HIMAVANTI

Forum Rozwoju Duchowego: Ezoteryka, Joga, Tantra, Magia, Kundalini, Uzdrawianie, Bóg i Bogini, Mistyka, Intuicja, Jarstwo, Oświecenie, HIMAVANTI OM

Ogłoszenie


1. Listy dla Śri Guru, prośby o błogosławieństwa i uzdrowienie, relacje z działalności: Śri Mohandźi R.Z.Matuszewski., P.O. Box 247, 44-100 Gliwice 1, PL,
2. Grupy Medytacyjne: Laya Yoga & Tantra, Nauka o Czakramach - Uzdrawianie - Wielka Brytania: tel. +44 786 225 9946 (Andrew, jęz. angielski i polski)
3. Uzdrawianie, Egzorcyzmy; Ośrodek Bogini - Studzianki k/Łodzi - Mirosława Tomaszewska tel. 44-615 4984 lub +48 602-397 477 e-mail: kontakt@zlotamira.com
4. Problem z założeniem konta lub logowaniem - napisz do webmastera Portalu Himavanti: bractwo.himawanti@gmail.com

#16 2021-12-08 02:21:34

Mariici

BUDZICIEL

Zarejestrowany: 2009-01-06
Posty: 241
Punktów :   

Re: Biografia Swami Vivekananda

Podczas wędrówki po Alpach Swami otrzymał list od słynnego orientalisty Paula Deussena, profesora filozofii na Uniwersytecie w Kilonii. Profesor pilnie zaprosił Swami, aby go odwiedził. Swami przyjął zaproszenie i zmienił swój plan podróży. Przybył do Kilonii po wizycie w Heidelbergu, Koblencji, Kolonii i Berlinie. Był pod wrażeniem potęgi materialnej i wielkiej kultury Niemiec.

Profesor Deussen był dobrze uczony w sanskrycie i być może był jedynym uczonym w Europie, który potrafił płynnie posługiwać się tym językiem. Jako uczeń Schopenhauera i zwolennik Kanta, Deussen mógł z łatwością docenić wysokie wzloty filozofii Śankaraćarji. Wierzył, że system wedanty, oparty na Upaniszadach i Wedanta Sutrach, jest jednym z „najbardziej majestatycznych struktur i cennych wytworów geniuszu człowieka w jego poszukiwaniu Prawdy i że najwyższa i najczystsza moralność jest bezpośrednią konsekwencją Vedanty”.

Swami i Sevierowie zostali serdecznie przyjęci przez niemieckiego uczonego. W trakcie rozmowy Deussen powiedział, że powraca ruch w kierunku źródła duchowości, ruch, który prawdopodobnie w przyszłości uczyni z Indii duchowego przywódcę wśród narodów, największy i najwspanialszy duchowy wpływ na ziemi. Znalazł również u Swami żywy pokaz koncentracji i kontroli umysłu. Pewnego razu zobaczył swojego gościa, który przewracał strony poetyckiego dzieła i zadając mu pytanie nie otrzymał od niego żadnej odpowiedzi. Swami przeprosił potem, mówiąc, że był tak pochłonięty książką, że nie usłyszał profesora. Następnie powtórzył wersety z księgi. Rozmowa wkrótce przeszła na siłę koncentracji rozwiniętą w filozofii jogi. Mówi się, że jednym z celów spotkania Deussena ze Swamim było pragnienie poznania od niego tajemnic mocy Jogi.

Deussen pokazał Swamiemu miasto Kilonię. Po tym Swami chciał natychmiast wyjechać do Anglii, chociaż profesor nalegał, aby został w Kilonii jeszcze kilka dni. Ponieważ nie było to możliwe, Deussen dołączył do grupy w Hamburgu i razem podróżowali po Holandii. Po spędzeniu trzech dni w Amsterdamie wszyscy przybyli do Londynu i przez dwa tygodnie Deussen codziennie spotykał się ze Swami. Swami odwiedził również ponownie Maxa Müllera w Oksfordzie.

Swami Vivekananda spędził kolejne dwa miesiące w Anglii, wygłaszając wykłady i spotykając się z ważnymi ludźmi swoich czasów, takimi jak Edward Carpenter, Frederick Myers, kanonik Wilberforce i Moncure D. Conway. Najbardziej godnymi uwagi wykładami, jakie wygłosił w tym czasie, były te na temat maji, o których mówił trzykrotnie, zajmując się różnymi jej aspektami. Mówi się, że niektórzy członkowie brytyjskiej rodziny królewskiej uczestniczyli w tych wykładach incognito. Stworzył podczas tych rozmów tak intensywną atmosferę, że cała publiczność została przeniesiona w krainę ekstatycznej świadomości, a niektórzy wybuchali płaczem. Wykłady były najbardziej uczone i wymowne spośród jego przemówień na temat niedualistycznej wedanty.

Swami Abhedananda przybył z Indii i Vivekananda był niezmiernie zadowolony, że jego uczeń brat pomagał mu w pracy zagranicznej. Wszyscy bardzo docenili dziewicze przemówienie Abhedanandy w klubie na Bloomsbury Square 27 października, a Swami powiedział o swoim duchowym bracie: „Nawet jeśli zginę w tym samolocie, moje przesłanie będzie brzmiało przez te drogie usta i świat to usłyszy. Wieści o niesłabnącej popularności Swami Saradanandy, który w międzyczasie wyjechał do Nowego Jorku, również go zadowoliły.

Pomimo gwałtownego tempa w swojej europejskiej pracy Swami Vivekananda utrzymywał kontakt z Ameryką. Osobiście interesował się rozwojem duchowym swoich uczniów. O serdecznym związku Swami z rodziną Hale z Chicago wspomniano już wcześniej, zwłaszcza o czterech niezamężnych dziewczynach. Słysząc o proponowanym małżeństwie Harriet, napisał do niej 17 września 1896 r.: „Małżeństwo jest najprawdziwszym celem dla dziewięćdziesięciu dziewięciu procent rasy ludzkiej, i będą oni żyć najszczęśliwszym życiem, gdy tylko się nauczą i będą gotowi do przestrzegania wiecznej lekcji – że musimy się wspierać i tolerować, i że dla wszystkich życie musi być kompromisem”. Posłał młodej damie swoje błogosławieństwa w następujących słowach: „Obyś zawsze cieszyła się niepodzielną miłością swojego męża, pomagając mu w osiągnięciu wszystkiego, co jest pożądane w tym życiu, a kiedy ujrzysz dzieci swoich dzieci, a dramat życia będzie zbliżał się do końca, obyście pomagali sobie nawzajem w osiągnięciu tego nieskończonego oceanu Istnienia, Wiedzy i Błogości, pod dotknięciem w od którego wszystkie różnice rozpływają się i wszyscy stajemy się Jednym”.

Ale Mary Hale nie mogła podjąć decyzji między małżeństwem a celibatem na całe życie. Była pełna idealizmu i ducha niezależności; ale była ciepła w swoim uczuciu. Swami Vivekananda szczególnie lubił Mary. W dniu, w którym napisał do Harriet, napisał również do Mary, gratulując Harriet jej dyskryminacji i prorokując jej życie pełne radości i słodyczy, ponieważ „nie była tak obdarzona wyobraźnią i sentymentem, by robić z siebie idiotkę i ma dość zdrowy rozsądek i łagodność, aby złagodzić trudne etapy życia, które muszą spotkać każdego”. Ale chciał powiedzieć Mary „prawdę, a mój język jest prosty”. Napisał:

Moja droga Mary, opowiem ci o wielkiej lekcji, której nauczyłem się w tym życiu. Oto ona: „Im wyższy jest twój ideał, tym bardziej nieszczęśliwą jesteś, ponieważ czegoś takiego jak ideał nie można osiągnąć na świecie – a nawet w tym życiu. Kto chce doskonałości na świecie, jest szaleńcem – bo tak być nie może. Jak mo zna znaleźć nieskończoność w skończonym?”

Ty, Mary, jesteś jak odważna Arabka – wytworna, znakomita. Byłabyś wspaniałą królową – fizycznie, psychicznie – błyszczałabyś u boku szykownego, odważnego, żądnego przygód, bohaterskiego męża. Ale moja droga siostro, staniesz się jedną z najgorszych żon. Zabierzesz życie naszym wyluzowanym, praktycznym, ociężałym mężom codziennego świata. Weź pod uwagę, moja siostro, że choć prawdą jest, że w prawdziwym życiu jest o wiele więcej romansów niż w jakiejkolwiek powieści, to jednak jest ich niewiele, a pomiędzy nimi jest dużo przestrzeni. Dlatego moja rada dla ciebie jest taka, że dopóki nie sprowadzisz swoich ideałów na bardziej praktyczny poziom, nie powinnaś się żenić. Jeśli to zrobisz, rezultatem będzie nieszczęście dla was obojga. Za kilka miesięcy stracisz wszelki szacunek dla pospolitego, dobrego, miłego młodzieńca, a wtedy życie stanie się mdłe....

Na świecie są dwa rodzaje ludzi – ludzie o silnych nerwach, cisi, poddający się naturze, nieobdarzeni zbyt bujną wyobraźnią, ale dobrzy, mili, słodcy itd. Dla takich jest ten świat – tylko oni rodzą się szczęśliwi . Z kolei drugi rodzaj ludzi to, ci z nadszarpniętymi nerwami, z niesamowitą wyobraźnią, z intensywnymi uczuciami – zawsze wzlatujący wysoko by upaść na dół w następnej chwili. Dla nich nie ma szczęścia. Pierwsza klasa będzie miała niemal równy bieg szczęścia. Druga będzie musiał biec pomiędzy ekstazą a nieszczęściem. Ale tylko z nich pochodzą ci, których nazywamy geniuszami. Jest trochę prawdy w niedawnej teorii, że geniusz jest „rodzajem szaleństwa”.

Tak więc osoby tej klasy, jeśli chcą być wielkie, muszą walczyć, aby tak było – oczyścić pokład do bitwy. Żadnego obciążenia – żadnego małżeństwa – żadnych dzieci, żadnego nadmiernego przywiązania do czegokolwiek poza jedną ideą, i żyć i umierać dla niej. Jestem taką osobą. Podjąłem jedną ideę „Wedanty” i „oczyściłem pokład do działania”. Ty i Isabel jesteście z tego metalu – ale powiem wam, choć jest to trudne, że na próżno psujecie sobie życie. Albo podejmij jedną ideę, oczyść pokład i poświęć jej życie, albo bądź zadowolona i praktyczna, obniż ideał, wyjdź za mąż i miej szczęśliwe życie. Albo „bhoga” albo „joga” – albo ciesz się tym życiem, albo się go wyrzeknij i bądź jogini. Nikt nie może mieć obu w jednym. Teraz albo nigdy – wybierz szybko. „Ten, kto jest bardzo szczególny, nic nie otrzymuje” – mówi przysłowie. Teraz szczerze, naprawdę i na zawsze postanów „oczyścić pokład do walki”, zajmij się czymkolwiek – filozofią, nauką, religią lub literaturą – i niech to będzie twoim Bogiem do końca życia. Osiągnij szczęście lub osiągnij wielkość. Nie współczuję ani tobie ani Isabel – nie jesteście ani za tym, ani za tamtym. Chciałbym cię widzieć szczęśliwą, tak jak Harriet, albo wspaniałą. Jedzenie, picie, ubieranie się i towarzyskie nonsensy nie są rzeczami, dla których należy poświęcić życie – szczególnie w twoim przypadku, Mary. Pozwalasz by twój wspaniały mózg i zdolności rdzewiały, nie ma dla tego najmniejszego usprawiedliwienia. Musisz mieć ambicję, by być wielką. Wiem, że przyjmiesz ode mnie te dość ostre uwagi we właściwym duchu, wiedząc, że naprawdę lubię cię tak samo lub bardziej niż to, jak cię  nazywam, moja siostro. Od dawna chciałem ci to powiedzieć i w miarę nabierania doświadczeń mam ochotę ci to powiedzieć. Radosne wieści od Harriet przekonały mnie by ci to powiedzieć. Będę uradowany, słysząc, że również jesteś zamężna i szczęśliwa, o ile szczęście może być tutaj, lub chciałbyś usłyszeć o twoich wspaniałych czynach.

Mary Hale wyszła później za mąż za dżentelmena z Florencji i stała się znana jako Madamme Matteini.

Od jakiegoś czasu Swami odczuwał wewnętrzną potrzebę powrotu do Indii. Ze Szwajcarii pisał do przyjaciół w Indiach: „Nie bójcie się. Wielkie rzeczy zostaną zrobione, moje dzieci. Odwagi... Zimą wracam do Indii i tam postaram się wszystko postawić na nogi. Pracujcie dalej, odważne serca nie zawodzą – ani nie mówią nie; pracujcie dalej – za pracą stoi Bóg. Mahaśakti, Wielka Moc, jest z wami”.

29 listopada 1896 r. napisał do ucznia w Indiach o proponowanym przez siebie klasztorze w Himalajach. Powiedział dalej, że jego obecnym planem było założenie dwóch ośrodków, jednego w Madrasie, drugiego w Kalkucie, a później jeszcze innych w Bombaju i Allahabadzie. Ucieszył się widząc, że magazyn Brahmavadin publikowany w języku angielskim w Madrasie, rozpowszechnia jego idee; planował też założyć podobne czasopisma w językach narodowych. Zamierzał także założyć gazetę, pod kierownictwem pisarzy ze wszystkich narodów, aby rozpowszechniać swoje idee w każdym zakątku globu. „Nie wolno wam zapominać – napisał – że moje zainteresowania są międzynarodowe, a nie tylko indyjskie”.

Swami Vivekananda nie mógł już dłużej się oprzeć głosowi Indii nawołującemu go do powrotu. Gdzieś w połowie listopada, po wykładzie, zawołał na bok panią Sevier i po cichu poprosił ją o zakup czterech biletów do Indii. Planował zabrać ze sobą Sevierów i pana Goodwina. W związku z tym rezerwacji dokonano na „Prinz Regent Luitpold” z północnoniemieckiej linii parowców Llyod, płynącej z Neapolu na Cejlon 16 grudnia 1896 roku. Sevierowie chcieli wieść życie na emeryturze w Indiach, praktykując dyscypliny duchowe i pomagając Swamiemu w realizacji idei budowy klasztoru w Himalajach. Wierny Goodwin, który już złożył śluby braminów, miał pracować jako stenograf Swamiego. Planowano również, że panna Müller i panna Noble dołączą do towarzystwa po jakimś czasie, ta druga miała poświęcić swoje życie sprawie edukacji kobiet w Indiach.

13 grudnia w Królewskim Towarzystwie Malarzy Akwarelowych na Piccadilly  Swami został wspaniale pożegnany przez swoich angielskich przyjaciół, wielbicieli i wyznawców. Obecnych było około pięciuset osób. Wielu milczało, ze związanymi językami i smutkiem w sercu. W niektórych oczach kręciły się łzy. Ale Swami, po swoim pożegnalnym przemówieniu, przechadzał się wśród zgromadzonych przyjaciół i powtarzał w kółko: „Tak, tak, spotkamy się ponownie, spotkamy się”. Zdecydowano, że Swami Abhedananda będzie kontynuował pracę po wyjeździe Swami.

O wrażeniach pozostawionych przez nauki Swami w Anglii Margaret Noble pisze:
Dla wielu z nas słowa Swami Wiwekanandy stały się jak żywa woda dla ludzi ginących z pragnienia. Wielu z nas od lat zdaje sobie sprawę z rosnącej niepewności i rozpaczy w odniesieniu do religii, które od pół wieku nękają życie intelektualne Europy. Wiara w dogmaty chrześcijaństwa stała się dla nas niemożliwa a nie mieliśmy w naszej wierze takiego narzędzia, jakie posiadamy teraz, aby odciąć doktrynalną skorupę od jądra Rzeczywistości. Wedanta dała ludziom intelektualne potwierdzenie i filozoficzny wyraz ich własnych przeczuć, którym nie ufali. „Ludzie, którzy chodzili w ciemności, widzieli wielkie światło”… To „Jestem Bogiem” nauczane przez Swami, które pojawiło się jako coś, co zawsze było znane, tylko nigdy wcześniej nie zostało powiedziane…. Po raz kolejny to Jedność Człowieka była impulsem potrzebnym do zracjonalizowania wszystkich poprzednich doświadczeń i logicznej usankcjonowania pragnienia absolutnej służby, nigdy wcześniej tak śmiało nie zadeklarowanej. Niektórzy przez jedną bramę, a inni przez drugą, wszyscy weszliśmy w wielkie dziedzictwo i wiemy o tym.

Praktyczny Anglik widział w życiu Swami demonstrację nieustraszoności, która była koniecznym następstwem jego nauczania o boskości duszy. Przejawiło się ona przy wielu okazjach.

Jedno zdarzenie w szczególności to ilustruje. Pewnego dnia  Swami spacerował z panną Müller i przyjacielem Anglikiem po polach, kiedy rzucił się w ich kierunku szalony byk. Anglik pobiegł nie oglądając się za siebie i bezpiecznie dotarł na drugą stronę wzgórza. Panna Müller pobiegła tak daleko jak mogła, a następnie opadła na ziemię, niezdolna do dalszego wysiłku. Widząc to i nie mogąc jej pomóc, Swami – myśląc: „W końcu to koniec” – stanął przed nią zakładając ręce.

Opowiedział potem, jak jego umysł zajęty był matematycznymi obliczeniami, jak daleko byk byłby w stanie nim rzucić. Ale zwierzę nagle zatrzymało się kilka kroków dalej, a potem, podnosząc głowę, wycofało się ponuro. Anglik wstydził się swojego tchórzliwej ucieczki i pozostawienia Swami samego w obliczu byka. Panna Müller zapytała Swami, skąd zebrał tyle odwagi w tak niebezpiecznej sytuacji. Odpowiedział, że w obliczu niebezpieczeństwa i śmierc, które czuł – wziął w dłonie dwa kamyki i uderzył jednym o drugi - mocno jak w krzesiwem, bo „dotknąłem stóp Boga”. Wykazał się podobną odwagą we wczesnym dzieciństwie, kiedy szybko podbiegł, by odciągnąć dziecko, które miało niemal zostało stratowane przez konia na ulicy Kalkuty.

O swoim doświadczeniu i pracy w Anglii powiedział siostrom Hale w liście, że był to ogromny sukces. Innemu amerykańskiemu przyjacielowi napisał, że wierzy w siłę Anglików do przyswajania wielkich idei, i że choć proces asymilacji może być powolny, będzie tym pewniejszy i trwalszy. Wierzył, że nadejdzie czas, kiedy wybitni duchowni Kościoła anglikańskiego, przesiąknięci idealizmem Wedanty, utworzą liberalną wspólnotę w samym Kościele anglikańskim, wspierając uniwersalność religii zarówno w wizji, jak i w praktyce.

Ale to, co najbardziej podziwiał w Anglii, to charakter Anglików – ich stałość, dokładność, lojalność, oddanie ideałowi i wytrwałość w dokańczaniu każdej podjętej pracy. Jego z góry przyjęte wyobrażenie o Anglikach zostało całkowicie zmienione, gdy poznał ich bliżej. „Nikt”, powiedział później, zwracając się do Hindusów z Kalkuty, „nigdy nie wylądował na angielskiej ziemi, czując w sercu większą nienawiść do narodu niż ja do Anglików. [Nieprawość rządów kolonialnych w Indiach była głęboko wyryta w jego umyśle.]... Nie ma wśród was nikogo, kto kochałby Anglików bardziej niż ja.”

Pisał do sióstr Hale 28 listopada 1896 r.: „Anglicy nie są tak bystrzy jak Amerykanie, ale kiedy dotkniesz ich serca, jest ono twoje na zawsze… Teraz rozumiem, dlaczego Pan pobłogosławił ich ponad wszystkich innych narody  – są stali, szczerzy do bólu, z wielką głębią uczuć, tylko ze skorupą stoicyzmu na powierzchni. Jeśli ją się rozbije to zdobywasz człowieka”. W innym liście: „Znasz oczywiście stabilność Anglików; są oni ze wszystkich narodów najmniej zazdrośni o siebie i dlatego dominują nad światem. Rozwiązali tajemnicę posłuszeństwa bez niewolniczego płaszczenia się – wielką wolność z przestrzeganiem prawa”. Jeszcze innym razem nazwał Anglików „narodem bohaterów, prawdziwymi kszatrijami… Ich edukacja polega na ukrywaniu swoich uczuć i nigdy ich nie okazaniu. Jeśli wiesz, jak dotrzeć do serca Anglika, zostanie twoim przyjacielem na zawsze. Jeśli raz włoży mu się do głowy pomysł, nigdy się z niej nie ulotni; a ogromna praktyczność i energia narodu sprawiają, że kiełkuje i natychmiast przynosi owoce”.

Swami czuł, że palec Boga doprowadził do kontaktu między Indiami a Anglią. Wpływ agresywnych rządów brytyjskich z jednej strony wybudził rasę hinduską ze snu,  az drugiej strony dał Indiom możliwość szerzenia swojego duchowego przesłania w całym świecie zachodnim.

Napisał do pana Leggetta 6 lipca 1896 r.:

Imperium Brytyjskie z całym swoim złem jest największą maszyną do rozpowszechniania idei, jaka kiedykolwiek istniała. Mam zamiar umieścić moje pomysły w centrum tej maszyny, a ona rozprzestrzeni je na cały świat. Oczywiście cała wielka praca jest powolna, a trudności zbyt wiele, zwłaszcza że my, Hindusi, jesteśmy podbitą rasą. A jednak to jest właśnie powód, dla którego musi działać, ponieważ duchowe ideały zawsze pochodziły od uciskanych. Uciskani Żydzi zdominowali Cesarstwo Rzymskie swoimi duchowymi ideałami. Z przyjemnością dowiesz się, że codziennie uczę się swojej lekcji w cierpliwości, a przede wszystkim w sympatii. Myślę, że zaczynam dostrzegać Boskość nawet w prześladujących Anglo-Hindusach. Myślę, że powoli zbliżam się do tego stanu, w którym mógłbym pokochać samego „Diabła”, gdyby taki istniał.

Chociaż sam Swami Vivekananda wypowiadał się wysoko o efektach swoich nauk w Anglii, nie rozpoczął tam żadnej zorganizowanej pracy, jak to zrobił w Stanach Zjednoczonych Ameryki. Z jego listów i rozmów dowiadujemy się, że był coraz bardziej zmęczony światem. Chociaż był u szczytu swoich sukcesów, jeśli chodzi o działalność publiczną, zaczął odczuwać tęsknotę za pokojem, który pochodzi z całkowitego zaabsorbowania Najwyższym Duchem. Wyczuwał, że jego ziemska misja dobiegła końca. 23 sierpnia 1896 r. pisał do przyjaciela z Lucerny:

„Zacząłem pracę, niech inni j a dokończą. Widzisz więc, żeby rozpocząć pracę, musiałem się zhańbić dotykając przez jakiś czas pieniędzy i własności. Teraz jestem pewien, że moja część pracy została wykonana i nie jestem już zainteresowany Wedantą ani żadną inną filozofią na świecie ani samą pracą. Przygotowuję się do odejścia, aby nie wracać już do tego piekła, do tego świata... Nawet jego religijna użyteczność zaczyna mnie męczyć... Te uczynki i czynienie dobra itd. są tylko małym ćwiczeniem by oczyścić umysł. Mam tego dosyć.” Tracił zainteresowanie nawet amerykańskim programem, który sam zorganizował.

W cytowanym powyżej liście Swami napisał: „Jeżeli Nowy Jork, Boston lub jakiekolwiek inne miejsce w USA potrzebuje nauczycieli Wedanty, muszą ich przyjąć, dać miejsce do mieszkania i zapewnić im utrzymanie. Jeśli chodzi o mnie, to jestem na emeryturze. Odegrałem swoją rolę w świecie”. Do Swami Abhedananda zwierzył się pewnego dnia, mniej więcej w tym czasie, że będzie jeszcze żył najwyżej pięć lub sześć lat. Brat uczeń odpowiedział protestując, że jest młodym mężczyzną i nie powinien myśleć o śmierci. „Ale”, powiedział Wiwekananda, „jesteś głupcem; nie rozumiesz. Moja dusza z każdym dniem staje się coraz większa; ciało z trudem może ją pomieścić. Lada dzień może rozerwać tę klatkę z mięsa i kości!”

Świat go opuszczał. Pękał sznurek latawca, którym był przymocowany do ziemi.

Czytelnik może przypomnieć sobie, że Śri Ramakryszna mówił o Vivekanandzie jako o wolnej duszy, którą ściągnął ze sfery Absolutu, aby pomóc mu w jego misji na Ziemi. Na tę duszę nałożono tymczasową zasłonę, niezbędną do fizycznego wcielenia się i pracy, aby mogła zamieszkać w świecie i pomagać ludziom w poszukiwaniu duchowej wolności. Ale teraz, gdy zasłona stawała się coraz cieńsza, Swami zaczął dostrzegać prawdziwą wolność. Zdał sobie sprawę, że świat jest lilą, grą Boskiej Matki i będzie trwał tak długo, jak Ona tego zechce. 8 sierpnia 1896 r. pisał ze Szwajcarii do Goodwina:

Jestem teraz bardzo odświeżony. Wyglądam przez okno i widzę przed sobą ogromne lodowce – i czuję, że jestem w Himalajach. Jestem całkiem spokojny. Moje nerwy odzyskały siłę, do której były przyzwyczajone, a drobne dolegliwości, takie jak te, o których piszesz, w ogóle mnie nie dotykają. Jak mógłbym być wzburzony w tej dziecięcej zabawie? Cały świat jest tylko dziecinną zabawą – głoszenie, nauczanie i wszystko razem. „Poznaj że osoba jest sannjasinem, jeśli nie nienawidzi ani nie pragnie”. Czego można pragnąć w tej małej kałuży błota świata, z jego wciąż powracającymi nieszczęściami, chorobami i śmiercią? „Ten, kto porzucił wszelkie pragnienia, tylko on jest szczęśliwy”. Ten odpoczynek – wieczny, spokojny odpoczynek – dostrzegam go teraz w tym pięknym miejscu. „Jeśli człowiek zna Atmana jako „Ja jestem tym”, to co i dla kogo będzie cierpieć w następstwie ciała?

Czuję się tak, jakbym miał swój udział w tym, co nazywają „pracą”. Skończyłem. Pragnę się teraz wydostać.”

Wraz z tym narastającym oderwaniem się od świata zaczęła zanikać idea dobra i zła, bez świadomości których nie jest możliwa praca. Swami uświadamiał sobie głęboką miłość do Boga. W tym nastroju ogarnęło go wielkie uniesienie, a cały wszechświat wydawał mu się wiecznym ogrodem, w którym Wieczne Dziecko gra w wieczną grę. W tym nastroju delirium radości napisał 6 lipca 1896 roku do Francisa Leggetta, swego przyjaciela i ucznia:

W wieku dwudziestu lat byłem najbardziej niesympatycznym, bezkompromisowym fanatykiem. Nie chodziłbym ścieżką po teatralnej stronie ulicy w Kalkucie. Mając trzydzieści trzy lata, mogę mieszkać w tym samym domu z prostytutkami i nigdy nie przyszłoby mi do głowy, żeby powiedzieć im słowo wyrzutu. Czy to degeneracja? A może rozszerzam się do tej uniwersalnej miłości, którą jest sam Pan?... Niekiedy popadam w rodzaj ekstazy. Czuję, że muszę błogosławić wszystkich, każdą istotę, kochać i obejmować każdą istotę, i dosłownie widzę, że zło jest złudzeniem... Błogosławię dzień, w którym się urodziłem. Miałem tu tak wiele dobroci i miłości, a ta Miłość Nieskończona, która mnie stworzyła, kieruje każdym moim działaniem, dobrym lub złym (nie przestrasz się); bo czym jestem, czym byłem kiedykolwiek, jeśli nie narzędziem w Jego rękach – dla którego służby oddałem wszystko – który jest moim Umiłowanym, moją Radością, moim Życiem, moją Duszą? Jest moim radosnym ukochanym. Jestem Jego towarzyszem zabaw. We wszechświecie nie ma rymu ani rozumu. Jaki powód Go wiąże? On, Żartobliwy, gra – te łzy i śmiech są częścią gry. Świetna zabawa, świetna zabawa! jak mówi Joe.

To zabawny świat, a najzabawniejszym facetem, jakiego kiedykolwiek widziałeś, jest On, Ukochany. Nieskończona zabawa, prawda? Braterstwo czy towarzystwo zabaw? Na tym placu zabaw świata jest cała masa szalonych dzieci, prawda? Kogo chwalić, kogo winić? To wszystko Jego gra. Chcą wyjaśnienia, ale jak możesz wyjaśnić Jego? On nie ma mózgu i nie ma żadnego powodu. Oszukuje nas małymi rozumami i powodami, ale tym razem nie zastanie mnie śpiącego – „możesz się założyć”. Nauczyłem się kilku rzeczy. Poza rozumem, uczeniem się i mówieniem jest uczucie „Miłość”, „Umiłowany”. Tak, „Sake” (Przyjaciel) napełnij kielich i bądźmy szaleni. – Twój zawsze w szaleństwie, Wiwekananda.”

W filozoficznym nastroju mówił o iluzji postępu. Nie wierzył w możliwość przekształcenia tej ziemi w niebo, gdzie nędza zostałaby całkowicie wyeliminowana, a na jej miejsce miało zapanować samo szczęście. Prawdziwą wolność i błogość mogła osiągnąć tylko jednostka, a nie masy jako całość. Napisał do Goodwina 8 sierpnia 1896 r.: „Dobry świat”, „szczęśliwy świat”, „postęp społeczny” są równie zrozumiałe, jak „gorący lód”, „ciemne światło” itp. Gdyby świat był dobry, nie byłby światem. Dusza głupio myśli o przejawieniu Nieskończonego w skończonej materii – inteligencji poprzez grube cząstki – i w końcu odkrywa swój błąd i próbuje uciec. Ten powrót jest początkiem religii i jej metodą, zniszczeniem samego siebie, czyli miłością. Nie miłością do żony, dziecka czy kogokolwiek innego, ale miłością do wszystkiego innego oprócz tego małego ja. Nigdy nie dajcie się zwieść gadaninie, o której będziecie dużo słyszeć w Ameryce, o „ludzkim postępie” i tym podobnych rzeczach. Nie ma postępu bez regresji”.

1 listopada 1896 r. w liście do Mary Hale Swami Vivekananda napisał z Londynu:

„Obiektywne niebo czy tysiącletnie (królestwo Boże – przyp. tłum.) istnieje więc tylko w wyobraźni, ale subiektywne już istnieje. Piżmowiec, po próżnych poszukiwaniach przyczyny zapachu piżma, będzie musiał go w końcu znaleźć w sobie.

Ale misja Swami Vivekanandy dla świata nie została jeszcze zakończona. W ukochanej ojczyźnie czekało go żmudne zadanie. Indyjska praca musiała zostać zorganizowana, zanim mógł pożegnać się z tą ziemią. Opuścił Anglię 16 grudnia 1896 roku i udał się drogą lądową do portu w Neapolu.

Grupa skierowała się bezpośrednio do Mediolanu, przejeżdżając przez Dover, Calais i Mont Cenis. Swami cieszył się podróżą kolejową i zabawiał swoich towarzyszy, Seviersów, swoją inspirującą rozmową. Ale część jego umysłu skupiała się na Indiach. Powiedział do Seviersów: „Teraz mam tylko jedną myśl, a są nią Indie. Nie mogę się doczekać Indii”. W przeddzień jego wyjazdu z Londynu przyjaciel z Anglii zapytał go: „Swami, jak ci się spodoba twoja ojczyzna po trzech latach doświadczeń na luksusowym i potężnym Zachodzie?”. Jego znamienna odpowiedź brzmiała: „Indie kochałem, zanim wyjechałem. Teraz sam kurz Indii stał się dla mnie święty, samo powietrze jest teraz dla mnie święte; jest to ziemia święta, miejsce pielgrzymek”. Swami często mówił, że Zachód jest karma-bhumi, krainą działania, gdzie poprzez bezinteresowną pracę człowiek oczyszcza swoje serce; a Indie były punya-bhumi, krainą świętości, gdzie ludzie czystego serca obcowali z Bogiem.

W Mediolanie Swami był pod wielkim wrażeniem wielkiej katedry i „Ostatniej Wieczerzy” Leonarda. Piza z krzywą wieżą i Florencja z jej wspaniałymi osiągnięciami w sztuce niezmiernie go zachwyciły. Ale szczyt jego szczęścia był zarezerwowany dla Rzymu, gdzie spędził tydzień Bożego Narodzenia. Wiele rzeczy tam przypomniało mu o Indiach: tonsura kapłanów, kadzidło, muzyka, różne ceremonie Kościoła katolickiego i Święty Sakrament – ostatnia z nich przypominała mu prasada z hinduskich świątyń, jedzenie spożywana przez wielbicieli po tym, jak zostało ofiarowane Bogu.

Zapytany przez towarzyszkę o rytuał kościelny, Swami powiedział: „Jeśli kochasz Boga Osobowego, daj Mu to, co najlepsze – kadzidło, kwiaty, owoce i jedwab”. Był jednak trochę oszołomiony imponującą mszą św. Piotra w Boże Narodzenie i szepnął do Seviersów: „Po co to całe widowisko i ostentacyjne przedstawienie? Czy to możliwe, że Kościół, który kocha takie pokaz przepychu i ceremonii, jest prawdziwym naśladowcą pokornego Jezusa, który nie miał gdzie złożyć głowy?” Nigdy nie zapomniał, że Chrystus był sannjasinem, mnichem wyrzekającym się świata, i że istotą jego nauk było wyrzeczenie i brak przywiązania.

Podobał mu się pobyt w katakumbach, związany ze wspomnieniami wczesnych chrześcijańskich męczenników i świętych. Święto Bożego Narodzenia w Santa-Maria d'Ara Coeli, ze straganami, na których sprzedawano słodycze, zabawki i tanie zdjęcia Dzieciątka, przypominało mu podobne jarmarki religijne w Indiach. Boże Narodzenie w Rzymie napełniło jego serce gorącym oddaniem dla Jezusa Chrystusa, który był Azjatą i którego Azja ofiarowała Zachodowi jako dar, aby obudzić jego duchową świadomość.

Swami spędził kilka dni w Neapolu, zwiedzając Wezuwiusz, Pompeje i inne interesujące miejsca. Potem przypłynął w końcu statek z Southampton z panem Goodwinem jako jednym z pasażerów. Swami i jego przyjaciele wypłynęli z Neapolu 30 grudnia 1896, spodziewając się przybycia do Kolombo 15 stycznia 1897.

Na pokładzie statku Swami miał znaczącą wizję. Pewnej nocy, gdzieś pomiędzy Neapolem a Port Said, ujrzał w żywym śnie czcigodnego, brodatego starca, podobnego do indyjskiego ryszi, który powiedział: „Obserwuj uważnie to miejsce. Jesteś teraz na Krecie. To jest ziemia, na której zaczęło się chrześcijaństwo. Jestem jednym z Terapeutów (starożytna żydowska sekta ascetyczna – przyp. tłum.), którzy tu mieszkali. Zjawa wypowiedziała kolejne słowo, którego Swami nie mógł sobie przypomnieć. Mogło nim być „Esseńczycy”, sekta, do której należał Jan Chrzciciel.

Zarówno Terapeuci jak i Esseńczycy praktykowali wyrzeczenie i hołdowali liberalnym poglądom religijnym. Według niektórych uczonych słowo Therapeutae może pochodzić od buddyjskiego słowa Sthaviraputtra lub theraputta, oznaczającego synów lub uczniów Theras, czyli Starszych, przełożonych wśród mnichów buddyjskich. Słowo esseńczycy może mieć jakiś związek z Isiwaną, oznaczające Ścieżkę Pana, znaną sektą mnichów buddyjskich. Obecnie przyznaje się, że buddyści w dawnych czasach posiadali klasztory w Azji Mniejszej, Egipcie i ogólnie we wschodniej części Morza Śródziemnego.

Stary człowiek we śnie zakończył swoją wypowiedź słowami: „Głoszone przez nas prawdy i idee zostały przedstawione jako nauki Jezusa. Ale Jezus osoba nigdy się nie narodziła. Różne dowody potwierdzające ten fakt zostaną ujawnione, gdy to miejsce zostanie przekopane”. W tym momencie – była północ – Swami obudził się i zapytał marynarza, gdzie jest statek; powiedziano mu, że jest pięćdziesiąt mil od Krety.

Swami był zaskoczony tym wyjątkowym zbiegiem okoliczności. W jego umyśle pojawiła się myśl, że Dzieje Apostolskie mogły być starszym zapisem niż Ewangelie i że myśl buddyjska, przekazywana przez Terapeutów i Esseńczyków, mogła pomóc w sformułowaniu Chrześcijaństwa. Osoba Chrystusa może być późniejszym dodatkiem. Wiedział, że Aleksandria była miejscem spotkań myśli indyjskiej i egipskiej. Później, kiedy odkopano stare stanowiska na Krecie, znaleziono dowody łączące wczesne chrześcijaństwo z obcymi źródłami.

Ale Swami Vivekananda nigdy nie odmówił przyjęcia historycznego Chrystusa. Podobnie jak Kryszna, również Chrystus objawił się w duchowych doświadczeniach wielu świętych. To, dla Vivekanandy, nadało mu rzeczywistość, która była bardziej realna niż realia historyczne. Pewnego dnia podczas podróży po Szwajcarii Swami zerwał trochę dzikich kwiatów i poprosił panią Sevier, aby ofiarowała je u stóp Dziewicy w małej kaplicy w górach, z uwagą: „Ona też jest Matką”. Któregoś dnia jeden z jego uczniów dał mu do pobłogosławienia obraz Madonny Sykstyńskiej. Ale on odmówił z całą pokorą i pobożnie dotykając stóp dziecka, powiedział: „Umyłbym mu stopy, nie moimi łzami, ale krwią mojego serca”. Przypomnijmy, że zakon Ramakryszny powstał w Wigilię Bożego Narodzenia.

Podczas dwutygodniowej podróży Swami Vivekananda miał wystarczająco dużo czasu, aby zastanowić się nad swoimi trzyletnimi doświadczeniami w świecie zachodnim. Jego umysł wypełniały wspomnienia słodkiej przyjaźni, niezachwianego oddania i ciepłego uznania z obu stron Atlantyku. Trzy lata wcześniej przybył do Ameryki, nieznany i bez grosza, i był uważany za ciekawostkę z czarującego i niezgłębionego Wschodu. Teraz wracał do swojej ojczyzny jako bohater i prorok, czczony przez setki i podziwiany przez tysiące. Kierowany palcem Bożym udał się do Chicago. W Nowym Świecie widział życie w jego najlepszym i najgorszym wydaniu. Znalazł tam społeczeństwo oparte na ideałach równości, sprawiedliwości i wolności, w którym człowiek – w przeciwieństwie do Indii – miał wszelkie możliwości rozwijania swoich potencjałów. Tam zwykli ludzie osiągnęli wysoki standard życia i cieszyli się zasłużonym dobrobytem w sposób niewyobrażalny w żadnej innej części świata. Umysł amerykański był czujny, dociekliwy, odważny, otwarty i obdarzony rzadką wrażliwością etyczną. Widział w Ameryce, w jej mężczyznach i kobietach z uczonością, bogactwem i pozycją, iskry duchowości, które zapłonęły za dotknięciem jego magicznych słów. Był pod wrażeniem wielkodusznej ufności i bogactwa serca przejawianych przez czyste i szczere dusze, które mu się oddały, gdy rozpoznały w nim godnego zaufania przewodnika duchowego. Stali się jego szlachetnymi przyjaciółmi i niewolnikami miłości i nie cofali się przed najwyższym poświęceniem, aby pomóc w wypełnianiu jego misji.

Ale poza tym Swami dostrzegł wulgarność, jaskrawość, chciwość, żądzę władzy i zmysłowość wśród różnorodnych elementów tego ogromnego kraju. Ludzi zmiótł z nóg nowo uzyskany dobrobyt stworzony przy pomocy nauki, technologii i ludzkiej pomysłowości. Często wydawali mu się naiwni i hałaśliwi, a może zastanawiał się, czy ten nowy naród, l'enfant terrible, ostatnia nadzieja zachodniej kultury, a także źródło potencjalnego strachu o resztę świata, sprosta oczekiwaniom jej Ojców Założycieli i działać będzie jako starszy brat świata, dzieląc się wszystkimi materialnymi udogodnieniami życia. Ameryka jako pierwsza go uznała i był tego świadomy. W Ameryce rozpoczął dzieło Wedanty w zorganizowanej formie i miał nadzieję, że Ameryka stanie się duchowym pomostem między Wschodem a Zachodem. Chociaż jego uczony i konserwatywny umysł często czuł się jak u siebie w domu wśród intelektualistów Anglii i Niemiec, jednak jego serce było oddane Ameryce. Niewątpliwie fascynowały go zabytki kultury zachodniej, ale jak pisał do Mary Hale z Londynu w maju 1896 r.: „Kocham jankeską ziemię – lubię widzieć nowe rzeczy. Nic mnie nie obchodzi grzebanie w starych ruinach, życia starymi historiami i wzdychanie o ludziach żyjących w starożytności. Mam na to za dużo wigoru we krwi. W Ameryce jest miejsce, są ludzie, są szanse na wszystko nowe. Stałem się strasznie radykalny.”

W tym samym liście napisał też, że chciałby wlać trochę amerykańskiego ducha w Indie, w „tę okropną masę konserwatywnych meduz, a potem wyrzucić za burtę wszystkie stare skojarzenia i zacząć coś nowego, zupełnie nowego… proste, silne, nowe i świeże jak pierworodne dziecko – wyrzucić całą przeszłość za burtę i zacząć od nowa”.

Równie wysokim uznaniem Swami Wiwekananda obdarzył Anglików. Czuł, że w pewnym sensie jego praca w Anglii była bardziej satysfakcjonująca niż jego praca w Ameryce. Tam przekształcił życie jednostek. Goodwin i Margaret Noble uznali jego sprawę za swoją, a Sevierowie towarzyszyli mu w Indiach, opuszczając Europę i całą swoją przeszłość, by podążać za nim.

Ale co z wcześniejszym marzeniem Swami Vivekanandy o zebraniu z Ameryki materialnych skarbów, aby zaradzić cierpieniom indyjskich mas i podnieść ich standard życia? Przybył do Ameryki, aby w zamian za duchowe bogactwo Indii uzyskać niezbędną pomoc finansową oraz wiedzę naukową i technologiczną, aby odbudować zdrowie fizyczne własnego narodu. Chociaż po powrocie nie zabrał ze sobą amerykańskich naukowców i technologów ani nie przywiózł w kieszeni złota i srebra z Nowego Świata, pozostawił jednak po sobie ogromny magazyn dobrej woli i szacunku dla Indii. Był pierwszym duchowym ambasadorem Indii w Ameryce, heroldem Indii, który pamiętając godność królewskiej ziemi, z której przybył, przemówił w jej imieniu i przekazał jej przesłanie z należytą godnością.

Pełen efekt tego kontaktu będzie znany dopiero w nadchodzących latach; ale początek widać nawet teraz. Pół wieku po wizycie Swami Vivekanandy w Ameryce, Indie wyzwoliły się spod rządów brytyjskich. Kiedy dzięki temu uzyskały możliwość do załatwiania spraw narodowych na swój własny sposób, Indie wysłały tysiące studentów do Nowego Świata, aby zdobyć zaawansowaną wiedzę z zakresu nauk fizycznych i technologii. Co więcej, amerykańskie pieniądze są obecnie wydawane na poprawę materialnego stanu mas indyjskich. Wygląda więc na to, że mimo wszystko Swami Vivekananda nie był zwykłym wizjonerem, ale miał wgląd w kształt rzeczy, które miały nadejść.

Swami czuł, że bezpośrednim zadaniem, jakie miał przed sobą, była praca na rzecz odrodzenia Indii z wnętrza samego kraju. Indie mogą zostać wyzwolone jedynie dzięki jej własnym wysiłkom. Ale niósł z Zachodu bezcenny atut, który miał mu pomóc w jego herkulesowym zadaniu: Zachód dał mu autorytet, którego, jak się wydaje, wcześniej nie miał w swoim rodzinnym kraju. Udało mu się zasiać nasiona duchowych idei Indii w samym sercu anglojęzycznego świata – w Nowym Jorku i Londynie. Czy wiedział wtedy, że za pół wieku te idee rozejdą się po całym świecie zachodnim i zasłużą na szacunek dla jego ojczyzny? Chociaż przybył do Ameryki jako dawca, teraz w pewnym sensie wracał do Indii jako prezent od Nowego Świata.


"Zwrócić się ku Światłu, przywołać choćby odrobinę Boskiej Świadomości z góry, i w jej świetle zapalić płomyczek wewnętrznej tęsknoty..."

Offline

 

#17 2021-12-16 00:29:29

Mariici

BUDZICIEL

Zarejestrowany: 2009-01-06
Posty: 241
Punktów :   

Re: Biografia Swami Vivekananda

POWRÓT DO INDII


Swami Wiwekananda cieszył się podróżą morską wracając do Indii, odpoczywając po wyczerpujących działaniach na Zachodzie. Ale jego umysł był pełen pomysłów dotyczących jego przyszłego planu pracy w ojczyźnie.

There were on the boat, among other passengers, two Christian missionaries who, in the course of a heated discussion with the Swami, lost their tempers and savagely criticized the Hindu religion. The Swami walked to one of them, seized him by the collar, and said menacingly, 'If you abuse my religion again, I will throw you overboard.'

Na łodzi, wśród innych pasażerów, znajdowało się dwóch chrześcijańskich misjonarzy, którzy w trakcie gorącej dyskusji ze Swami wpadli w złość i zaciekle krytykowali religię hinduistyczną. Swami podszedł do jednego z nich, chwycił go za kołnierz i powiedział groźnie: „Jeśli znowu obrazisz moją religię, wyrzucę cię za burtę”.

„Proszę mnie puścić panie” – przeprosił przerażony misjonarz – „Nigdy więcej tego nie zrobię.”

Później, w trakcie rozmowy z uczniem w Kalkucie, zapytał: „Co byś zrobił, gdyby ktoś obraził twoją matkę?”. Uczeń odpowiedział: „Rzuciłbym się na niego, panie, i udzieli mu dobrej lekcji”.

„Brawo!” powiedział Swami. „Otóż, gdybyście mieli takie same pozytywne uczucia do swojej religii, waszej prawdziwej matki, nigdy nie zobaczylibyście żadnego hinduskiego brata nawróconego na chrześcijaństwo. A jednak widzisz to każdego dnia i jesteś całkiem obojętny. Gdzie jest twoja wiara? Gdzie jest twój patriotyzm? Każdego dnia misjonarze chrześcijańscy obrażają Hinduizm prosto w waszą twarz, a jednak ilu jest wśród was takich, którym krew wrze w żyłach w słusznym oburzeniu i kto stanie w jego obronie?”

Kiedy łódź zatrzymała się w Adenie, grupa zeszła na brzeg i odwiedziła lokalne atrakcje. Swami ujrzał z daleka hinduskiego sprzedawcę liści betel, palącego fajkę wodną, czyli hubble–bubble. Nie miał okazji palić na ten indyjski sposób przez ostatnie trzy lata. Podchodząc do niego, Swami powiedział: „Bracie, daj mi swoją fajkę”. Wkrótce palił z niej z wielką radością i rozmawiał z nim jak z bliskim przyjacielem.

Pan Sevier powiedział później do Swami żartobliwie: „Teraz rozumiemy! To ta fajka sprawiła, że tak nagle od nas uciekłeś!” Mówiąc o tym wydarzeniu, towarzysze Swami powiedzieli później: „Sklepikarz nie mógł mu się oprzeć; bo pytał on o wszystko tak ujmująco, że po prostu nie można było się mu oprzeć. Nigdy nie zapomnimy tego naiwnego wyrazu jego twarzy, gdy z dziecinną słodyczą powiedział do sprzedawcy: „Bracie, daj mi swoją fajkę”.”

Wczesnym rankiem 15 stycznia 1897 roku ujrzeli z daleka wybrzeże Cejlonu z majestatycznymi palmami kokosowymi i złotą plażą. Serce Swami podskoczyło z radości, a jego uczniowie podchwycili jego podekscytowanie gdy łódź zbliżyła się do pięknego portu w Kolombo. Ale nikt z grupy nie miał najmniejszego pojęcia, czego będą świadkami podczas opuszczania łodzi.

Od dnia kiedy odniósł sukces w Parlamencie Religii w Chicago, który napełnił radością i dumą serca jego rodaków, zwłaszcza jego uczniów i braci mnichów w Baranagore Math, Swami Wiwekananda inspirował swoich wiernych wyznawców do poświęcenia życia dla podniesienia narodu indyjskiego, a w szczególności dla pomocy głodnym i analfabetom. W głębi serca czuł, że Indie nie będą w stanie oprzeć się jego apelowi. Wiele miesięcy wcześniej, rozmawiając z niektórymi ze swoich uczniów w Detroit o wielkich trudnościach, jakie napotkał w prezentowaniu hinduizmu fanatycznym chrześcijanom w Ameryce, powiedział: „Ale Indie mnie wysłuchają. Potrząsnę Indiami do ich fundamentów. Wyślę elektryczny wstrząs poprzez ich żyły. Zaczekajcie! Zobaczycie jak przyjmą mnie Indie. To Indie, moje własne Indie, naprawdę wiedzą, jak docenić to, co tak dobrowolnie ofiarowałem tutaj i poprzez krew mojego życia. Indie przyjmą mnie triumfalnie”.

Kiedy wiadomość o wyjeździe Swami Wiwekanandy z Europy dotarła do Indii, serca ludzi poruszyły się. Duchowy ambasador ich starożytnej krainy wracał po wypełnieniu swojej misji. Muszą powitać po królewsku tego wielkiego krzyżowca. W dużych miastach tworzyły się komitety powitalne. Jego bracia uczniowie i przyjaciele byli niecierpliwi. Swami Shivananda przybył wcześniej do Madrasu, a Swami Niranjanananda do Kolombo; tak też wielu jego uczniów z Bengalu i prowincji północnych przybyło do Madrasu aby czekać na jego przybycie. Gazety publikowały artykuły wychwalające jego osobowość i pracę.

Wesoło udekorowana łódź parowa przetransportowała Swami i jego towarzyszy z okrętu do portu. Kiedy mnich w żółtej szacie i o świetlistych oczach wyszedł na brzeg, z tłumu ludzi, który tłoczył się na nabrzeżu, dobiegł potężny krzyk. Tysiące rzuciło się na ziemię, dotykając jego stóp. Powitała go delegacja notabli z Cejlonu i zabrano go w ogromnej procesji przez wiele łuków triumfalnych. Rozwinięto flagi, zaśpiewano hymny religijne; grał indyjski zespół. Spryskano przed nim wodę różaną i świętą wodę Gangesu, a na jego drodze posypano kwiaty. Palono kadzidła przed domami, gdy przechodził. Setki zwiedzających przyniosły owoce i inne dary.

Swami Wiwekananda przyjął wszystkie te zaszczyty bez utraty równowagi. Nie był człowiekiem, który uciekał przed triumfem bardziej niż przed bitwą. Uważał daniny składane jemu, żebrakowi bez grosza, jako hołd składany duchowemu ideałowi Indii. W czasie mowy powitalnej, którą wygłosił w Kolombo, powiedział: „Duchowość Hindusów objawia się w książęcym przyjęciu, jakie zgotowali żebrakowi sannjasinowi”. Wskazał, że chociaż nie był wojskowym generałem, ani księciem ani bogaczem, to jednak ludzie wielcy w przejściowych bogactwach świata i bardzo szanowani przez społeczeństwo pomimo to przybyli, by czcić jego, bezdomnego mnicha. „To” – wykrzyknął – „jest jeden z najwyższych przejawów duchowości”. Wyrzekł się wszelkiej osobistej chwały z otrzymanego powitania, twierdząc, że było to tylko uznanie zasady.

Podróż Swami Wiwekanandy z Kolombo do Madrasu i powitania jakie otrzymał w Kandy, Anuradhapuram, Dżafnie, Pamban, Rameswaram, Ramnad, Paramakkudi, Madurai, Trichinopoly i Kumbakonam, pokazały, jak ukochanym stał się dla mężczyzn i kobiet w Indiach. W Anuradhapuram grupa fanatycznych buddystów próbowała przerwać spotkanie, ale nie udało im się. W Rameswaram Swami wezwał ludzi do „czczenia Śiwy w biednych, chorych i słabych”.

Został tam wzruszająco powitany przez radżę Ramnadu, swego ucznia, który zachęcił go do wyjazdu do Ameryki i wsparł materialnie w tym celu. W Ramnad konie zostały odczepione od powozu ciągnącego Swami, a ludzie, a wśród nich radża, sami go ciągnęli. W Rameswaram radża wzniósł na cześć Swami kolumnę zwycięstwa wysoką na czterdzieści stóp z odpowiednią inskrypcją. Przekazał także hojną darowiznę na fundusz pomocy dla ofiar głodu w Madrasie, aby upamiętnić powrót Swami do domu.

Na małej stacji kolejowej w pobliżu Madrasu setki ludzi zgromadziły się, aby rzucić okiem na Wiwekanandę. Zawiadowca stacji nie chciał opóźniać pociągu, ponieważ nie był zaplanowany na stacji postój pociągu. Ale tłum wielbicieli rzucił się na tor i pociąg trzeba było zatrzymać. Swami był wyraźnie poruszony i pobłogosławił tłum.

Entuzjazm ludzi osiągnął swój szczyt w Madrasie, gdzie poczyniono szeroko zakrojone przygotowania na przyjęcie Swami. To właśnie Madras jako pierwszy dostrzegł wielkość Wiwekanandy i przygotował go na podróż do Chicago. W tamtym czasie, kiedy przybył tam po raz pierwszy, był w zasadzie nieznaną osobą. Spędził około dwóch miesięcy w nieznanym bungalowie w San Thome, prowadząc rozmowy o hinduizmie. Jednak nawet wtedy kilku wykształconych młodych ludzi o bystrym umyśle przewidziało, że w tym człowieku jest coś, „moc”, która wyniesie go ponad wszystkich innych i umożliwi mu bycie przywódcą ludzi. Ci młodzieńcy, których wyśmiewano jako „zagubionych entuzjastów” i „marzycielskich zwolenników odrodzenia”, teraz, cztery lata później, mieli najwyższą satysfakcję, widząc „naszego Swami”, jak lubili go nazywać, powracającego do nich jako sławna osobistość zarówno w Europie jak i Ameryce.

Ulice i arterie Madrasu były bogato zdobione; wzniesiono siedemnaście łuków triumfalnych. Imię Swami było na ustach wszystkich. Tysiące ludzi zablokowało stację kolejową, a gdy pociąg wjechał, został przyjęty gromkimi okrzykami i oklaskami. Uformowano skomplikowaną procesję i zabrano go do „Zamku Kernan”, pałacowego domu Billigiri Iyengara, gdzie poczyniono przygotowania do jego pobytu w mieście.

Trzeciego dnia po przybyciu Swami Wiwekananda w czasie publicznego spotkania został uhonorowany w imieniu mieszkańców Madrasu. Ponieważ wybrana w tym celu sala Victoria Hall była zbyt mała, aby pomieścić duży tłum, ludzie wołali aby spotkanie odbyło się pod gołym niebem. Swami wyszedł i przemówił do nich ze szczytu powozu; był jak Śri Kryszna stojący w rydwanie, nawołujący Ardżunę, by porzucił swoją niemęskość i dorósł do swego aryjskiego dziedzictwa. W krótkim przemówieniu opowiedział ludziom, jak Indie, poprzez swoją miłość do Boga, przekształciły ograniczoną miłość do rodziny w miłość do kraju i miłość do ludzkości. Zachęcał ich do podtrzymania entuzjazmu i udzielenia mu wszelkiej pomocy, jakiej potrzebował, aby dokonać wielkich rzeczy dla Indii.

Podczas swojego krótkiego pobytu w Madrasie Swami Wiwekananda wygłosił cztery publiczne wykłady, których tematami były: „Mój plan kampanii”, „Mędrcy Indii”, „Wedanta i jej zastosowaniu w Życiu Hindusów” oraz „Przyszłość Indii”. W tych wykładach przypominał Hindusom zarówno ich wielkość, jak i słabość, zachęcał ich do dumy ze swojej przeszłości i nadziei na przyszłość.

Przemawiając w „Moim planie kampanii”, Swami ujawnił podłość niektórych teozofów, którzy robili wszystko, co było w ich mocy, by zaszkodzić jego pracy w Ameryce, ale później twierdzili, że utorowali mu drogę do sukcesu w Nowym Świecie. Powiedział słuchaczom, że kiedy w desperacji wysłał telegram do Indii po pieniądze, dowiedzieli się o tym teozofowie i jeden z nich napisał do członka Towarzystwa w Indiach: „Teraz diabeł umrze. Niech nas wszystkich Bóg błogosławi!' Ale trzeba powiedzieć, że wśród teozofów było wielu, zwłaszcza w Indiach, którzy byli mu szczerze życzliwi.

Swami Wiwekananda nie miał ani chwili wytchnienia podczas swoich dziewięciu dni w Madrasie. Zapytany przez ucznia, skąd znalazł siłę do takiej nieustannej działalności, odpowiedział: „Duchowa praca nigdy nie męczy nikogo w Indiach”. Tracił jednak cierpliwość, gdy pytany był o sprawy, które nie miały wpływu na życie praktyczne. Pewnego dnia pewien pandit poprosił go, aby jasno określił, czy jest dualistą, czy niedualistą. Swami powiedział: „Dopóki mam to ciało, jestem dualistą, ale nie inaczej. To moje wcielenie ma pomóc położyć kres bezużytecznym i złośliwym kłótniom, które tylko rozpraszają umysł i sprawiają, że ludzie są zmęczeni życiem, a nawet czynią z nich sceptyków i ateistów.”

W międzyczasie napływały z Ameryki ciepłe listy informujące Swami o postępach w pracach Wedanty w Nowym Świecie pod przewodnictwem Swami Saradanandy, a także z uznaniem dla jego własnych osiągnięć. Jeden list został podpisany przez Lewisa G. Janesa, prezesa Brooklyn Ethical Association; CC Everetta, Dziekana Harvard Divinity School; Williama James i Josiaha Royce, obydwu będących profesorami filozofii na Uniwersytecie Harvarda; panią Sarę C. Bull z Bostonu i innych. Napisano w nim: „Wierzymy, że takie wykłady, jakich sam udzieliłeś mają wielką wartość etyczną w cementowaniu więzów przyjaźni i braterstwa między odległymi narodami i pomagają nam uświadomić sobie tę solidarność ludzkich relacji i interesy, które zostały potwierdzone przez wszystkie wielkie religie świata. Mamy szczerą nadzieję, że twoja praca w Indiach zostanie pobłogosławiona by dalej promować ten szlachetny cel i że będziesz mógł wrócić do nas ponownie z zapewnieniami o braterskim szacunku ze strony naszych dalekich braci z wielkiej rodziny aryjskiej oraz z dojrzałą mądrością płynącą z refleksji oraz dodatkowym doświadczeniem i dalszym kontaktem z życiem i myślą swoich ludzi”.

Inny list z Detroit, podpisany przez czterdziestu dwóch jego przyjaciół, mówił między innymi: „My, zachodni Aryjczycy, byliśmy tak długo odseparowani od naszych wschodnich braci, że prawie zapomnieliśmy o naszej tożsamości pochodzenia, aż przyjechałeś i ze swoją piękną obecnością i niezrównaną elokwencją rozbudziłeś w naszych sercach świadomość, że my z Ameryki i ty z Indii jesteśmy jednym”.

Swami Wiwekananda po ciężkiej pracy w południowych Indiach potrzebował odpoczynku. Za radą przyjaciół postanowił udać się statkiem parowym do Kalkuty. Jego rejs odbył się w poniedziałek 15 lutego. Kilku wielbicieli weszło na pokład parowca, aby go pożegnać, a jeden z nich, profesor Sundararama Iyer, zapytał Swami, czy jego misja przyniosła trwałe dobro w Ameryce i Europie. Swami powiedział: „Niezbyt. Mam nadzieję, że tu i ówdzie zasiałem ziarno, które z czasem może wzrosnąć i przynajmniej niektórym przyniesie korzyści”.

Wykłady Swami Wiwekanandy wygłoszone podczas jego podróży z Kolombo do Madrasu były inspirujące i entuzjastyczne. Pragnął wybudzić masy Indii z odwiecznych snów. Widział dynamiczne życie Zachodu; teraz głębiej odczuł osobowość Indii, które potrzebowały tylko jego ognistego napomnienia, aby ponownie umocnić się wśród narodów świata. Ponownie przychodzi na myśl upomnienie Kryszny skierowane do Ardżuny na polu bitwy na Kurukszetrze: „W czasie tego kryzysu, o Ardźuno, skąd bierze się takie poniżenie ducha, niestosowne dla aryjczyka, niegodne i stojące na przeszkodzie w osiągnięciu nieba? Nie poddawaj się niemęskości, o Ardźuno. Słabość ci się nie godzi. Otrząsnij się z tej podłej bojaźliwości i powstań, o wrogów niszczycielu!”

W swoim słynnym wykładzie „Mój Plan Kampanii”, wygłoszonym w Madrasie, wezwał ludzi aby ukazali siłę swej duszy:

Moje Indie, powstańcie! Gdzie wasza siła życiowa? W waszej Nieśmiertelnej Duszy. Każdy z narodów, jak i każdy z osobna, ma jeden motyw przewodni w tym życiu, który jest jego centrum, główną nutą, wokół której każda inna nuta tworzy harmonię. Jeśli jakiś naród usiłuje odrzucić swoją narodową żywotność, kierunek, który stał się jego własnym w ciągu wieków, ten naród umiera… W jednym narodzie władza polityczna jest jego żywotnością, jak w Anglii. W innym - życie artystyczne i tak dalej. W Indiach życie religijne stanowi centrum, myśl przewodnią całej muzyki życia narodowego. A zatem, jeśli uda wam się odrzucić swoją religię i zająć się polityką lub społeczeństwem, rezultatem będzie to, że wyginiecie. Reforma społeczna i polityka muszą być głoszone poprzez żywotność waszej religii... Każdy człowiek musi dokonać własnego wyboru; tak też musi wybrać każdy naród. Dokonaliśmy wyboru wieki temu. I nim to wiara w Duszę Nieśmiertelną. Rzucam wyzwanie każdemu by spróbował to odrzucić. Jak możecie zmienić swoją naturę?

Poprosił Indian, aby przestali narzekać. Niech skorzystają z mocy, która jest w ich rękach. Ta moc była tak wielka, że gdyby tylko zdali sobie z niej sprawę i byli jej godni, mogliby zrewolucjonizować świat. Indie były Gangesem duchowości. Anglosaskie podboje materialne dalekie były od zatrucia jej nurtu – wręcz przeciwnie – pomogły jej. Potęga Anglii zjednoczyła narody świata; otworzyła ścieżki przez morza, aby fale ducha Indii mogły się rozprzestrzenić, aż obmyją krańce ziemi.

Czym była ta nowa wiara, to słowo, którego oczekiwał świat?

Inną wielką ideą, której świat chce od nas dzisiaj – bardziej może klas niższych niż wyższych, bardziej niewykształconych niż wykształconych, bardziej słabych niż silnych – jest wieczna, wspaniała idea duchowej jedności całego wszechświata, jedynej Nieskończonej Rzeczywistości, która istnieje w tobie i we mnie i we wszystkim, w jaźni, w duszy. Nieskończona jedność duszy – że ty i ja jesteśmy nie tylko braćmi, ale naprawdę jesteśmy jednym – jest wieczną podstawą wszelkiej moralności. Europa chce jej dzisiaj tak samo jak nasze uciskane rasy, a ta wielka zasada nawet teraz nieświadomie tworzy podstawę wszystkich najnowszych aspiracji społecznych i politycznych, które pojawiają się w Anglii, Niemczech, Francji i Ameryce. (Fragmenty wykładu „Misja Wedanty”).

To, co nauczał Swami Wiwekananda, było esencją niedualistycznej wedanty, najgłębszym i unikalnym wyrazem ducha Indii.

Kiedyś usłyszałem skargę, że głoszę za dużo o Adwaicie, absolutnym niedualizmie, a za mało o dualizmie. Tak, wiem, jaka wielkość, jakie oceany miłości, jakie nieskończone, ekstatyczne błogosławieństwa i radość są w dualistycznej religii. Wiem to wszystko. Ale to nie czas na płacz, nawet z radości; mamy dość płaczu; nie mamy już czasu, aby być miękkimi. Ta miękkość towarzyszyła nam, dopóki nie staliśmy się jak masa bawełny. Nasz kraj potrzebuje teraz mięśni z żelaza i nerwów ze stali, gigantycznej woli, której nic nie może się oprzeć, która spełni swój cel w jakikolwiek sposób, nawet jeśli oznacza to zejście na dno oceanu i spotkanie twarzą w twarz ze śmiercią. Tego właśnie chcemy, a to może być stworzone, ustanowione i wzmocnione jedynie poprzez zrozumienie i urzeczywistnienie ideału Adwaity, ideału jedności wszystkich. Wiara, wiara, wiara w siebie!… Jeśli wierzycie w trzysta trzydzieści milionów waszych mitologicznych bogów i we wszystkich bogów, których obcy wprowadzili wśród was, a nadal nie macie wiary w siebie, nie ma dla was zbawienia. Miejcie wiarę w siebie i opierajcie się na tej wierze. Dlaczego nami, trzystu trzydziestoma milionami ludzi, przez ostatnie tysiąc lat rządziła garstka cudzoziemców? Bo oni wierzyli w siebie, a my nie. Czytam w gazetach, jak jeden z naszych biednych współbraci zostaje zamordowany lub źle potraktowany przez Anglika, w całym kraju rozlega się jęk; czytam i płaczę, a chwilę później przychodzi mi do głowy pytanie, kto za to wszystko odpowiada. Nie Anglicy; to my jesteśmy odpowiedzialni za całą naszą degradację. Nasi arystokratyczni przodkowie deptali stopami pospolite masy naszego kraju, aż stały się one bezradne, aż pod tymi udrękami biedni, biedni ludzie prawie zapomnieli, że są istotami ludzkimi. Od wieków zmuszano ich do bycia jedynie drwalami i nosicielami wody, tak, że wmówiono im, że urodzili się jako niewolnicy, urodzili się jako drwale i nosiciele wody. (Fragmenty z „Misja Wedanty”).

Wezwał przywódców do pielęgnowania nieodzownej cnoty uczucia dla ludzi:

„Poczujcie przeto, moi niedoszli reformatorzy, moi niedoszli patrioci! Czy czujecie? Czy czujecie, że miliony potomków bogów i mędrców stały się sąsiadami brutali? Czy czujecie, że miliony głodują dzisiaj i miliony głodowały od lat? Czy czujecie, że ignorancja przesłoniła ziemię jak ciemna chmura? Czy to sprawia, że jesteście niespokojni? Czy to sprawia, że nie możecie spać? Czy to sprawia, że prawie oszaleliście? Czy zawładnęła wami ta jedna idea nędzy i ruiny i czy zapomnieliście całkowicie o waszym imieniu, waszej sławie, waszych żonach, waszych dzieciach, waszej własności, a nawet waszych ciałach? Jeśli tak, to jest to pierwszy krok do zostania patriotą. Od wieków uczono ludzi teorii degradacji. Mówiono im, że są niczym. Masom na całym świecie mówiono, że nie są istotami ludzkimi. Byli tak przerażeni od wieków, że stali się prawie jak zwierzęta. Nigdy nie pozwolono im usłyszeć o Atmanie. Niech usłyszą o Atmanie – że nawet najniższy z najniższych ma w sobie Atmana, który nigdy nie umiera i nigdy się nie rodzi – Tego, którego miecz nie może przebić, ani ogień spalić, ani powietrze wysuszyć, nieśmiertelnego, bez początku ani końca, wszechczystego, wszechmocnego i wszechobecnego Atmana. (Fragmenty z „Mój
Plan Kampanii”).

„Tak, niech każdy mężczyzna, kobieta i dziecko, bez względu na kastę lub urodzenie, słabość lub siłę, usłyszą i nauczą się, że poza silnymi i słabymi, poza wysokimi i niskimi, poza wszystkimi, jest ta Nieskończona Dusza, zapewniająca całą nieskończoną możliwość i nieskończoną zdolność stania się wielkim i dobrym. Głośmy każdej duszy: Powstań, powstań, przebudź się! Obudź się z tej hipnozy słabości. Nikt nie jest naprawdę słaby; dusza jest nieskończona, wszechmocna i wszechwiedząca. Powstańcie, uznajcie samych siebie, proklamujcie Boga w sobie, nie zapierajcie się Jego!” (Fragmenty z „Misji Wedanty”).

„Chcemy, aby ta religia stworzyła człowieka. Pragniemy takiej edukacji, która stwarza człowieka. Teorie tworzących człowieka chcemy. A oto test prawdy: wszystko, co sprawia, że jesteście słabi fizycznie, intelektualnie i duchowo, odrzućcie jako truciznę; nie ma w tym życia, nie może to być prawdą. Prawda wzmacnia. Prawda to czystość, prawda to cała wiedza. Prawda musi być wzmacniająca, musi być oświecająca, musi być ożywcza. Porzućcie te osłabiające mistycyzmy i bądźcie silni. Największe prawdy są najprostszymi rzeczami na świecie, prostymi tak, jak wasze własne istnienie.”

„Dlatego moim planem jest założenie instytucji w Indiach, aby szkolić naszych młodych mężczyzn na głosicieli prawd zawartych w naszych pismach tak w Indiach jak i poza nimi. Mężczyźni, mężczyźni – ci są potrzebni: wszystko inne będzie gotowe; ale potrzebni są silni, energiczni, wierzący młodzi mężczyźni, całkowicie szczerzy. Setka takich i świat zostanie zrewolucjonizowany. Wola jest silniejsza niż cokolwiek innego. Wszystko musi upaść przed wolą, bo pochodzi ona od Boga: czysta i silna wola jest wszechmocna”. (Fragmenty z „Mój Plan Kampanii”).

„Jeśli bramin ma więcej zdolności do uczenia się na gruncie dziedziczności niż parias, nie wydawajcie więcej pieniędzy na edukację bramina, ale wydajcie wszystko na pariasa. Dajcie słabym, bo tam potrzebny jest cały dar. Jeśli bramin urodził się sprytny, może się kształcić bez pomocy. To jest sprawiedliwość i rozsądek, tak jak je pojmuję.” (Z „Misja Wedanty”).

„Niech przez następne pięćdziesiąt lat wszyscy inni próżni Bogowie znikną z naszych umysłów. To jedyny Bóg, który nie śpi – nasza rasa – wszędzie Jego ręce, wszędzie Jego stopy, wszędzie Jego uszy, On przenika wszystko. Wszyscy inni Bogowie śpią. Dlaczego mielibyśmy na próżno podążać za nimi, skoro możemy czcić Boga, którego widzimy wokół nas, Wirat? Pierwszym ze wszystkich kultów jest kult Wirat, wszystkich, którzy nas otaczają. Wszyscy oni są naszymi Bogami – ludzie i zwierzęta; a pierwszymi Bogami, których musimy czcić, są nasi rodacy.” (Z „Przyszłość Indii”).

Te poruszające słowa nie trafiały do głuchych uszu. Duch Indii wibrował pod wezwaniem Swami. Indie uświadomiły sobie moc duszy – Boga śpiącego w człowieku i Jego nieograniczonych możliwości. Ramakryszna i Wiwekananda byli pierwszymi rozbudzicielami świadomości narodowej Indii; byli to pierwsi nacjonalistyczni przywódcy Indii w prawdziwym tego słowa znaczeniu. Ramakryszna był mocą, a Wiwekananda głosem. Ruch wyzwolenia Indii rozpoczął się w Dakszineśwar. Kolejni przywódcy polityczni kraju, świadomie lub nieświadomie, otrzymali Inspirację z przesłania Wiwekanandy, a niektórzy z nich otwarcie to przyznali. Rewolucjoniści bengalscy byli zagorzałymi czytelnikami książek Wiwekanandy, z których niektóre spotkały się z dezaprobatą rządu brytyjskiego. Podniesienie mas, główna deska na platformach Gandhiego, było dziedzictwem Wiwekanandy.

Jednak bojownik Wiwekananda nie był politykiem. „Niech nigdy nie będzie fałszywie przypisywane moim pismom i powiedzeniom żadne znaczenie polityczne. Co za bzdury!” – powiedział już we wrześniu 1894 roku. Rok później pisał: „Nie będę miał nic wspólnego z bzdurami politycznymi. Nie wierzę w politykę. Bóg i Prawda to jedyna polityka na świecie. Wszystko inne to śmieci.”

Swami Wiwekananda tęsknił za wolnością polityczną Indii; ale myślał o wolnych Indiach w związku z ich służbą dla ludzkości. Wolne Indie zajęłyby należne im miejsce w zgromadzeniu narodów i wniosłyby istotny wkład w zaprowadzenie pokoju i dobrej woli dla ludzkości. Jego przesłanie było zarówno narodowe, jak i międzynarodowe.

Podczas gdy Swami Wiwekananda cieszył się relaksującą wycieczką statkiem z Madrasu do Kalkuty, komitet powitalny przygotowywał dla niego odpowiednie powitanie w indyjskiej metropolii, mieście, w którym się urodził. Parowiec zacumował w Budge Budge, a Swami i jego towarzysze przybyli pociągiem do Kalkuty 19 lutego 1897 roku. Przyjęcie było wspaniałe, entuzjastyczny tłum na stacji kolejowej, łuki triumfalne, niezaprzęgnięty powóz ciągnięty przez studentów i ogromny pochód z muzyką i pieśniami religijnymi. Do dyspozycji Swami oddano książęcą rezydencję na brzegu Gangesu.

28 lutego 1897 r. został oficjalnie przyjęty. Przewodniczył przyjęciu Raja Benoy Krishna Deb, a zgromadzeniu towarzyszyło pięć tysięcy osób. Jak zwykle Swami poprosił ludzi, aby powrócili do odwiecznej filozofii Upaniszad. Złożył również wzruszający hołd Ramakrysznie, „mojemu nauczycielowi, mojemu mistrzowi, mojemu bohaterowi, mojemu ideałowi, mojemu Bogu w życiu”. „Jeżeli cokolwiek w życiu osiągnąłem – mówił z głębokim uczuciem – „myślami, słowami lub czynami, jeśli z moich ust kiedykolwiek wyszło jedno słowo, które kiedykolwiek pomogło komukolwiek na świecie, nie należało ono do mnie; to było jego. Ale jeśli z moich ust spływały przekleństwa, jeśli wychodziła ze mnie nienawiść, to wszystko jest moje, a nie jego. Wszystko, co było słabe, było moje; wszystko, co było życiodajne, wzmacniające, czyste i święte, było jego natchnieniem, jego słowami i nim samym. Tak, moi przyjaciele, świat jeszcze nie poznał tego człowieka.” Kilka dni później wygłosił kolejny publiczny wykład na temat „Wedanta We Wszystkich Jej Fazach”.

Wkrótce po przybyciu Swami do Kalkuty obchodzono w Dakszineśwar rocznicę narodzin Śri Ramakryszny. W towarzystwie swoich braci uczniów Swami dołączył do święta. Chodził boso po świętej ziemi. Gdy odwiedzał świątynię, pokój Mistrza, Pańćawati i inne miejsca związane ze wspomnieniem Śri Ramakryszny, budziły się w nim głębokie emocje. Miejsce to było morzem ludzkich głów.

The Swami said to Girish, a beloved disciple of the Master, 'Well, what a difference between those days and these!'

Swami powiedział do Giriśa, umiłowanego ucznia Mistrza: „Cóż, ależ jest różnica między tamtymi czasami a obecnymi!”

„Wiem” – odparł Girish – „ale pragnę zobaczyć więcej.”

Przez krótki czas Swami przebywał w dzień w pałacowym domu nad rzeką; noce spędzał jednak ze swoimi duchowymi braćmi w klasztorze Alambazar. Nie miał prawie żadnego odpoczynku. Ludzie przez cały czas napływali, aby złożyć mu wyrazy szacunku, wysłuchać jego wykładu o Wedancie lub po prostu go zobaczyć. Byli też ludzie, którzy przybyli, aby spierać się z nim w sprawach biblijnych i sprawdzać jego wiedzę.

Ale serce Swami było z wykształconą młodzieżą będącą w stanie kawalerskim, którą mógł szkolić do przyszłej pracy. Pragnął tchnąć w ich serca trochę swojego płonącego entuzjazmu. Chciał, aby stali się kaznodziejami jego „religii tworzącej człowieka”. Swami ubolewał nad fizyczną słabością indyjskiej młodzieży, potępiał ich wczesne małżeństwa i wyrzucał im ich brak wiary w siebie i w swoje narodowe ideały.

Pewnego dnia młody człowiek poskarżył się Swamiemu, że nie może zrobić postępu w życiu duchowym. Oddawał cześć obrazom, idąc za radą jednego nauczyciela i starał się opróżnić swój umysł zgodnie z instrukcjami innego, ale wszystko to było bezowocne.

„Panie” – powiedział młody człowiek – „siedzę nieruchomo w medytacji, zamykam drzwi swojego pokoju i mam zamknięte oczy tak długo, jak mogę, ale nie znajduję spokoju umysłu. Czy możesz pokazać mi drogę?”

„Mój chłopcze”, odpowiedział Swami głosem pełnym kochającej sympatii, „jeśli przyjmiesz moje słowo, będziesz musiał przede wszystkim otworzyć drzwi swojego pokoju i rozejrzeć się dookoła, zamiast zamykać oczy. W twojej okolicy są setki biednych i bezradnych ludzi; musisz im służyć najlepiej, jak potrafisz. Będziesz musiał opiekować się i zaopatrywać chorych w żywność i lekarstwa. Będziesz musiał nakarmić tych, którzy nie mają nic do jedzenia. Będziesz musiał uczyć ignorantów. Moja rada jest taka, że jeśli chcesz mieć spokój umysłu, musisz służyć innym najlepiej, jak potrafisz.”

Ostatnio edytowany przez Mariici (2023-04-07 01:03:02)


"Zwrócić się ku Światłu, przywołać choćby odrobinę Boskiej Świadomości z góry, i w jej świetle zapalić płomyczek wewnętrznej tęsknoty..."

Offline

 

#18 2021-12-16 00:30:29

Mariici

BUDZICIEL

Zarejestrowany: 2009-01-06
Posty: 241
Punktów :   

Re: Biografia Swami Vivekananda

Innego dnia znany profesor kolegium, który był uczniem Śri Ramakryszny, powiedział do Swami: „Mówisz o służbie, dobroczynności i czynieniu dobra dla świata; one przecież należą do domeny maji. Wedanta mówi, że celem człowieka jest osiągnięcie mukti, wyzwolenia, poprzez zerwanie łańcucha maji. Jaki jest pożytek z głoszenia kazań o rzeczach, które skupiają uwagę na sprawach doczesnych?”

Swami odpowiedział: „Czy idea mukti nie jest domeną maji? Czy Wedanta nie uczy, że Atman jest zawsze wolny? Dlaczego więc miałby dążyć do mukti?”

Przy innej okazji powiedział: „W czasie kiedy wędrowałem po całych Indiach, praktykując duchowe dyscypliny, spędziłem wiele dni w jaskiniach pogrążony w medytacji. Wiele razy chciałem zagłodzić się na śmierć, ponieważ nie mogłem osiągnąć mukti. Teraz nie mam pragnienia mukti. Nie dbam o to, dopóki jedna osoba we wszechświecie pozostaje w niewoli.”

Swami Wiwekananda często mawiał, że różne formy duchowej dyscypliny są szczególnie skuteczne w różnym wieku. W pierwszym okresie była to praktyka wyrzeczeń, w kolejnym kultywacja boskiej miłości; a w trzecim okresie była to wnikliwość filozoficzna, której towarzyszyło wyrzeczenie. Ale w dzisiejszych czasach, jak podkreślał, bezinteresowna służba innym, karma-joga, szybko przyniosłaby duchowe rezultaty. Dlatego zalecał dyscyplinę bezinteresownego działania. Szczególnie zalecał tę dyscyplinę dla Hindusów, ponieważ byli pod wpływem tamasu, inercji. Swami zdał sobie sprawę, że tylko kultywując radżas będą w stanie osiągnąć sattwę i osiągnąć wyzwolenie. Jeśli chodzi o niego, Swami znał już mukti poprzez urzeczywistnienie jedności z Brahmanem w nirvikalpa samadhi. Ale z woli Boga sprowadził się do świadomości świata zjawiskowego i żył jak bodhisattwa, poświęcając się dla dobra ludzkości.

Swami Wiwekananda miał największe trudności z nawróceniem niektórych swoich braci uczniów na swoją nową koncepcję religii, jej dyscyplinę i metody. Ci bracia uczniowie byli indywidualistami, pragnącymi osobistego zbawienia. Chcieli praktykować wyrzeczenia i pokuty, cieszyć się spokojną medytacją i prowadzić spokojne życie w oderwaniu od świata. Dla nich najpierw był Bóg, a potem świat. Przynajmniej w taki sposób rozumieli nauki Śri Ramakryszny. Ci młodzi mnisi myśleli, że dla tego, kto złożył śluby monastyczne, świat jest mają; dlatego wszelkie działania, łącznie z działalnością charytatywną i filantropijną ostatecznie wikłały człowieka w światowe życie.

Ale myśl Wiwekanandy płynęła innym kanałem. Śri Ramakryszna upomniał go kiedyś, aby obcował z Bogiem z otwartymi oczami, to znaczy przez służbę biednym, chorym, głodnym i nieświadomym. Podczas swoich dni wędrówki Swami widział na własne oczy cierpienie ludzi i odczuł bezgłośną prośbę Indii o pomoc. W Ameryce i Europie był świadkiem materialnego dobrobytu ludzi, dynamicznego życia społecznego i ogólnego postępu dokonanego dzięki nauce, technologii i organizacji działania. Wielokrotnie przypominał sobie słowa Ramakryszny: „Religia nie służy pustym żołądkom”.

Dlatego swoim braciom uczniom zwrócił uwagę, że idea osobistego wyzwolenia była niegodna tych, którzy nazywali siebie uczniami Ramakryszny, Wcielenia Boga. Sam fakt, że otrzymali łaskę Zbawiciela, powinien ich przekonać o ich własnym pewnym zbawieniu. Podkreślił, że ich obowiązkiem jest służenie innym będąc widzialnymi przejawami Boga. Powiedział, że chce stworzyć nową grupę mnichów, którzy złożyliby nie tylko tradycyjny ślub osobistego zbawienia, ale także nowy ślub służenia ludzkości.

Bracia uczniowie, którzy szanowali wyższą duchowość Wiwekanandy i okazywali mu wielką miłość jako temu specjalnie wybranemu przez Mistrza do kontynuowania jego pracy, byli mu posłuszni, nie zawsze zgadzając się z nim całym sercem. Tak więc na jego polecenie Swami Ramakrysznananda – który był opiekunem świątyni Śri Ramakryszny przez dwanaście długich lat po śmierci Mistrza, uważając jego kult za najwyższą duchową dyscyplinę, i nie opuszczając klasztorów w Baranagore i Alambazar nawet na jeden dzień – wyjechał do Madrasu, aby założyć centrum szerzenia Wedanty w południowych Indiach. Swami Akhandananda udał się do Murszidabad, aby prowadzić pomoc humanitarną wśród ludzi dotkniętych tam głodem. Swamis Abhedananda i Saradananda pojechali już do Ameryki.

Jeśli chodzi o samego siebie, Swami Wiwekananda nieustannie rozmawiał z ludźmi, ucząc ich Upaniszad i zachęcając ich do kultywowania wewnętrznej siły, która pochodzi z wiedzy o Bogu przebywającym we wszystkich ludzkich sercach. Wysiłek pracy i upał na równinach wkrótce wpłynęły na jego zdrowie. Za radą lekarzy udał się na krótki odpoczynek do Darjeeling w Himalajach i poczuł się nieco odświeżony. Po powrocie do Kalkuty ponownie poświęcił się pracy dydaktycznej.

Kilku młodych mężczyzn, zainspirowanych ognistymi słowami Swami, dołączyło do Zakonu. Czterech innych, którzy praktykowali dyscypliny w klasztorze pod przewodnictwem starszych Swami w czasie, gdy Wiwekananda przebywał za granicą, chciało teraz otrzymać formalną inicjację monastyczną od swojego wielkiego przywódcy. Jego bracia uczniowie wyrazili wahanie co do jednego z nich z powodu pewnych incydentów z jego przeszłego życia.

Wzbudziło to emocje Swami Wiwekanandy.”'Co to ma znaczyć?” – powiedział. „Jeżeli będziemy unikać grzeszników, kto inny ich zbawi? Zresztą sam fakt, że ktoś schronił się w klasztorze, chcąc wieść lepsze życie, pokazuje, że ma dobre intencje i musimy mu pomóc. Załóżmy, że człowiek jest zły i zdemoralizowany; jeśli nie możecie zmienić jego charakteru, to dlaczego założyliście mnisie szaty w kolorze ochry? Dlaczego podjęliście rolę nauczycieli?” Cała czwórka otrzymała inicjację monastyczną.

Dzień przed tą świętą ceremonią Swami mówił im tylko o chwale wyrzeczenia i służby. Powiedział: „Pamiętajcie, dla zbawienia swej duszy oraz dla dobra i szczęścia wielu na świecie rodzi się sannyasin. Aby poświęcić własne życie dla innych, aby ulżyć nędzy milionów rozdzierających powietrze swym płaczem, aby ocierać łzy z oczu wdów, aby pocieszać serca pogrążonych w żałobie matek, aby dostarczać sposobów i środków ignoranckim i przygnębionym masom do walki o byt i aby postawienie ich na własnych nogach, aby rozpowszechniać nauki pism świętych wszystkim bez różnicy, dla ich duchowego i materialnego dobra, aby obudzić śpiącego lwa Brahmana w sercach wszystkich istot przez wiedzę Wedanty – na świecie rodzi się sannyasin”. Zwracając się do swoich braci uczniów, Swami powiedział: „Pamiętajcie, że zrodziliśmy się dla osiągnięcia tego celu w życiu i za to oddamy nasze życie. Wstań i obudźcie się, podnieście i obudźcie innych, wypełnijcie swoją życiową misję, a osiągniecie najwyższy cel”. Następnie zwracając się do aspirantów do życia monastycznego powiedział: „Musicie wyrzec się wszystkiego. Nie możecie szukać pociechy lub przyjemności dla siebie. Musicie patrzeć na złoto i przedmioty pożądania jako truciznę, imię i sławę jako najpodlejszy brud, światową chwałę jako straszne piekło, pychę z urodzenia lub pozycję społeczną jako „grzeszne jak picie wódki”. Aby być nauczycielami swoich bliźnich i dla dobra świata, musicie osiągnąć wolność poprzez poznanie Jaźni”.

Z następującego zdarzenia można dowiedzieć się o głębi współczucia Swami. Wielu braci w Math uważało, że nie był zbyt wybredny w wyborze uczniów. Niemal każdy mógł otrzymać od niego duchową inicjację po małej prośbie, a niektórzy z nich później oddawali się niegodziwym uczynkom. Jeden z jego własnych uczniów zakonnych, Swami Nirmalananda, mówił mu o jego braku właściwego osądu i niemożności zrozumienia ludzkiej natury. Twarz Swami poczerwieniała z emocji. Wykrzyknął: „Co powiedziałeś? Myślisz, że nie rozumiem ludzkiej natury? O tych nieszczęsnych ludziach wiem nie tylko co zrobili w swoim obecnym życiu, ale także co zrobili w swoim poprzednim. Jestem w pełni świadomy tego, co będą robić w przyszłości. Dlaczego więc okazuję im życzliwość? Ci nieszczęśni ludzie pukali do wielu drzwi, aby uzyskać spokój ducha i słowo zachęty, ale wszędzie zostali odrzuceni. Jeśli ich odrzucę, nie będą mieli dokąd pójść.”

Można tu wspomnieć o innym wydarzeniu wskazującym na czułe i współczujące serce Swami Wiwekanandy. Pewnego dnia był zaangażowany w nauczanie ucznia Wed z zawiłym komentarzem Sayanacharji, kiedy przybył Giriś Ćandra Ghosz, wielki bengalski dramaturg i bliski uczeń Śri Ramakriszny. Drażniąc go, Swami powiedział, zwracając się do niego jego rodzinnym imieniem: „Cóż, G.C., spędziłeś całe swoje życie z Kryszną i Wisznu. Jesteś całkiem dziewiczy w kwestii Wed i innych pism”.

Giriś Ćandra przyznał się do nieznajomości pism i powiedział: „Chwałą Śri Ramakrysznie, ucieleśnieniu Wed!”.

Jako adept wiedzy o ludzkiej naturze, Giriś doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że Swami Wiwekananda, pomimo głoszenia surowej filozofii Vedanty, miał niezwykle czułe serce. Chciał ujawnić uczniowi tę stronę natury Swami i zaczął malować, swoim zwykłym poetyckim językiem, rozdzierający serce obraz nieszczęść narodu indyjskiego – głodu mas, upokorzenia hinduskich kobiet, złego stanu zdrowia i ogólnego cierpienia ludzi na całym świecie. Nagle, zwracając się do Swami, powiedział: „Teraz proszę powiedz mi, czy twoje Wedy uczą nas, jak zaradzić temu stanowi rzeczy?”.

Podczas słuchania słów przyjaciela, Swami ledwo mógł stłumić swoje emocje. W końcu złamały one wszelkie granice i wybuchnął płaczem.

Zwracając uwagę ucznia Swami na wielkiego przywódcę, Giriś Ćandra powiedział: „Być może zawsze podziwiałeś intelekt swojego nauczyciela. Teraz widzisz jego wielkie serce.”

1 maja 1897 r. Swami Wiwekananda zwołał spotkanie zakonnych i świeckich wielbicieli Śri Ramakryszny w domu bliskiego ucznia Mistrza, Balarama Bose, w celu ustanowienia jego pracy na zorganizowanej podstawie. Powiedział im, że porównując społeczeństwo hinduskie ze społeczeństwem amerykańskim, był przekonany, że brak ducha organizacyjnego jest jedną z największych wad hinduskiego charakteru. Wiele inteligencji i energii Hindusów zużywano bez żadnych owocnych rezultatów. Przypomniał om także jak buddyzm rozprzestrzenił się zarówno w Indiach, jak i za granicą poprzez organizacje buddyjskie. Dlatego poprosił o współpracę uczniów Śri Ramakryszny, zarówno monastycznych jak i prowadzących życie rodzinne, w celu zorganizowania działań edukacyjnych, filantropijnych i religijnych, które już zainaugurował, ale które dotychczas były prowadzone w niesystematyczny sposób. Co więcej, Swami oświadczył, że w kraju takim jak Indie, w jego obecnym stanie rozwoju, nie byłoby mądre tworzenie organizacji na zasadach demokratycznych, w której każdy członek miałby równy głos, a decyzje byłyby podejmowane zgodnie z głosem większość. Zasady demokratyczne można było zastosować później, kiedy wraz z upowszechnieniem się edukacji ludzie nauczyliby się poświęcać indywidualne interesy i osobiste uprzedzenia dla dobra publicznego. Dlatego, powiedział Swami, organizacja powinna być na razie pod przywództwem „dyktatora”, którego władzy wszyscy muszą być posłuszni. Z czasem zacznie kierować się opinią i zgodą innych. Co więcej, on sam działał tylko jako sługa wspólnego Mistrza, podobnie jak wszyscy inni.

Swami Wiwekananda zaproponował obecnym członkom, aby Stowarzyszenie „nosiło imię tego, w którego imieniu staliśmy się sannjasinami, biorąc którego za swój ideał prowadzicie życie w rodzinie i którego święte imię, wpływ i nauki w ciągu dwunastu lat od jego odejścia rozprzestrzeniły się w tak niewyobrażalny sposób zarówno na Wschodzie, jak i na Zachodzie.” Wszyscy członkowie entuzjastycznie przyjęli propozycję Swami i powstało Stowarzyszenie Misja Ramakryszny.

Celem Stowarzyszenia było szerzenie prawd, które Ramakryszna dla dobra ludzkości głosił i nauczał przykładem własnego życia, oraz pomaganie innym w realizacji ich w praktyce dla ich fizycznego, umysłowego i duchowego postępu.

Obowiązkiem Stowarzyszenia było kierowanie, we właściwym duchu, działalnością ruchu zapoczątkowanego przez Śri Ramakrysznę w celu ustanowienia braterstwa pomiędzy wyznawcami różnych religii, wiedząc, że wszystkie z nich są tak wieloma formami jednej nieśmiertelnej Wiecznej Religii.

Jej metody działania miały polegać na: a) kształceniu ludzi tak, aby byli oni kompetentni do nauczania takiej wiedzy i nauk, które sprzyjają materialnemu i duchowemu dobru mas; b) promowaniu i wspieraniu sztuki i przemysłu; (c) wprowadzeniu i rozpowszechnieniu wśród ludzi idei Wedanty i innych idei objaśnionych w życiu Śri Ramakryszny.

Stowarzyszenie Misja Ramakryszny miało mieć dwa departamenty działania: indyjski i zagraniczny. Ci pierwsi, poprzez odosobnienia i klasztory założone w różnych częściach Indii, mieli szkolić takich mnichów i ludzi prowadzących życie rodzinne, którzy byliby skłonni poświęcić swoje życie nauczaniu innych. Ci drudzy mieli wysyłać wyszkolonych członków Zakonu do krajów poza Indiami, aby założyli tam ośrodki głoszenia Wedanty, aby zacieśnić relacje i lepsze zrozumienie między Indiami a obcymi krajami.

Cele i ideały Stowarzyszenia Misja Ramakryszny, jako czysto duchowe i humanitarne, nie miały nic wspólnego z polityką.

Swami Wiwekananda musiał odczuwać wielką wewnętrzną satysfakcję po założeniu Stowarzyszenia. Jego wizja posługiwania się religią poprzez głowę, serce i ręce dla dobra człowieka została zrealizowana. Nie znalazł żadnego istotnego konfliktu między nauką, religią, sztuką i przemysłem. Wszystko można było wykorzystać do oddawania czci Bogu. Bogu można było służyć zarówno przez Jego różnorodne przejawy, jak i przez kontemplację Jego niedualnego aspektu. Co więcej, tak jak wielkie serce Ramakryszny ogarnęło swoją miłością całą ludzkość, tak też Misja Ramakryszny zobowiązała się promować braterstwo między różnymi wyznaniami, ponieważ ich harmonia stanowiła Odwieczną Religię.

Swami Wiwekananda, Generalny Prezydent, mianował Brahmanandę i Joganandę Prezydentem i Wiceprezydentem centrum w Kalkucie. W domu Balarama organizowano cotygodniowe spotkania, aby omawiać Upaniszady, Bhagawadgitę, pisma Wedanty i ogólnie tematy religijne.

Nawet teraz Swami Wiwekananda nie był w stanie całkowicie przekonać niektórych swoich braci uczniów do swojej nowej koncepcji religii, a mianowicie wielbienia Boga poprzez służbę człowiekowi. Słyszeli, jak Śri Ramakryszna raz po raz wypowiadał się przeciwko nauczaniu, nadmiernemu studiowaniu pism świętych i działalności charytatywnej oraz nawoływał aspirantów, aby wzmocnili swoją miłość do Boga poprzez modlitwę i medytację w samotności. Dlatego uważali, że działalność Wiwekanandy na Zachodzie jest niezgodna z naukami Mistrza. Jeden z nich powiedział wprost do Swami: „Nie nauczałeś nauk naszego Mistrza w Ameryce; głosiłeś swoje nauki.” Swami odpowiedział równie dosadnie: „Niech ludzie najpierw mnie zrozumieją; wtedy zrozumieją Śri Ramakrysznę”.

Pewnego razu Swami Wiwekananda poczuł, że niektórzy z tych braci uczniów chcieli stworzyć wąską sektę w imieniu Ramakryszny i przekształcić Ramakryszna Math w kult Świątyni, gdzie działalność religijna skupiałaby się wyłącznie na nabożnej muzyce, oddawaniu czci i modlitwie. Jego słowa uderzyły w nich jak bomba. Zapytał ich, skąd wiedzieli, że jego idee nie są zgodne z poglądami Śri Ramakryszny. „Czy chcecie”, powiedział, „zamknąć Sri Ramakrysznę, ucieleśnienie nieskończonych idei, w swoich własnych granicach? Przełamię te granice i rozprzestrzenię jego szerokim przekazem po całym świecie. Nigdy nie nakazał mi, bym wprowadzał jego kult i tym podobne.”

Czyż wciąż i na nowo nie było demonstrowane Wiwekanandzie, że Śri Ramakryszna stał za nim we wszystkich jego działaniach? Wiedział, że jedynie dzięki łasce Mistrza wyszedł triumfalnie ze wszystkich prób, czy to na pustkowiu Indii, czy na ruchliwych ulicach Chicago.

„Śri Ramakryszna” – kontynuował Swami – „jest daleko większy niż wyobrażają to sobie uczniowie. Jest ucieleśnieniem nieskończonych duchowych idei, zdolnych do rozwoju na nieskończone sposoby… Jedno spojrzenie jego łaskawych oczu może w jednej chwili stworzyć sto tysięcy Wiwekanand. Jeśli w zamian zdecyduje on teraz, by pracować przeze mnie, czyniąc mnie swoim narzędziem, mogę tylko pokłonić się jego woli.”

Wiwekananda bardzo uważał, aby nie wkradł się sentymentalizm i ciasnota w takiej czy innej formie, gdyż nienawidził ich z głębi serca.

Ale sprawy doszły do punktu kulminacyjnego pewnego dnia w domu Balarama w Kalkucie, kiedy Swami Jogananda, brat–uczeń, którego Śri Ramakryszna wskazał jako należącego do jego „wewnętrznego kręgu” wielbicieli, powiedział, że Mistrz kładł nacisk wyłącznie na bhakti dla duchowych poszukiwaczy i że działalność filantropijna, organizacje, domy służby dla dobra publicznego i praca patriotyczna były własnymi osobliwymi pomysłami Swami Wiwekanandy, rezultatem jego zachodniej edukacji i podróży po Europie i Ameryce.

Swami z początku odpowiedział swemu bratu z pewnym rodzajem szorstkiego humoru. Powiedział: „Co ty wiesz? Jesteś ignorantem... Co rozumiesz z religii? Jesteś dobry tylko w modlitwie ze złożonymi rękoma: „O Panie! jak piękny jest Twój nos! Jak słodkie są Twoje oczy!” i wszystkie takie bzdury.... I myślisz, że twoje zbawienie jest zapewnione, a Śri Ramakryszna przyjdzie w ostatniej godzinie i zabierze cię za rękę do najwyższego nieba! Studiowanie, publiczne nauczanie i wykonywanie prac humanitarnych to według ciebie maja, ponieważ kiedyś powiedział do kogoś: „Najpierw szukaj i znajdź Boga; czynienie dobra światu jest arogancją!” Jakby Bóg był tak łatwą rzeczą do osiągnięcia! Jakby On był takim głupcem, aby stać się zabawką w rękach imbecyla!”

'Myślisz, że zrozumiałeś Śri Ramakrysznę lepiej niż ja! Myślisz, że dźńana to sucha wiedza, którą można osiągnąć pustynną ścieżką, zabijając najczulsze zdolności serca! Wasza bhakti jest sentymentalnym nonsensem, który czyni człowieka bezsilnym. Chcesz nauczać Śri Ramakryszny tak, jak go zrozumiałeś, a to bardzo mało! Ręce przy sobie! Kogo obchodzi twój Ramakryszna? Kogo obchodzi twoje bhakti i mukti? Kogo obchodzi, co mówią twoje pisma? Pójdę radośnie do tysiąca piekieł, jeśli uda mi się obudzić moich rodaków pogrążonych w tamasie, aby stanęli na własnych nogach i stali się ludźmi natchnionymi duchem karma–jogi. Nie jestem zwolennikiem Ramakryszny ani nikogo innego, ale tylko tego, który służy i pomaga innym, nie troszcząc się o własną bhakti i mukti!”

Głos Swami był zdławiony emocjami, jego ciało drżało, a oczy błyszczały ogniem. Szybko przeszedł do sąsiedniego pokoju. Kilka chwil później kilku jego braci uczniów weszło do pokoju i zastało go pogrążonego w medytacji, ze łzami spływającymi z jego na wpół przymkniętych oczu. Po prawie godzinie Swami wstał, umył twarz i dołączył do swoich duchowych braci w salonie. Jego rysy wciąż nosiły ślady gwałtownej burzy, przez którą właśnie przeszedł; ale odzyskał spokój. Powiedział im łagodnie:

„Kiedy człowiek osiąga bhakti, jego serce i nerwy stają się tak miękkie i delikatne, że nie może znieść nawet dotyku kwiatu!... Nie mogę długo myśleć ani mówić o Śri Ramakrysznie, nie będąc przytłoczonym. Dlatego zawsze staram się związać się żelaznymi łańcuchami dźńany, ponieważ moja praca dla mojej ojczyzny jest wciąż niedokończona, a moje przesłanie dla świata nie w pełni doręczone. Tak więc, gdy tylko odkrywam, że te uczucia bhakti próbują się podnieść i zmieść mnie z nóg, mocno je zagłuszam i staję się stanowczy i nieugięty poprzez przywołanie surowej dźńany. Och, mam pracę do wykonania! Jestem niewolnikiem Ramakryszny, który zostawił mi swoją pracę i nie da mi spokoju, dopóki jej nie dokończę. I och, jak mam o nim mówić? Och, jest moją miłością!”

Znowu miał wejść w ekstatyczny nastrój, kiedy Swami Jogananda i inni zmienili rozmowę, zabrali go na dach na spacer i próbowali zająć jego umysł błachą rozmową. Czuli, że najgłębsza dusza Wiwekanandy została pobudzona i przypomnieli sobie słowa Mistrza, że w dniu, w którym Naren dowie się, kim jest, przestanie żyć w tym ciele. Tak więc od tego dnia bracia uczniowie nie krytykowali już ponownie metody Swami, wiedząc doskonale, że tylko Mistrz pracował przez niego.

Z tego wydarzenia widać, jak Wiwekananda w głębi swego serca rozkoszował się bhakti, miłością do Boga. Ale w swoich publicznych wystąpieniach nakłaniał Hindusów do kontrolowania swojej emocjonalności; kładł nacisk na studiowanie Wedanty, ponieważ widział w niej królewski środek wzmacniający ich. Idąc dalej zalecał swoim rodakom zarówno pracę fizyczną, jak i duchową, badania naukowe i służbę ludziom. Misją Wiwekanandy było tchnięcie energii i wiary w naród „cierpiących na niestrawność” pod wpływem ich własnego sentymentalizmu. Pragnął we wszystkich dziedzinach działalności obudzić to surowe wzniesienie ducha, który budzi bohaterstwo.

Podobnie jak w przypadku jego Mistrza, naturalną tendencją umysłu Wiwekanandy było zaabsorbowanie kontemplacją Absolutu. Znów, podobnie jak Śri Ramakryszna, musiał siłą sprowadzić swój umysł do świadomości świata, aby służyć ludziom. W ten sposób zachował równowagę między palącą miłością Absolutu a nieodpartym wezwaniem cierpiącej ludzkości. A tym, co sprawia, że Swami Wiwekananda jest świętym patriotą współczesnych Indii, a jednocześnie czyni go drogim dla Zachodu, jest to, że w czasach, gdy musiał dokonać wyboru między tymi dwoma, zawsze wezwanie cierpiącej ludzkości wygrywało. Radośnie poświęcał błogość samadhi dla złagodzenia cierpienia ludzi. Duch Swami działał jak zaraza na jego braci uczniów. Jeden z nich, Akhandananda, jak wspomniano wcześniej, karmił i pielęgnował cierpiących głód w Murshidabad w Bengalu; inn, Trigunatita, w 1897 otworzył ośrodek pomocy dla głodująch w Dinajpur. Inne ośrodki powstały w Deoghar, Dakszineśwarze i Kalkucie.

Swami Wiwekananda był zachwycony, widząc szczęśliwy początek swojej pracy w Indiach. Do Mary Hale pisał 9 lipca 1897 r.:

„W mojej głowie płonął tylko jeden pomysł – uruchomić machinę do podnoszenia indyjskich mas, i do pewnego stopnia mi się to udało.

Ucieszyłoby to twoje serce gdybyś widziała, jak moi chłopcy pracują pośród głodu, chorób i nędzy – opiekując się przy łożu pariasem dotkniętym cholerą i karmiąc głodną ćandalę, a Bóg zsyła pomoc mi, im, i dla wszystkich… On jest ze mną, Ukochany, i był, kiedy byłem w Ameryce, w Anglii, kiedy włóczyłem się po nieznanych miejscach w Indiach. Co mnie obchodzi, co mówią inni? Niemowlęta – nie wiedzą lepiej. Co? Ja, który urzeczywistniłem Ducha i próżność wszystkich ziemskich nonsensów mam zostać zepchnięty z mojej ścieżki przez paplaninę dzieci? Czy tak wyglądam?... Czuję, że moje zadanie zostało wykonane – zostały jeszcze najwyżej trzy lub cztery lata życia.... Straciłem wszelkie pragnienie mojego zbawienia. Nigdy nie chciałem ziemskich przyjemności. Muszę zobaczyć moją maszynę w dobrym stanie technicznym, a potem, wiedząc na pewno, że włączyłem dźwignię dla dobra ludzkości, przynajmniej w Indiach, której żadna siła nie może cofnąć, będę spał, nie dbając o to, co będzie dalej.

I niech się na nowo narodzę i cierpię tysiące nieszczęść, abym mógł czcić jedynego Boga, który istnieje, jedynego Boga, w którego wierzę, sumę wszystkich dusz. A przede wszystkim mój Bóg bezbożny, mój Bóg nieszczęśliwy, mój Bóg biedny wszystkich ras, wszystkich gatunków, jest szczególnym przedmiotem mojej czci.”

Ostatnio edytowany przez Mariici (2021-12-20 21:09:16)


"Zwrócić się ku Światłu, przywołać choćby odrobinę Boskiej Świadomości z góry, i w jej świetle zapalić płomyczek wewnętrznej tęsknoty..."

Offline

 

#19 2023-03-31 23:14:13

Mariici

BUDZICIEL

Zarejestrowany: 2009-01-06
Posty: 241
Punktów :   

Re: Biografia Swami Vivekananda

W PÓŁNOCNYCH INDIACH


Od maja 1897 do końca tego roku Swami dużo podróżował i wykładał w północnych Indiach. Lekarze doradzili mu, aby jak najszybciej udał się do Almory, gdzie powietrze było suche i chłodne i gdzie został zaproszony przez wybitnych ludzi z północnych Indii by udzielić wykłady na temat hinduizmu. W towarzystwie niektórych swoich braci uczniów i własnych uczniów opuścił Kalkutę, a później dołączyli do niego państwo Sievers, panna Müller i Goodwin.

W Lucknow zgotowano mu serdeczne powitanie. Widok Himalajów w Almorze przyniósł mu wewnętrzny spokój i napełnił jego umysł duchem oderwania i uniesienia, którego symbolem są te wielkie góry. Ale jego spokój został na chwilę zakłócony, gdy otrzymał listy od amerykańskich uczniów o złośliwych artykułach wymierzonych w jego osobę, rozpowszechnianych przez chrześcijańskich misjonarzy, w tym dr Barrowsa z Parlamentu Religii w Chicago. Najwyraźniej stali się oni zazdrośni o popularność Swami w Indiach. Dr Barrows powiedział Amerykanom, że relacja z przyjęcia Swami w Indiach była mocno przesadzona. Oskarżył Swami o to, że jest kłamcą i zauważył: „Nigdy nie potrafiłem określić, czy brać go na poważnie, czy nie. Wydał mi się hinduskim Markiem Twainem. Jest genialnym człowiekiem i ma kilku zwolenników, choć tylko tymczasowo”.

Swami był zasmucony. Na jego prośbę mieszkańcy Madrasu zgotowali doktorowi Barrowsowi wielkie przyjęcie, ale misjonarz, pozbawiony religijnego uniwersalizmu, nie zrobił na nim większego wrażenia.

W nastroju znużenia 3 czerwca 1897 r. Swami napisał do przyjaciela:

Jeśli chodzi o mnie, to jestem całkiem zadowolony. Obudziłem wielu naszych ludzi i tylko tego chciałem. Niech sprawy toczą się swoim biegiem, a karma rządzi. Tu na dole nie mam żadnych zobowiązań. Widziałem życie i to wszystko jest dla siebie – życie jest dla siebie, miłość jest dla siebie, honor dla siebie, wszystko dla siebie. Spoglądam wstecz i prawie nie znajduję żadnego działania, które zrobiłem dla siebie – nawet moje niegodziwe uczynki nie były dla mnie. Jestem więc zadowolony – nie żebym czuł, że zrobiłem coś szczególnie dobrego lub wielkiego, ale świat jest tak mały, życie tak nieznaczące, istnienie tak, tak zniewolone, że dziwię się i uśmiecham, że istoty ludzkie, rozumne dusze, tak uganiają się za tym ‘ja’– tak podłą i wstrętną nagrodą.

Taka jest prawda. Wpadamy w pułapkę, a im szybciej ktoś się z niej wydostanie, tym lepiej dla niego. Widziałem prawdę – niech ciało unosi się w górę lub w dół, kogo to obchodzi?...

Urodziłem się dla życia uczonego – samotniczego, cichego, do ślęczenia nad swoimi książkami. Ale Matka sprawiła inaczej. Ale tendencja do takiego życia we mnie istnieje.

W Almorze stan zdrowia Swami znacznie się poprawił. 29 maja napisał do przyjaciela: „Zacząłem dużo ćwiczyć jazdę konną, zarówno rano, jak i wieczorem. Od tego czasu naprawdę było mi znacznie lepiej… Naprawdę zacząłem odczuwać, że posiadanie ciała to przyjemność. Każdy ruch dawał mi świadomość siły — każdy ruch mięśni sprawiał mi przyjemność... Powinieneś mnie widzieć, Doktorze, jak siedzę medytując przed pięknymi śnieżnymi szczytami i powtarzam z Upaniszad: „On nie ma żadnej choroby ani rozkładu, ani śmierci; zaprawdę, uzyskał ciało pełne ognia jogi”.

Był zachwycony wiadomością, że jego uczniowie i duchowi bracia angażują się sercem i duszą w różne działania filantropijne i misyjne.

Z Almory wyruszył w pełną zawirowań podróż po Pendżabie i Kaszmirze, zasiewając wszędzie ziarna odmłodzonego hinduizmu. W Bareilly zachęcał uczniów do organizowania się w celu kontynuowania pracy nad praktyczną Wedantą. W Ambala był szczęśliwy widząc swoich ukochanych uczniów, państwa Sevier. Po spędzeniu kilku dni w Amritsarze, Dharamsali i Murree udał się do Kaszmiru.

W Dżammu Swami odbył długą rozmowę z Maharadżą i omówił z nim możliwość założenia w Kaszmirze klasztoru, który dawałby młodym ludziom szkolenie w niedualizmie. W trakcie rozmowy ze smutkiem zauważył, jak współcześni Hindusi odeszli od ideałów swoich przodków i jak ludzie w imię religii trzymają się różnych przesądów. Powiedział, że w dawnych czasach ludzie nie byli odrzucani nawet wtedy, gdy popełnili takie prawdziwe grzechy, jak cudzołóstwo i tym podobne; podczas gdy w dzisiejszych czasach człowiek staje się nietykalny po prostu przez naruszenie zasad dotyczących jedzenia.

Na ten sam temat powiedział kilka miesięcy później w Khetri: „Ludzie nie są ani hinduistami, ani wedantystami — są po prostu „nie dotykającymi”; kuchnia jest ich świątynią, a garnki są przedmiotem kultu. Ten stan rzeczy musi się zmienić. Im szybciej z niej zrezygnujemy, tym lepiej dla naszej religii. Im szybciej zostanie to porzucone, tym lepiej dla naszej religii. Niech Upaniszady jaśnią w swej chwale, a jednocześnie niech nie ma kłótni między różnymi sektami.”

W Lahore Swami wygłosił szereg wykładów, wśród których było jego słynne przemówienie na temat filozofii wedanty, trwające ponad dwie godziny. Zachęcał studentów z Lahore do pielęgnowania wiary w człowieka jako przygotowania do wiary w Boga. Poprosił ich o utworzenie organizacji o charakterze czysto niesekciarskim, aby uczyć ubogich ludzi higieny, szerzyć wśród nich edukację i pielęgnować chorych. Jedną z jego misji w Pendżabie było ustanowienie harmonii między ludźmi należącymi do różnych sekt, takich jak Arja Samadź i ortodoksyjni Hindusi. To właśnie w Lahore Swami spotkał pana Tirtha Ram Goswami, wówczas profesora matematyki, który ostatecznie zyskał szerokie uznanie jako Swami Ram Tirtha. Profesor stał się żarliwym wielbicielem Swami Wiwekanandy.

Następnie Swami udał się do Dehra-Dun, gdzie przez pierwsze dziesięć dni prowadził raczej spokojne życie. Wkrótce jednak zorganizował codzienne zajęcia z hinduskich pism świętych dla swoich uczniów i towarzyszy, które prowadził przez całą podróż. Na szczere zaproszenie swego ukochanego ucznia, radży z Khetri, odwiedził swoją stolicę, zatrzymując się po drodze w Delhi i Alwarze, które były mu znane z czasów wędrówki przed wyjazdem do Ameryki. Wszędzie spotykał starych przyjaciół i uczniów i traktował ich z wyraźnym uczuciem. Radża z Khetri obdarzył go wielkimi zaszczytami, a także przekazał hojną darowiznę na budowaną wtedy Belur Math.

Przed powrotem do Kalkuty odwiedził Kishengarh, Ajmer, Jodhpur, Indore i Khandwa, kończąc w ten sposób swoje wykłady w północnych Indiach. Podczas tej podróży wyjaśnił swoim rodakom najistotniejsze cechy hinduizmu i powiedział im, że czeka ich wspaniała przyszłość, jeśli będą podążać za dziedzictwem swojej przeszłości. Podkreślił, że odradzający się nacjonalizm Indii musi opierać się na jej duchowych ideałach, ale zdrowa wiedza naukowa i technologiczna z Zachodu również musi zostać przyswojona w procesie wzrostu. Podkreślił, że fundamentalnym problemem Indii jest zorganizowanie całego kraju wokół ideałów religijnych. Przez religię Swami miał na myśli nie lokalne zwyczaje, które służyły jedynie współczesnym celom, ale wieczne zasady nauczane w Wedach.

Gdziekolwiek Swami się udał, nigdy nie męczył się próbami odbudowy indywidualnego charakteru w Indiach, wskazując, że siła całego narodu zależy od siły jednostki. Dlatego też nalegał, aby każdy, niezależnie od wykonywanego zawodu, starał się, jeśli pragnie dobra całego narodu, kształtować swój charakter i nabywać takich cnót, jak odwaga, siła, szacunek dla samego siebie, miłość i służba dla innych. Szczególnie młodym mężczyznom za najwyższy ideał stawiał wyrzeczenie i służbę. Głosił konieczność szerzenia prawdziwej znajomości Sanskrytu, bez którego Hindus pozostałby obcy dla własnej, bogatej kultury. Aby promować jedność wśród Hindusów, zachęcał do małżeństw mieszanych między kastami i podkastami oraz chciał zreorganizować indyjskie uniwersytety, aby mogły produkować prawdziwych patriotów, a nie służbistów, prawników, dyplomatów i urzędników państwowych.

Przenikliwy intelekt Swami Wiwekanandy dostrzegł potrzebę zjednoczenia Hindusów i Muzułmanów w oparciu o filozofię Advaita, która naucza o jedności wszystkich. Pewnego dnia 10 czerwca 1898 r. napisał do pewnego muzułmańskiego dżentelmena w Nainital:

Hindusom należy przyznać to, , że dotarli do Adwaity wcześniej niż inne rasy, ponieważ są rasą starszą niż Hebrajczycy czy Arabowie; jednak praktyczna Adwaita, dzięki której człowieka patrzy na całą ludzkość i zachowuje się wobec niej jak wobec własnej duszy, nie rozwinęła się jeszcze wśród Hindusów na całym świecie. Z drugiej strony, z naszego doświadczenia wynika, że jeśli kiedykolwiek wyznawcy jakiejkolwiek religii zbliżą się do tej równości w zauważalnym stopniu na płaszczyźnie praktycznego życia codziennego — ogólnie może to być zbliżenie całkiem nieświadome głębszego znaczenia i leżącej u jego podstaw zasady takiego postępowania, które Hindusi z reguły tak wyraźnie dostrzegają — będą to wyznawcy Islamu i tylko Islamu.

Dlatego jesteśmy mocno przekonani, że bez pomocy praktycznego islamu teorie Wedanty, jakkolwiek by nie były wysublimowane i wspaniałe, są całkowicie bezwartościowe dla ogromnej rzeszy ludzkości. Chcemy poprowadzić ludzkość do miejsca, gdzie nie ma ani Wed, ani Biblii, ani Koranu; jednak trzeba to zrobić poprzez zharmonizowanie Wed, Biblii i Koranu. Ludzkość powinna być nauczana, że religie są tylko różnymi wyrazami Religii, która jest Jednością, tak aby każdy mógł wybrać ścieżkę, która najbardziej mu odpowiada.

Dla naszej własnej ojczyzny jedyną nadzieją jest połączenie dwóch wielkich systemów, Hinduizmu i Islamu — wedyjskiego mózgu i islamskiego ciała. Oczami wyobraźni widzę przyszłe doskonałe Indie, wyłaniające się z tego chaosu i walki, chwalebne i niezwyciężone, z wedyjskim mózgiem i islamskim ciałem.

Zdaniem Swami dla odrodzenia Indii pomoc Zachodu była niezbędna. Myśl o Indiach była najważniejsza w jego umyśle, kiedy podróżował do Ameryki. 6 kwietnia 1897 r. Swami w liście do redaktorki indyjskiego magazynu napisał: „Dla dobra Indii było i będzie prowadzone nauczanie religii na Zachodzie. Zawsze byłem przekonany, że nie będziemy w stanie powstać, jeśli kraje zachodnie nie przyjdą nam z pomocą. W Indiach nie można znaleźć uznania dla zasług, wsparcia finansowego, a co najbardziej godne ubolewania, nie ma tam ani odrobiny praktyczności.”

Rok 1898 był poświęcony głównie szkoleniu uczniów Wiwekanandy, zarówno indyjskich, jak i zachodnich, oraz konsolidacji już rozpoczętej pracy. W tym okresie odbywał także podróże do Darjeeling, Almory i Kaszmiru.

W lutym 1898 roku klasztor został przeniesiony z Alambazaru do domu ogrodowego Nilambara Mukherjee we wsi Belur, na zachodnim brzegu Gangesu. Swami, przebywając w Kalkucie, mieszkał w domu Balarama Bose, który był ulubionym miejscem pobytu Śri Ramakryszny za jego życia. Ale nie miał odpoczynku ani w klasztorze, ani w Kalkucie, gdzie codziennie przychodziły do niego strumienie gości. Co więcej, prowadzenie obszernej korespondencji pochłaniało wiele jego czasu i energii; nie można nie być zdumionym setkami listów, które Swami napisał własnoręcznie do przyjaciół i uczniów. Większość z nich ujawnia intensywność jego myśli, a niektóre jego wspaniałe poczucie humoru.

W klasztorze zwracał szczególną uwagę na szkolenie sannyasinów i braminów, którzy zainspirowani jego przesłaniem wyrzekli się domu i poświęcili się urzeczywistnieniu Boga i służbie ludzkości. Poza prowadzeniem regularnych zajęć z Upaniszad, Bhagawadgity, nauk fizycznych i historii narodów, spędzał godziny ze studentami na medytacji i śpiewaniu nabożnym. Praktyki duchowe nasiliły się w święta. Na początku 1898 r. dzięki hojnej darowiźnie panny Müller, oddanej wielbicielki Swami, zakupiono teren pod Belur Math, obecną kwaterę główną Ramakryszna Math i Misji Ramakryszny. Pani Ole Bull podarowała kolejną hojną darowiznę na dokończenie budowy i świątynia w Belur Math została poświęcona, jak zobaczymy, 9 grudnia 1898 roku. Gdzieś w tym okresie Swami wprowadził w życie monastyczne Swami Swarupananda, którego uważał za prawdziwy „nabytek”. Ten wykwalifikowany aspirant otrzymał inicjację już po kilku dniach pobytu w klasztorze, wbrew ogólnej regule Zakonu Ramakryszny. Później został redaktorem miesięcznika Prabuddha Bharata i pierwszym prezydentem Adwaita Aśrama w Mayavati w Himalajach, którą założono 19 marca 1899 roku.

Wśród wielbicieli z Zachodu, którzy w tamtym czasie mieszkali ze Swami Wiwekanandą, byli państwo Sevier, pani Ole Bull, panna Henrietta F. Müller, panna Josephine MacLeod i panna Margaret E. Noble, i wszyscy oni podróżowali z nim przy różnych okazjach po północnych Indiach. Sevierowie całkowicie identyfikowali się z pracą w Aśramie Majawati Adwaita. Pani Ole Bull, żona słynnego norweskiego skrzypka, kobieta o wysokim statusie społecznym, wielkiej kulturze i wielkim sercu, była żarliwą wielbicielką Swami podczas jego podróży do Ameryki. Panna Müller, która znała Swami zarówno w Anglii, jak i w Ameryce i wraz z Sevierami i panem Sturdy pomagała pokrywać koszty jego pracy w Anglii, przyjechała do Indii, aby zorganizować instytucję edukacyjną dla indyjskich kobiet.

Panna MacLeod uczęszczała na zajęcia Swami Wiwekanandy w Nowym Jorku i przez wiele miesięcy był on gościem jej krewnych w ich wiejskim domu, Ridgely Manor. Została jego przyjaciółką i wielbicielką na całe życie i pielęgnowała jego pamięć do ostatniego dnia życia, ale choć była mu oddana, nigdy nie wyrzekła się swojej niezależności, ani on tego od niej nie wymagał. W ramach duchowych instrukcji Swami poprosił kiedyś pannę MacLeod, aby medytowała nad Om przez tydzień i złożyła mu później sprawozdanie. Kiedy nauczyciel zapytał, jak się czuje, odpowiedziała, że „to było jak blask w sercu”. Zachęcił ją do dalszej praktyki mówiąc: „Dobrze, kontynuuj”. Wiele lat później powiedziała swoim przyjaciołom, że Swami uświadomił jej, że jest w wieczności. „Zawsze pamiętaj”, upomniał ją Swami, „przypadkiem jesteś Amerykanką a także kobietą, ale zawsze jesteś dzieckiem Boga. Mów sobie dzień i noc, kim jesteś. Nigdy tego nie zapomnij.” Do jej szwagra, Francisa H. Leggetta, Swami napisał 16 lipca 1896 roku, wyrażając uznanie dla panny MacLeod: „Po prostu podziwiam Joe Joe za jej takt i spokój. Jest kobiecym mężem stanu. Mogłaby władać królestwem. Rzadko widziałem tak silny, a zarazem zdrowy rozsądek u człowieka.”

Kiedy panna MacLeod poprosiła Swami o pozwolenie na przyjazd do Indii, napisał na pocztówce: „Pewnie, że przyjeżdżaj, ale pamiętaj o tym: Europejczycy i Hindusi żyją jak olej i woda. Nawet rozmawianie o życiu z tubylcami jest potępiane, nawet w stolicach. Będziesz musiała znosić ludzi, którzy noszą tylko przepaskę biodrową; mnie także ujrzysz tylko w przepasce biodrowej. Wszędzie jest kurz i brud i ludzie o ciemnej karnacji. Ale będziesz miała mnóstwo ludzi, którzy porozmawiają z tobą o filozofii.” Napisał jej również, że nie może przyjeżdżać do Indii, jeśli oczekuje czegoś innego, ponieważ Hindusi nie mogą „znieść kolejnego słowa krytyki”.

Pewnego razu, gdy podróżowała po Kaszmirze ze Swami i jego grupą, zdarzyło jej się poczynić śmieszną uwagę na temat jednego z jego południowoindyjskich uczniów, który nosił znak kastowy swej sekty braminów na czole. Wydało jej się to groteskowe. Swami zareagował na to jak lew, zmiażdżył ją spojrzeniem i zawołał: „Ręce precz! Kim jesteś? Co ty kiedykolwiek zrobiłaś?”.

Panna MacLeod była zbita z tropu. Ale później dowiedziała się, że ten sam biedny bramin był jednym z tych, którzy żebrając zebrali pieniądze, za które Swami mógł odbyć podróż do Ameryki.

„Jak mogę ci najlepiej pomóc?”, zapytała Swami, kiedy przybyła do Indii. „Kochaj Indie”, brzmiała jego odpowiedź.

Pewnego dnia Swami Wiwekananda  powiedział pannie MacLeod, że od kiedy wrócił do Indii nie miał żadnych własnych pieniędzy. Od razu obiecała mu płacić pięćdziesiąt dolarów miesięcznie, dopóki żyje i natychmiast dała mu trzysta dolarów na sześć miesięcy z góry. Swami zapytał żartobliwie, czy to mu wystarczy. – „Nie, jeśli codziennie będziesz pił tłustą śmietankę!” powiedziała.

Swami przekazał pieniądze Swami Trigunatita na pokrycie początkowych wydatków na nowo powstałe bengalskie czasopismo Udbodhan.

Ale ze wszystkich zachodnich uczniów Swami Wiwekanandy najbardziej niezwykła była Margaret E Noble, która naprawdę była jego duchową córką. Uczęszczała na zajęcia i wykłady Swami w Londynie i postanowiła poświęcić swoje życie jego pracy w Indiach. Kiedy wyraziła swoje pragnienie przyjazdu do Indii, Swami napisał do niej 29 lipca 1897 roku:

„Pozwól mi powiedzieć szczerze, że jestem teraz przekonany, iż masz przed sobą wspaniałą przyszłość w pracy dla Indii. Potrzebny był nie mężczyzna, ale kobieta, prawdziwa lwica, do pracy dla Hindusów – zwłaszcza kobiet. Indie nie mogą jeszcze wydać wielkich kobiet, muszą je pożyczać od innych narodów. Twoje wykształcenie, szczerość, czystość, ogromna miłość, determinacja, a przede wszystkim Twoja celtycka krew sprawiają, że jesteś kobietą jakiej potrzeba.”

„Jednak trudności jest wiele. Nie możesz sobie wyobrazić nędzy, przesądów i niewolnictwa, które tu panują. Znajdziesz się pośród masy półnagich mężczyzn i kobiet o osobliwych poglądach na kastę i izolację, unikających białoskórych przez strach lub nienawiść i intensywnie przez nich znienawidzonych. Z drugiej strony, biali będą patrzeć na ciebie jak na wariatkę i każdy twój ruch będzie obserwowany z podejrzliwością.”

„Także klimat jest straszliwie gorący, nasza zima w większości miejsc jest podobna do waszego lata, a południe zawsze płonie. Ani jednego europejskiego udogodnienia nie można znaleźć w miejscach poza miastami. Jeśli pomimo tego wszystkiego odważysz się podjąć pracę, jesteś mile widziana, po stokroć mile widziana. Jeśli chodzi o mnie, jestem tu nikim tak jak gdzie indziej, ale ten niewielki wpływ, jaki mam, oddam do twoich usług.”

„Musisz dobrze się zastanowić, zanim się w tym zanurzysz, a potem, jeśli ci się to nie uda lub poczujesz do tego wstręt, z mojej strony obiecuję ci, że będę przy tobie aż do śmierci, niezależnie od tego, czy pracujesz dla Indii, czy nie, czy zrezygnujesz z Wedanty, czy przy niej pozostaniesz. „Kły słonia wyrastają, ale nigdy się nie cofają” — tak słów człowieka nie można nigdy cofnąć. Obiecuję Ci to.”

Następnie poprosił ją, aby stanęła na własnych nogach i nigdy nie szukała pomocy u innych jego wielbicielek z Zachodu.

Panna Noble przybyła do Indii 28 stycznia 1898 r., aby pracować z panną Müller nad edukacją indyjskich kobiet. Swami gorąco przedstawił ją publiczności Kalkuty jako „dar Anglii dla Indii”, a w marcu kazał jej złożyć śluby brahmaćarji, to znaczy życia w religijnym celibacie poświęconym dla urzeczywistnienia Boga. Nadał jej również imię Nivedita, „Poświęcona”, pod którym od tamtej pory Hindusi darzą ją głębokim szacunkiem i miłością. Ceremonia odbyła się w kaplicy klasztoru. Najpierw nauczył ją, jak czcić Śiwę, a następnie sprawił, że cała ceremonia zakończyła się ofiarą u stóp Buddhy. „Idź” – powiedział – „podążaj za tym, który urodził się i oddał swoje życie za innych pięćset razy, zanim osiągnął wizję Buddhy”.

Swami zaangażował się teraz w szkolenie siostry Niwedity wraz z innymi uczniami z Zachodu. I z pewnością było to bardzo żmudne zadanie. Poproszono ich o bliskie obcowanie ze Świętą Matką, wdową po Śri Ramakrysznie, która od razu przyjęła ich jako swoje „dzieci”. Następnie Swami odwiedzał ich prawie codziennie, aby odkryć przed nimi głębokie tajemnice indyjskiego świata – jego historię, folklor, zwyczaje i tradycje. Bezlitośnie próbował wykorzenić z ich umysłów wszelkie z góry przyjęte wyobrażenia i błędne poglądy na temat Indii. Chciał, aby kochali Indie takimi, jakimi były obecnie, z ich ubóstwem, ignorancją i zacofaniem, a nie dawne Indie, które stworzyły wielkie filozofie, eposy, dramaty i systemy religijne.

Zachodnim uczniom nie zawsze było łatwo zrozumieć religijne ideały i formy kultu Hindusów. Na przykład, pewnego dnia w wielkiej świątyni Kali w Kalkucie pewna zachodnia dama zadrżała na widok krwi kóz składanych w ofierze przed Bóstwem i wykrzyknęła: „Dlaczego jest krew przed Boginią?”. Swami szybko odpowiedział: „Dlaczego nie odrobina krwi, aby uzupełnić obraz?”.

Uczniowie zostali wychowani w tradycji protestanckiego chrześcijaństwa, w której Bóstwo kojarzyło się tylko z tym, co łagodne i piękne, a Szatan z przeciwieństwem.

Aby zhinduizować ich umysły, Swami poprosił swoich zachodnich uczniów, aby odwiedzali hinduskie kobiety w ich domach i obserwowali ich ubiór, jedzenie i zwyczaje, które radykalnie różniły się od ich własnych. W ten sposób wystawił na ciężką próbę ich miłość do Vedanty i Indii. Na Zachodzie uważali Swami za proroka wskazującego im drogę do wyzwolenia i za nauczyciela uniwersalnej religii. Ale w Indiach objawił się przed nimi dodatkowo w roli patrioty, niestrudzonego pracownika na rzecz odrodzenia swojej ojczyzny.

Swami zaczął uczyć Niveditę całkowitego zatracenia się w indyjskiej świadomości. Stopniowo przejmowała jedzenie, ubrania, język i ogólne zwyczaje Hindusów.

„Musisz nastawić się”, powiedział do niej, „na hinduizację swoich myśli, potrzeb, koncepcji, nawyków. Twoje życie, wewnętrzne i zewnętrzne, musi stać się wszystkim, czym powinna być ortodoksyjna bramińska brahmaćarini. Sposób na to przyjdzie do ciebie, jeśli tylko będziesz go wystarczająco pożądała. Ale musisz zapomnieć o swojej przeszłości i sprawić aby została zapomniana.” Chciał, żeby zwracała się do Hindusów „w kategoriach ich własnej ortodoksji”.

Swami Wiwekananda  nie tolerował u swoich zachodnich uczniów żadnych śladów szowinizmu, protekcjonalnej postawy ani głupiej krytyki indyjskiego stylu życia. Mogli służyć Indiom tylko wtedy, gdy kochali Indie, a mogli kochać Indie tylko wtedy, gdyby znali Indie, ich dawną chwałę i obecne problemy. Dlatego później zabrał ich w podróż do północnych Indii, w tym do Almory i Kaszmiru, i opowiedział im o świętości Varanasi oraz wspaniałości Agry i Delhi; opowiedział im historię cesarzy Mogołów i bohaterów Radżputów, a także opisał życie chłopa, obowiązki gospodyni wiejskiej i gościnność biednych wieśniaków wobec wędrownych mnichów. Nauczyciel i jego uczniowie razem widzieli święte rzeki, gęste lasy, wyniosłe góry, spalone słońcem równiny, gorące piaski pustyni i żwirowe koryta rzek, z których wszystkie odegrały swoją rolę w stworzeniu kultury indyjskiej. Swami powiedział im, że zwyczaje i kultura w Indiach są jednym. Widocznymi przejawami kultury były system kastowy, obowiązki określone przez różne etapy życia, szacunek rodziców jako wcielonych bogów, wyznaczone godziny nabożeństw, świątynia używana do codziennego kultu, intonowanie Wed przez bramińskie dzieci, jedzenie pokarmu prawą ręką i używanie go w kulcie i dżapie, wyrzeczenia hinduskich wdów, klęczenie muzułmanów w modlitwie, gdziekolwiek ich zastanie czas modlitwy, oraz ideał równości praktykowany przez wyznawców Mahometa.

Nivedita miała agresywnie zachodnie i intensywnie angielskie spojrzenie. Nie było jej łatwo wykorzenić instynktowną lojalność narodową oraz silne osobiste sympatie i antypatie. Starcie między nauczycielem a uczniem było nieuniknione. Swami bezlitośnie zmiażdżył jej dumę z jej angielskiego wychowania. Być może jednocześnie chciał ją uchronić przed namiętnym uwielbieniem, jakie dla niego darzyła. Nivedita cierpiała gorzką udrękę.

Cała sprawa osiągnęła punkt kulminacyjny podczas wspólnej podróży, jakiś czas później, w Himalaje. Pewnego dnia panna MacLeod pomyślała, że Nivedita nie może dłużej znieść napięcia i uprzejmie ale poważnie interweniowała u Swami. „Posłuchał” – napisała później siostra Nivedita – „i odszedł. Wieczorem jednak wrócił i zastał nas razem na werandzie, zwrócił się do niej (panny MacLeod) i powiedział z prostotą dziecka: „Miałaś rację. Musi nastąpić zmiana. Udaję się teraz do lasu aby być sam, a kiedy wrócę, przyniosę pokój”. Potem odwrócił się i zobaczył, że księżyc jest nad nami w nowiu i nagle w jego głosie zabrzmiała euforia gdy powiedział: „Widzisz, muzułmanie dużo myślą o nowiu. I my także, wraz z nowiem, rozpocznijmy nowe życie.” Mówiąc te słowa, podniósł rękę i pobłogosławił swoją zbuntowaną uczennicę, który w tym czasie przed nim klęczała. Był to z pewnością moment cudownej słodyczy pojednania. Tego wieczoru, pogrążona w medytacji, Nivedita zdała sobie sprawę, że wpatruje się głęboko w Nieskończone Dobro, do którego rozpoznania nie doprowadziło jej żadne egoistyczne rozumowanie. „I” – napisała – „po raz pierwszy zrozumiałam, że najwięksi nauczyciele mogą zniszczyć w nas osobistą relację tylko po to, aby w jej miejsce obdarzyć nas Bezosobową Wizją”.

Kontynuując naszą historię, 30 marca 1898 r. Swami wyjechał do Darjeeling, ponieważ bardzo potrzebował zmiany na chłodne powietrze Himalajów. Ledwie zaczął odczuwać poprawę stanu zdrowia, musiał pojechać do Kalkuty, gdzie wybuch epidemii dżumy siał terror.

Natychmiast zaplanował pomoc humanitarną z pomocą członków klasztoru i wolontariuszy z Kalkuty.

When a brother disciple asked him where he would get funds, the Swami replied: 'Why, we shall sell if necessary the land which has just been purchased for the monastery. We are sannyasins; we must be ready to sleep under the trees and live on alms as we did before. Must we care for the monastery and possessions when by disposing of them we could relieve thousands of helpless people suffering before our own eyes?' Fortunately this extreme step was not necessary; the public gave him money for the relief work.

Kiedy brat uczeń zapytał go, skąd weźmie fundusze, Swami odpowiedział: „W razie potrzeby sprzedamy ziemię, która właśnie została zakupiona pod klasztor. Jesteśmy sannjasinami; musimy być gotowi spać pod drzewami i żyć z jałmużny, tak jak to robiliśmy wcześniej. Czy musimy troszczyć się o klasztor i mienie, skoro pozbywając się ich, moglibyśmy ulżyć tysiącom bezbronnych ludzi cierpiących na naszych oczach? Na szczęście ten ekstremalny krok nie był konieczny; społeczeństwo przekazało mu pieniądze na pomoc humanitarną.

Swami ciężko pracował, aby złagodzić cierpienie dotkniętych nim ludzi. Ich miłość i podziw dla niego nie miały granic, gdy widzieli praktyczne zastosowanie wedanty w czasach ludzkiej potrzeby.

Po opanowaniu zarazy Swami opuścił Kalkutę i udał się 11 maja do Nainital w towarzystwie, między innymi, swoich uczniów z Zachodu. Stamtąd grupa udała się do Almory, gdzie spotkali się z Sevierami. Podczas tej podróży Swami nigdy nie przestał instruować swoich uczniów. Dla jego zachodnich towarzyszy była to rzadka okazja, by uczyć się indyjskiej historii, religii i filozofii bezpośrednio od kogoś, kto był wcieleniem ducha Indii. Niektóre z przemówień wygłoszonych przez Swami zostały zapisane przez siostrę Niveditę w jej uroczej książce Notatki z niektórych wędrówek ze Swami Wiwekanandą.

W Almorze Swami otrzymał wiadomość o śmierci Pawhari Baba i pana Goodwina. Był blisko związany z tym pierwszym podczas swoich dni wędrówki. Goodwin zmarł 2 czerwca. Słysząc o tej niepowetowanej stracie, Swami wykrzyknął w gorzkim żalu: „Moja prawa ręka odeszła!”. Do matki Goodwina wysłał list kondolencyjny, w którym napisał: „Dług wdzięczności, jaki mam wobec niego, nigdy nie będzie mógł zostać spłacony, a ci, którzy myślą, że jakakolwiek moja myśl im pomogła, powinni wiedzieć, że prawie każde jego słowo było opublikowane dzięki niestrudzonym i najbardziej bezinteresownym wysiłkom pana Goodwina. Straciłem w nim przyjaciela prawdziwego jak stal, ucznia o niezłomnym oddaniu, robotnika, który nie wiedział czym jest zmęczenie, a świat ubożeje przez odejście jednego z tych nielicznych, który urodził się aby żyć tylko dla innych.”

Swami przesłał jej również następujący wiersz, który napisał na pamiątkę Goodwina, świadcząc o przywiązaniu nauczyciela do ucznia:

REQUIESCAT IN PACE
Prędko naprzód, o duszo! Po twojej usianej gwiazdami ścieżce;
Pędź, o błoga! gdzie myśl jest zawsze wolna,
Gdzie czas i przestrzeń nie zasłaniają już widoku;
Wieczny pokój i błogosławieństwo niech będą z tobą!
Twoja służba szczera, dokończ swoją ofiarę;
Twój dom serce miłości transcendentalnej znajdź!
Wspomnienie słodkie, która zabija całą przestrzeń i czas,
Jak róże ołtarzowe, wypełnia miejsce za tobą!
Twoje więzy są zerwane, twoje poszukiwanie błogości zostało znalezione,
I jedność z Tym, co przychodzi jako śmierć i życie,
O ty pomocny! bezinteresowny człowieku na ziemi,
Dalej, pomagaj wciąż z miłością temu światu pełnemu zmagań!


Zanim Swami opuścił Almorę, zaaranżował ponowne założenie miesięcznika Prabuddha Bharata, który przestał się ukazywać wraz ze śmiercią utalentowanego redaktora B.R. Rajama Iyera. Swami Swarupananda został jej nowym redaktorem, a kapitan Sevier kierownikiem. Pismo rozpoczęło nową karierę w Almora. Następnie, 11 czerwca, Swami w towarzystwie swoich zachodnich uczniów wyjechał do Kaszmiru jako gość pani Ole Bull.

Podróż do Kaszmiru była dla mieszkańców Zachodu niezapomnianym przeżyciem. Naturalne piękno kraju z ośnieżonymi górami odbijającymi się w wodach jezior, zielonymi lasami, wielobarwnymi kwiatami oraz okazałymi topolami i platanami wschodnimi sprawia, że dolina Kaszmiru jest rajem na ziemi. Podczas całej podróży Swami przekazywał uczniom swoje serce i duszę. Początkowo miał niemal obsesję na punkcie ideału Śiwy, którego czcił od dzieciństwa, i przez wiele dni opowiadał uczniom legendy dotyczące wielkiego Boga wyrzeczenia. Grupa spędziła kilka dni na łodziach mieszkalnych, a popołudniami Swami zabierał swoich towarzyszy na długie spacery po polach. Rozmowy zawsze były stymulujące. Pewnego dnia mówił o Czyngis-chanie i oświadczył, że nie jest wulgarnym agresorem; porównywał cesarza mongolskiego do Napoleona i Aleksandra, mówiąc, że wszyscy chcą zjednoczyć świat i że to być może ta sama dusza, która trzykrotnie inkarnowała się w nadziei, że poprzez podbój polityczny doprowadzi do jedności ludzkości. W ten sam sposób, powiedział, jedna Dusza mogła pojawiać się raz za razem jako Kriszna, Budda i Chrystus, aby poprzez religię doprowadzić ludzkość do jedności.

W Kaszmirze Swami tęsknił za samotnością. Pragnienie samotnego życia mnicha stało się nieodparte; i często odrywał się od małej grupy aby wędrować samotnie. Po powrocie czynił takie uwagi, jak: „Grzechem jest myśleć o ciele”, „Złym jest manifestować moc” lub „Rzeczy nie stają się lepsze; pozostają takie, jakie są. To my rozwijamy się lepiej dzięki zmianom, które w sobie wprowadzamy”. Często wydawał się dryfować bez żadnego planu, a uczniowie zauważyli jego dziwny dystans. „W żadnym momencie – pisała siostra Nivedita – nie zdziwiłoby nas, gdyby ktoś nam powiedział, że dziś lub jutro odejdzie na zawsze, że słuchamy jego głosu po raz ostatni”.

Ta bezplanowość była w nim coraz bardziej widoczna w czasie gdy jego ziemskie życie zbliżało się ku końcowi. Dwa lata później, kiedy siostra Nivedita udzieliła mu trochę światowych rad, Swami wykrzyknął z oburzeniem: „Plany! Plany! Dlatego wy, ludzie Zachodu, nigdy nie możecie stworzyć religii! Jedyni spośród was, którzy kiedykolwiek to zrobili, to tylko kilku katolickich świętych którzy nie mieli żadnych planów. Religia nigdy, przenigdy nie była głoszona przez planistów!” O samotności jako dyscyplinie duchowej Swami powiedział pewnego dnia, że Hindus nie może oczekiwać, że pozna samego siebie, dopóki nie będzie sam przez dwadzieścia lat, podczas gdy z zachodniego punktu widzenia człowiek nie może żyć samotnie przez dwadzieścia lat i pozostać całkowicie zdrowym na umyśle. W święto Czwartego Lipca (Dzień Niepodległości USA – przyp. tłum.) Swami sprawił niespodziankę swoim amerykańskim uczniom, organizując obchody święta w odpowiedni sposób. Amerykańska flaga została przez bramińskiego krawca, a Swami ułożył następujący wiersz:

DO 4 LIPCA
Oto rozpływają się ciemne chmury
Które zebrały się gęste w nocy i wisiały
Tak jak ponury całun nad ziemią!
Pod twym magicznym dotykiem świat
Budzi się. Ptaki w chórze śpiewają.
Kwiaty wznoszą swe gwiaździste korony,
Pokryte rosą, i machają ci na powitanie.
Jeziora otwierają szeroko, zakochane,
Ich sto tysięcy lotosowych oczu
By cię powitać ze swą całą głębią.
Chwała tobie, panie światła!
Witam cię dziś na nowo,
O słońce! Dzisiaj rozlałeś wolność!
Zastanów się, jak świat czekał
I szukaj ciebie, poprzez czas i przestrzeń!
Niektórzy zrezygnowali z domu i miłości do przyjaciół
I poszli w poszukiwaniu ciebie, na samo-wygnanie,
Przez ponure oceany, przez pierwotne lasy,
Z każdym krokiem walcząc na życie i śmierć;
Aż nadszedł dzień, w którym praca wydała owoce,
I uwielbienie, miłość i poświęcenie,
Spełnione, zaakceptowane i kompletne.
Wtedy ty, o sprzyjający, wstałeś, by rzucić
Światło wolności nad ludzkością.
Idź dalej, o panie, twoją nieustępliwą drogą,
Aż twoje południe rozprzestrzeni się po świecie,
Aż każda ziemia odbije twoje światło,
Aż mężczyźni i kobiety, z podniesioną głową,
Ujrzą pęknięte swe kajdany i zrozumieją
W wiosennej radości, że ich życie odnowiło się!

Ostatnio edytowany przez Mariici (2023-04-07 01:03:57)


"Zwrócić się ku Światłu, przywołać choćby odrobinę Boskiej Świadomości z góry, i w jej świetle zapalić płomyczek wewnętrznej tęsknoty..."

Offline

 

#20 2023-03-31 23:21:39

Mariici

BUDZICIEL

Zarejestrowany: 2009-01-06
Posty: 241
Punktów :   

Re: Biografia Swami Vivekananda

Kiedy nastrój Swami się zmienił, mówił o wyrzeczeniu. Pogardzał życiem doczesnym i powiedział: „Jaka jest różnica między świetlikiem a palącym słońcem, między małym stawem a nieskończonym oceanem, ziarnem gorczycy a górą Meru, taka jest różnica między człowiekiem prowadzącym życie rodzinne a sannjasinem”. Gdyby nie szata w kolorze ochry, symbol monastycyzmu, podkreślił, luksus i światowość pozbawiłyby człowieka człowieczeństwa.

W ten sposób grupa spędzała czas nad rzeką, a nauczyciel zapewniał prawdziwy uniwersytet do kształcenia swoich uczniów. Rozmowa dotyczyła wszystkich tematów – rytuałów wedyjskich, doktryny rzymskokatolickiej, Chrystusa, św. Pawła, rozwoju chrześcijaństwa, Buddy. Swami powiedział o Buddzie, że był największym człowiekiem, jaki kiedykolwiek żył. „Przede wszystkim nigdy nie pragnął czci. Buddha powiedział: „Buddha nie jest człowiekiem, ale stanem. Znalazłem drogę. Wejdźcie wszyscy!”.”

Następnie rozmowa zeszła na temat koncepcji grzechu wśród rasy egipskiej, semickiej i aryjskiej. Zgodnie z koncepcją wedyjską, powiedział Swami, diabeł jest Panem Gniewu, a u buddystów jest Marą, Panem Pożądliwości. Podczas gdy w Biblii stworzenie znajdowało się pod podwójną kontrolą Boga i Szatana, w hinduizmie szatan reprezentował skalanie, nigdy dwoistość.

Następnie Swami mówił o głównych cechach charakterystycznych różnych narodów. „Jesteście tak patologiczni, wy ludzie z Zachodu” – powiedział pewnego dnia. „Wielbicie smutek! Widziałem to w całym waszym kraju. Życie towarzyskie na Zachodzie przypomina salwę śmiechu, ale pod spodem kryje się łkanie. Całość kończy się szlochem. Zabawa i frywolność są wszędzie na powierzchni; w rzeczywistości jest pełne tragicznego smutku. Tu na zewnątrz jest smutno i ponuro, ale pod spodem jest oderwanie i wesołość.”

Pewnego razu w Islamabadzie, gdy grupa usiadła wokół niego na trawie w sadzie jabłkowym, Swami powtórzył to, co powiedział w Anglii po spotkaniu z szalonym bykiem. Chwytając do ręki dwa kamyki, powiedział: „Gdy zbliża się śmierć, znikają wszelkie słabości. Nie boję się, ani nie mam zwątpienia, ani nie myślę o tym, co zewnętrzne. Po prostu zająłem się przygotowywaniem do śmierci. Jestem tak twardy” – kamienie uderzyły się o siebie w jego dłoni – „bo dotknąłem stóp Boga!”.

W Islamabadzie Swami oznajmił, że pragnie odbyć pielgrzymkę do wielkiego posągu Śiwy w jaskini Amarnath w lodowcowej dolinie zachodnich Himalajów. Poprosił Niveditę, aby mu towarzyszyła, aby ona, przyszła pracownica, mogła bezpośrednio poznać życie hinduskiego pielgrzyma. Stali się częścią wielotysięcznego tłumu pielgrzymów, którzy na każdym postoju tworzyli całe miasto namiotów.

W Swami zaszła nagła zmiana. Został jednym z pielgrzymów, skrupulatnie przestrzegając wszystkich praktyk wymaganych przez obyczaj. Zjadał jeden posiłek dziennie, gotował w sposób ortodoksyjny i szukał samotności tak dalece, jak to możliwe, aby odmawiać mantry i praktykować medytację. Aby dotrzeć do celu, musiał wspinać się po skalistych zboczach po niebezpiecznych ścieżkach, przebyć kilka mil lodowca i kąpać się w lodowatej wodzie świętych strumieni.

2 sierpnia grupa dotarła do ogromnej jaskini, wystarczająco dużej, by pomieścić ogromną katedrę. W głębi jaskini, w niszy najgłębszego cienia, stał wizerunek Śiwy, cały z lodu. Swami, który został w tyle, wszedł do jaskini, cała jego postać drżała z emocji. Jego nagie ciało było umazane popiołem, a twarz promieniała oddaniem. Potem upadł na twarz w ciemności jaskini przed tą migoczącą bielą.

Pieśń uwielbienia z setek gardeł odbiła się echem w jaskini. Swami prawie zemdlał. Miał wizję samego Śiwy. Szczegółów tego doświadczenia nigdy nikomu nie powiedział, z wyjątkiem tego, że otrzymał łaskę Amarnatha, Pana Nieśmiertelności, by nie umrzeć, dopóki sam tego nie zechce.

Efekt doznania rozszarpał mu nerwy. Kiedy wyszedł z groty, w lewym oku miał skrzep; jego serce było rozszerzone i nigdy nie wróciło do normalnego stanu. Przez wiele dni mówił tylko o Śiwie. Powiedział: „Obrazem był sam Pan. Tam wszystko było uwielbieniem. Nigdy nie widziałem czegoś tak pięknego, tak inspirującego”.

8 sierpnia grupa przybyła do Srinagaru, gdzie pozostała do 30 września. W tym okresie Swami odczuwał intensywne pragnienie medytacji i samotności. Maharadża Kaszmiru traktował go z najwyższym szacunkiem i chciał, aby wybrał kawałek ziemi pod założenie klasztoru i kolegium sanskryckiego. Ziemia została wybrana, a propozycja wysłana do Brytyjskiego Zarządcy do zatwierdzenia. Ale Brytyjski Agent odmówił przyznania ziemi. Swami przyjął całość filozoficznie.

Miesiąc później jego uwielbienie zostało skierowane do Kali, Boskiej Matki, którą Ramakryszna nazwał czule „moją Matką”.

Unikalny symbol Boga, Kali reprezentuje całość wszechświata: stworzenie i zniszczenie, życie i śmierć, dobro i zło, ból i przyjemność oraz wszystkie pary przeciwieństw. Z daleka wydaje się być czarna, jak woda oceanu; ale dla bliskiego obserwatora jest Ona bez koloru, będąc jednym z Brahmanem, którego twórczą energię reprezentuje.

W jednym aspekcie wydaje się straszna, z girlandą ludzkich czaszek, pasem ludzkich rąk, językiem ociekającym krwią, z odciętą ludzką głową w jednej ręce i lśniącym mieczem w drugiej, otoczona szakalami, które nawiedzają miejsce kremacji – istny obraz terroru. Druga strona jest łagodna i łaskawa, gotowa obdarzyć swoich wielbicieli dobrodziejstwem nieśmiertelności. Zatacza się jak pijana: kto mógł stworzyć ten szalony świat, gdyby nie napad pijaństwa? Kali stoi na łonie Swego Boskiego Małżonka, Śiwa, symbolu Brahmana; bo Kali, czyli Natura, nie może działać, jeśli nie zostanie pobudzona dotykiem Absolutu. A w rzeczywistości Brahman i Kali, Absolut i Jego Twórcza Energia, są identyczni, jak ogień i jego moc spalania.

Umysł hinduski nie dokonuje szeroko moralistycznego rozróżnienia między dobrem a złem. Oba są faktami ze świata zjawiskowego i są postrzegane jako istniejące, podczas gdy maja ukrywa Absolut, który jest poza dobrem i złem. Ramakryszna podkreślał łagodny aspekt Boskiej Matki Kali i przebłagał Ją, aby uzyskać wizję Absolutu. Swami Wiwekananda  nagle poczuł urok Jej destrukcyjnej strony. Ale czy naprawdę jest jakaś różnica między procesem tworzenia a niszczenia? Czy jedno bez drugiego nie jest iluzją umysłu?

Wiwekananda  uświadomił sobie, że Boska Matka jest wszechobecna. Gdziekolwiek się obrócił, był świadomy obecności Matki, „jakby Ona była osobą w pokoju”. Czuł, że to Ona, „której ręce splecione są z moimi i prowadzi mnie jak dziecko”. Wzruszający był widok, jak czci czteroletnią córkę swojego muzułmańskiego przewoźnika jako symbol Boskiej Matki.

Jego medytacja nad Kali stała się intensywna i pewnego dnia miał bardzo żywe doświadczenie. Skupił „całą uwagę na ciemnym, bolesnym i niezbadanym” aspekcie Rzeczywistości, z determinacją, by tą szczególną ścieżką dotrzeć do niedwoistości stojącej za zjawiskami. Cała jego forma zadrżała, jakby od porażenia prądem. Miał wizję Kali, potężnej Niszczycielki czającej się za zasłoną życia, Straszliwej, ukrytej przez kurz podnoszony przez żyjących, którzy przechodzą obok, i wszystkie pozory wzniesione przez ich stopy. W gorączce szukał po omacku w ciemności ołówka i papieru i napisał swój słynny wiersz „Kali – Matka”; potem padł wyczerpany:

Gwiazdy są wymazane,
Chmury zakrywają chmury,
To ciemność, wibrująca, dźwięczna;
W ryczącym, wirującym wietrze
Są dusze milionów szaleńców,
Wypuszczonych właśnie z więzienia,
Wyrywających drzewa z korzeniami,
Zamiatających wszystko ze ścieżki.
Do boju przyłączyło się morze
I kotłuje fale wielkości gór
Aby dotrzeć do smolistego nieba.
Błysk ponurego światła
Ujawnia z każdej strony
Tysiąc tysięcy odcieni
Śmierci, zabrudzonej i czarnej.
Rozrzucając plagi i smutki,
Tańcząc szalona z radości,
Przyjdź, o Matko, przyjdź!
Bo groza jest Twoim imieniem,
Śmierć jest w Twoim oddechu,
I każdy drżący krok
Niszczy świat na zawsze.
Ty Czasie, Niszczycielko Wszechmogąca,
Przyjdź, o Matko, przyjdź!
Kto ośmiela się kochać nieszczęście,
I przytulać formę śmierci,
Tańczyć w tańcu Zniszczenia –
Do tego przychodzi Matka.


Swami rozmawiał teraz ze swoimi uczniami tylko o Kali, Matce, opisując Ją jako „czas, zmianę i nieustanną energię”. Mawiał za wielkim Psalmistą: „Choć mnie zabijesz, to jednak będę ufał Tobie”.

„Błędem jest”, powiedział Swami, „utrzymywanie, że motywem dla wszystkich ludzi jest przyjemność. Równie wielu rodzi się, by szukać bólu. W torturach może być też błogość. Czcijmy grozę dla niej samej.”

„Naucz się rozpoznawać Matkę instynktownie tak w złu, przerażeniu, smutku i unicestwieniu, jak i w tym, co sprawia słodycz i radość!”

„Tylko przez kult Straszliwej można przezwyciężyć samą Straszliwą i zyskać nieśmiertelność. Medytuj nad śmiercią! Medytuj nad śmiercią! Czcij Straszliwą, Straszliwą, Straszliwą! A sama Matka jest Brahmanem! Nawet Jej klątwa jest błogosławieństwem. Serce musi stać się miejscem kremacji — pycha, egoizm i pragnienie wszystkie muszą spłonąć na popiół. Wtedy i tylko wtedy, przyjdzie Matka.”

Zachodnimi uczniami, wychowanymi w zachodniej wierze, która nauczyła ich dostrzegać dobro, porządek, wygodę i piękno w tworzeniu mądrej Opatrzności, wstrząsnął tajfun Kosmicznej Rzeczywistości, wywołany przez hinduskiego wizjonera. Siostra Nivedita pisze:

A gdy mówił, leżący u podstaw uwielbienia egoizm, który jest oddany dobremu Bogu, Opatrzności, pocieszającemu Bogowi, bez serca dla Boga w trzęsieniu ziemi lub Boga w wybuchu wulkanu, przytłoczył słuchacza. Zobaczył on, że takie oddawanie czci było w gruncie rzeczy, jak nazywają to Hindusi, zaledwie „zakupami” i zdał sobie sprawę z nieskończenie większej śmiałości i prawdy w nauczaniu, że Bóg objawia się zarówno poprzez zło, jak i dobro. Można było zobaczyć, że prawdziwym podejściem umysłu i woli, które nie były zwiedzione przez osobowe ja, była w rzeczywistości ta determinacja, wyrażona surowymi słowami Swami Wiwekanandy, „by szukać śmierci, a nie życia, by rzucić się na czubek ostrza miecza, by stać się zjednoczonym ze Straszliwą na wieki.”

Heroizm był dla Wiwekanandy duszą działania. Chciał ujrzeć Ostateczną Prawdę w całej jej straszliwej nagości i odmówił zmiękczania jej na jakikolwiek kształt czy sposób. Jego miłość do Prawdy nie oczekiwała niczego w zamian; gardził tym oczekiwaniem „dawania by otrzymać w zamian” i całą obietnicą raju.

Ale łagodny Ramakriszna, choć świadomy Boga we wszystkich jego aspektach, podkreślał Jego dobroczynną stronę. Pewnego dnia kilku mężczyzn spierało się przed nim o atrybuty Boga, próbując rozumem poznać ich znaczenie. Śri Ramakriszna powstrzymał ich, mówiąc: „Dość, dość! Jaki jest pożytek z dyskutowania, czy boskie atrybuty są rozsądne, czy nie? ... Mówisz, że Bóg jest dobry: czy możesz mnie przekonać o Jego dobroci tym rozumowaniem? Spójrz na powódź, która właśnie spowodowała śmierć tysięcy ludzi. Jak możesz dowieść, że nakazał to dobrotliwy Bóg? Być może odpowiesz, że ta sama powódź zmiotła nieczystość i nawodniła ziemię, i tak dalej. Ale czy dobry Bóg nie mógłby tego zrobić bez utopienia tysięcy niewinnych mężczyzn, kobiet i dzieci?”

Na to jeden z dyskutantów powiedział: „Czy więc powinniśmy wierzyć, że Bóg jest okrutny?” „O idioto”, zawołał Ramakryszna, „kto to powiedział? Złóż ręce i powiedz pokornie: „O Boże, jesteśmy zbyt niedorozwinięci  i zbyt słabi, aby zrozumieć Twoją naturę i Twoje czyny. Racz nas oświecić!” Nie wykłócaj się. Kochaj!” Bóg jest bez wątpienia Dobry, Prawdziwy i Piękny; ale te atrybuty są całkowicie różne od ich odpowiedników we względnym świecie.

W tych dniach Swami uczył swoich uczniów by czcili Boga jak bohaterowie. Mówił: „Nie wolno się bać ani błagać, ale żądać – żądać Najwyższego”. Prawdziwi wielbiciele Matki są twardzi, nieugięci i nieustraszeni jak lwy. Nie są w najmniejszym stopniu zdenerwowani, jeśli cały wszechświat nagle rozpada się w pył u ich stóp. Spraw, by Cię wysłuchała. Nic po tym uniżeniu dla Matki! Pamiętajcie, Ona jest wszechmocna; potrafi zrobić bohaterów z kamieni.”

30 września Swami Wiwekananda  udał się na odosobnienie do świątyni Boskiej Matki, gdzie pozostał sam przez tydzień. Tam czcił Bóstwo znane jako Kshirbhavani, przestrzegając uświęconego tradycją rytuału, modląc się i medytując jak pokorny pielgrzym. Każdego ranka czcił także córeczkę bramina jako symbol Boskiej Dziewicy. Był pobłogosławiony głębokimi doświadczeniami, z których niektóre były najbardziej niezwykłe i wskazywały mu, że jego misja na ziemi dobiegła końca.

Miał wizję Bogini i odnalazł Ją jako żywe Bóstwo. Ale świątynia została zniszczona przez najeźdźców muzułmańskich, a wizerunek umieszczono w niszy otoczonej ruinami. Przyglądając się tej profanacji, Swami poczuł w sercu niepokój i powiedział do siebie: „Jak ludzie mogli pozwolić na takie świętokradztwo, nie stawiając silnego oporu? Gdybym tu wtedy był, nigdy bym na coś takiego nie pozwolił. Oddałbym życie, by chronić Matkę. Wtedy usłyszał głos Bogini mówiącej: „A jeśli niewierzący wejdą do Mojej świątyni i zbezczeszczą Mój obraz? Co ty masz do tego? Czy to ty Mnie chronisz, czy to Ja chronię ciebie?” Odnosząc się do tego doświadczenia po powrocie, powiedział do swoich uczniów: „Wszelki mój patriotyzm przepadł. Wszystko przepadło. Teraz jest tylko „Matko! Matko!” Bardzo się myliłem... Jestem tylko małym dzieckiem. Chciał powiedzieć więcej, ale nie mógł; oświadczył, że nie wypada, aby szedł dalej. Co znamienne, dodał, że duchowo nie jest już związany ze światem.

Innego dnia, w trakcie swoich praktyk, przez głowę Swami przemknęła myśl, że powinien spróbować zbudować nową świątynię na miejscu obecnej, zniszczonej, tak jak zbudował klasztor i świątynię w Belur dla Śri Ramakryszny. Myślał nawet o próbie zebrania funduszy od swoich bogatych amerykańskich uczniów i przyjaciół. Matka natychmiast mu powiedziała: „Moje dziecko! Jeśli zechcę, mogę mieć niezliczone świątynie i ośrodki monastyczne. Nawet w tej chwili mogę wznieść w tym miejscu siedmiopiętrową złotą świątynię.”

„Odkąd usłyszałem ten boski głos”, powiedział Swami do ucznia w Kalkucie znacznie później, „przestałem snuć dalsze plany. Niech tak się stanie, jak chce matka.”

Śri Ramakryszna powiedział dawno temu, że Narendranath będzie żył w fizycznym ciele, aby wykonywać pracę Matki i że gdy tylko ta praca zostanie zakończona, z własnej woli porzuci swoje ciało. Czy wizje w świątyni Kshirbhavani były przeczuciem zbliżającego się rozpuszczenia?

Kiedy Swami ponownie dołączył do swoich uczniów w Śrinagarze, był zupełnie inną osobą. Podniósł rękę w geście błogosławieństwa, a następnie położył kilka nagietków, które ofiarował Bóstwu, na głowę każdego ze swoich uczniów. – Koniec z „Hari Om!” – powiedział. „Teraz wszystko jest „Matką””! Chociaż mieszkał z nimi, uczniowie bardzo rzadko go widywali. Godzinami przechadzał się po lesie nad rzeką, zatopiony w sobie. Pewnego dnia pojawił się przed nimi z ogoloną głową, przebrany za najprostszego sannyasina i z wyrazem niedostępnej surowości na twarzy. Powtórzył swój własny wiersz „Kali Matka” i powiedział: „Wszystko się spełniło, każde słowo; i udowodniłem to, bo przytuliłem formę śmierci.”

Siostra Nivedita pisze: „Fizyczny odpływ wielkiego doświadczenia, przez które właśnie przeszedł – bo nawet cierpienie staje się niemożliwe, gdy osiągnięty zostaje określony punkt zmęczenia; podobnie ciało odmawia utrzymywania pewnej intensywności życia duchowego przez czas nieokreślony – pozostawiał go niewątpliwie bardziej wyczerpanego, niż sam przypuszczał. Można sobie wyobrazić, że wszystko to przyczyniło się do poczucia, że nikt z nas nie wiedział, przez jak długo możemy wciąż być razem”.

Grupa opuściła Kaszmir 11 października i dotarła do Lahore. Zachodni uczniowie udali się na zwiedzanie do Agry, Delhi i innych głównych miast północnych Indii, a Swami w towarzystwie swego ucznia Sadanandy przybył do Belur 18 października. Jego bracia uczniowie zauważyli, że był bardzo blady i chory. Cierpiał na duszące ataki astmy; kiedy wyszedł z bolesnych napadów, jego twarz była niebieska, jak twarz tonącego. Ale mimo wszystko pogrążył się w wielu działaniach.

13 listopada 1898 roku, w święto Kali, w Kalkucie została otwarta Szkoła Dla Dziewcząt ‘Nivedita’. Pod koniec ceremonii inauguracyjnej Święta Matka, małżonka Śri Ramakryszny, „modliła się, aby błogosławieństwo Wielkiej Matki wszechświata spoczęło na szkole i aby dziewczęta, które ma szkolić, były idealnymi dziewczynami”. Nivedita, która była świadkiem ceremonii z innymi Swami Zakonu, powiedziała: „Nie mogę sobie wyobrazić wspanialszego omenu niż jej błogosławieństwo dane wykształconym hinduskim kobietom przyszłości”.

Poświęcenie szkoły było początkiem pracy Nivedity w Indiach. Swami dał jej całkowitą swobodę co do sposobu jej prowadzenia. Powiedział jej, że jest wolna od swoich współpracowników, jeśli tak zechce; i że mogła, jeśli zechce, nadać pracy „określony kolor religijny” lub nawet uczynić ją sekciarską. Potem dodał: „Możesz chcieć, aby przez sektę wznieść się ponad wszystkie sekty”.

9 grudnia 1898 roku Swami formalnie poświęcił Klasztor Ramakryszny w Belur, umieszczając w kaplicy obraz Mistrza. Ziemia pod klasztor, jak już wspomniano, została zakupiona na początku roku i poświęcona z odpowiednią ceremonią religijną w marcu tego roku. Sam Swami odprawił przy tej okazji praktyki religijne w wynajętym domu, a potem niósł na ramieniu miedziane naczynie zawierające święte relikwie Mistrza. Niosąc je, powiedział do ucznia: „Mistrz powiedział mi kiedyś: „Pójdę i zamieszkam, gdziekolwiek mnie zabierzesz, niosąc mnie na ramieniu, czy to pod drzewem, czy w najskromniejszej chacie”. Z wiarą w tę łaskawą obietnicę sam zabieram go teraz na miejsce naszej przyszłej Math. Wiedz na pewno, mój chłopcze, że dopóki jego imię inspiruje jego wyznawców ideałem czystości, świętości i miłości dla wszystkich ludzi, tak długo On, Mistrz, uświęca to miejsce swoją obecnością.”

Swami powiedział o chwalebnej przyszłości klasztoru: „Będzie to centrum, w którym będzie uznawana i praktykowana wielka harmonia wszystkich wyznań i religii, czego przykładem jest życie Śri Ramakryszny, a głoszona będzie tylko religia w jej uniwersalnym aspekcie. I z tego centrum powszechnej tolerancji wyjdzie jasne przesłanie dobrej woli, pokoju i harmonii, aby zalać cały świat”. Ostrzegł wszystkich przed niebezpieczeństwem zakradnięcia się sekciarstwa, jeśli staną się nieostrożni.

Po ceremonii zwrócił się do zgromadzonych mnichów, brahmaćarinów i świeckich wielbicieli w następujący sposób: „Wy wszyscy, moi bracia, módlcie się do Pana z całego serca i duszy, aby On, Boskie Wcielenie wieku, pobłogosławił to miejsce swoją uświęconą obecnością na wieki wieków i aby uczynił je wyjątkowym centrum, świętą ziemią harmonii różnych religii i sekt, dla dobra wielu i dla szczęścia wielu”.

Swami Wiwekananda był w ekstatycznym nastroju. Wykonał wielkie zadanie znalezienia stałego miejsca, w którym mógłby zbudować świątynię dla Mistrza, z klasztorem dla jego braci uczniów i mnichów przyszłości, który powinien służyć jako główna siedziba Zakonu Ramakryszny dla propagowania nauk Śri Ramakryszny. Poczuł się, jakby zdjęto z niego ciężką odpowiedzialność, którą nosił na swoich barkach przez ostatnie dwanaście lat. Chciał, aby klasztor w Belur był gotowym uniwersytetem, na którym równolegle wykładano by indyjską mądrość mistyczną i zachodnią naukę praktyczną. Mówił o trojakiej działalności klasztoru: annadana, dar pożywienia; widjadana, dar wiedzy intelektualnej; i dźńanadana, dar mądrości duchowej. Te trzy, właściwie wyważone, mogłyby, zdaniem Swami, stworzyć kompletnego człowieka. Mieszkańcy klasztoru, poprzez bezinteresowną służbę ludziom, mieli oczyszczać swoje umysły i w ten sposób kwalifikować się do najwyższej wiedzy o Brahmanie.

Swami Wiwekananda w swojej żywej wyobraźni widział różne sekcje klasztoru, które zostały przydzielone do różnych funkcji – bezpłatna kuchnia do dystrybucji żywności głodnym, uniwersytet do przekazywania wiedzy, kwatery dla wielbicieli z Europy i Ameryki i tak dalej i tak dalej. Duchowe ideały emanujące z Belur Math, jak powiedział kiedyś pannie MacLeod, będą wpływać na prądy myślowe świata przez jedenaście stuleci.

„Wszystkie te wizje powstają przede mną” — to były jego słowa.

Po ceremonii święte naczynie zostało przyniesione z powrotem do wynajętego domu przez jego ucznia Sarata Chandra Chakravarty'ego, ponieważ Swami nie chciał zabierać Mistrza z klasztoru, w którym właśnie go umieścił.

Minęło kilka miesięcy, zanim budynki nowego klasztoru zostały ukończone, a klasztor został ostatecznie przeniesiony na obecne miejsce. Data tego doniosłego wydarzenia to 2 stycznia 1899 roku. Bengalski miesięcznik Udbodhan został po raz pierwszy opublikowany 14 stycznia tego samego roku, a odnośnie do jego polityki Swami oświadczył, że tylko pozytywne idee dla zdrowia fizycznego, psychicznego, i duchowe doskonalenie rodzaju ludzkiego powinno znaleźć w nim miejsce; zamiast krytykować myśli i aspiracje człowieka starożytnego i współczesnego, zawarte w literaturze, filozofii, poezji i sztuce, czasopismo powinno wskazywać sposób, w jaki te myśli i aspiracje mogą przyczynić się do postępu; i wreszcie, że magazyn powinien opowiadać się za powszechną harmonią, tak jak głosił Śri Ramakryszna, i rozpowszechniać jego ideały miłości, czystości i wyrzeczenia.

Swami był szczęśliwy widząc stały rozwój różnorodnych działań Zakonu. Na jego prośbę Swami Saradananda wrócił z Ameryki, aby pomóc w organizacji Belur Math. Wraz ze Swami Turijanandą prowadził w Math regularne zajęcia w celu studiowania sanskrytu oraz filozofii Wschodu i Zachodu. Nieco później dwóch Swami zostało wysłanych na misję nauczania do Gudżaratu w zachodnich Indiach, a w tym samym celu dwóch uczniów Swami zostało wysłanych do Bengalu Wschodniego. Swami Śiwananda został wysłany na Cejlon, aby głosić Wedantę. Do Math przyszły raporty o doskonałej pracy wykonanej przez Swami Ramakrysznanandę i Abhedanandę w Madrasie i Ameryce. Praca Swami Akhandanandy na rzecz podniesienia poziomu edukacji w wioskach, a także ustanowienia domu dla sierot, spotkała się z uznaniem rządu.

Jedną z najbardziej niezwykłych instytucji założonych przez Swami Wiwekanandę był Advaita Aśram w Mayavati w Himalajach. Od czasu swojej wizyty w Alpach w Szwajcarii Swami żywił pragnienie założenia klasztoru w samotności Himalajów, gdzie nauczano by i praktykowano niedwoistość w najczystszej postaci. Kapitan i pani Sevier podjęli ten pomysł i w Mayavati na wysokości 6500 stóp powstał Aśram. Przed nim, w dzień i w nocy, świeciło wieczne pasmo śniegu Himalajów o długości około dwustu mil, z Nanda Devi wznoszącą się na wysokość ponad 25 000 stóp. Poszukiwacze duchowi, bez względu na wyznanie i rasę, byli mile widziani w klasztorze w Mayavati. W jego granicach nie był dozwolony żaden zewnętrzny kult. Wykluczono nawet formalne wielbienie Śri Ramakryszny. Od żyjących w Aśramie i gości wymagano, aby zawsze mieli przed oczami wizję bezimiennego i bezkształtnego Ducha.

Swami Wiwekananda  w następujących wersach przedstawił ideały i zasady tego himalajskiego aśramu:

„W Kim jest Wszechświat, Kto jest we Wszechświecie, Kto jest Wszechświatem; w Kim jest Dusza, Kto jest w Duszy, Kto jest Duszą człowieka; poznanie Go, a zatem Wszechświata, jako naszą Jaźń, samo gasi wszelki strach, kładzie kres nędzy i prowadzi do nieskończonej wolności. Wszędzie tam, gdzie nastąpiła ekspansja miłości lub postęp w dobrobycie jednostek lub grup ludzi, stało się to poprzez postrzeganie, uświadomienie i praktyczną realizację Wiecznej Prawdy – Jedności Wszystkich Istot. „Zależność to nieszczęście. Niezależność to szczęście”. Adwaita jest jedynym systemem, który daje człowiekowi całkowite panowanie nad sobą i zdejmuje wszelką zależność i związane z nią przesądy, czyniąc nas odważnymi w cierpieniu, odważnymi w działaniu, a na dłuższą metę w osiągnięciu Absolutnej Wolności.

„Dotychczas nie było możliwe głoszenie tej Szlachetnej Prawdy całkowicie wolnej od uwarunkowań dualistycznej słabości; Jesteśmy przekonani, że samo to wyjaśnia, dlaczego nie była on bardziej efektywna i użyteczna dla całej ludzkości”

„Aby dać tej Jednej Prawdzie swobodniejszy i pełniejszy zakres w podnoszeniu życia jednostek i przekształcaniu masy ludzkości, dajemy początek temu Adwaita Aśrama na himalajskich wzgórzach, w krainie jej pierwszego sformułowania.

„Tutaj mamy nadzieję, że Advaita będzie wolna od wszelkich przesądów i osłabiających zanieczyszczeń. Tutaj będzie nauczana i praktykowana wyłącznie Doktryna Jedności, czysta i prosta; i pomimo całej sympatii wobec wszystkich innych systemów, ten Aśrama jest poświęcony wyłącznie Adwaita i tylko Adwaita.”

Po powrocie Swami z Kaszmiru jego zdrowie zaczęło się wyraźnie pogarszać. Jego astma przysporzyła mu wielkich cierpień. Ale jego zapał do pracy wzrósł wielokrotnie.

„Odkąd pojechałem do Amarnath”, powiedział pewnego dnia, „Sam Śiwa wszedł do mojego mózgu. On nie odejdzie.”

Na gorącą prośbę braci mnichów często odwiedzał Kalkutę by się leczyć; a jednak nawet tam nie miał wytchnienia od pracy. Od rana do wieczora tłoczyli się wokół niego goście po religijne nauki, a jego wielkie serce nie mogło im odmówić. Kiedy bracia mnisi naciskali na niego, aby przyjmował ludzi tylko w wyznaczonych godzinach, odpowiedział: „Tak bardzo się starają aby przyjść, idąc całą drogę ze swoich domów, a czy ja, siedząc tutaj, nie mogę powiedzieć im kilku słów, tylko dlatego że trochę narażam swoje zdrowie?”

Jego słowa brzmiały bardzo podobnie do słów Śri Ramakryszny podczas jego krytycznej choroby, nic więc dziwnego, że Swami Premananda powiedział mu pewnego dnia: „Nie widzimy żadnej różnicy między Śri Ramakryszną a tobą”.

Jednak największą troską Swami było szkolenie sannjasinów i brahmaćarinów – przyszłych głosicieli jego przesłania – i temu zadaniu poświęcił całą swoją duszę. Zachęcał ich do medytacji i pracy fizycznej, sam dając przykład. Czasem im gotował, czasem ugniatał chleb, uprawiał ogródek, kopał studnię. Ponownie szkolił ich na głosicieli, prosząc, by przemawiali przed zgromadzeniem bez przygotowania. Nieustannie przypominał mnichom o ich ślubach zakonnych, zwłaszcza o czystości i wyrzeczeniu, bez których głęboka percepcja duchowa jest niemożliwa. Przywiązywał wielką wagę do ćwiczeń fizycznych i mówił: „Chcę saperów i górników w religijnej armii! A więc, chłopcy, zabierzcie się za trening mięśni! Dla ascetów umartwienie jest w porządku. Robotnikom potrzeba dobrze rozwiniętych ciał, mięśni z żelaza i nerwów ze stali!” Zachęcał ich do praktykowania wyrzeczeń i medytacji w samotności. Dla początkujących ustanowił surowe zasady dotyczące jedzenia. Mieli wstawać wcześnie, medytować i skrupulatnie wypełniać swoje religijne obowiązki. Mieli dbać o zdrowie i unikać towarzystwa światowych ludzi. Ale przede wszystkim nieustannie napominał ich, aby porzucili bezczynność w jakiejkolwiek postaci i formie.

O sobie powiedział: „Nie ma dla mnie odpoczynku! Umrę w uprzęży! Kocham działanie! Życie to bitwa i trzeba być zawsze w akcji, by użyć zwrotu wojskowego. Niech żyję i umrę działając!”. Był żywym hymnem pracy.

Do ucznia, który chciał pozostać pochłonięty Brahmanem Wedanty, Swami grzmiał: „Dlaczego? Jaki jest pożytek z pozostawania zawsze w oszołomieniu w samadhi? Pod wpływem inspiracji niedualizmem dlaczego czasem nie tańczyć jak Śiwa, a czasem pozostać zanurzonym w nadświadomości? Kto bardziej cieszy się smakołykiem – ten, kto zjada go w samotności, czy ten, kto dzieli się nim z innymi? To prawda, że przez urzeczywistnienie Atmana w medytacji osiągasz mukti; ale jaki jest z tego pożytek dla świata? Cały świat musimy zabrać ze sobą do mukti. Wzniecimy pożar  w królestwie wielkiej Maji. Tylko wtedy zostaniesz ugruntowany w Wiecznej Prawdzie. Och, co można porównać z niezmierzoną błogością, „nieskończoną jak niebo”! W tym stanie zaniemówisz, przeniesiesz się poza siebie, widząc swoją własną Jaźń w każdej istocie, która oddycha, i w każdym atomie wszechświata. Kiedy uświadomisz to sobie, nie możesz żyć na tym świecie bez traktowania wszystkich z ogromną miłością i współczuciem. To jest w rzeczy samej praktyczna Wedanta”.

Chciał, aby jego uczniowie wykonywali z dokładnością i starannością codzienne zadania życia. „Ten kto wie chociaż, jak właściwie przygotować fajkę, umie też medytować. A ten, kto nie potrafi dobrze gotować, nie może być doskonałym sannjasinem. Jeśli gotowanie nie odbywa się z czystym umysłem i koncentracją, jedzenie nie jest smaczne”.

Praca nie może wydać prawdziwych owoców bez nieprzywiązania ze strony robotnika. „Tylko wielki mnich – powiedział pewnego dnia Swami – może być wspaniałym pracownikiem; bo jest bez przywiązania… Nie ma większych pracowników niż Budda i Chrystus. Żadna praca nie jest świecka. Cała praca to adoracją i uwielbieniem”.

Pierwszym obowiązkiem mieszkańców klasztoru było wyrzeczenie. Jakże Swami ubóstwiał życie monastyczne! „Nigdy nie zapominaj, służba światu i urzeczywistnienie Boga to ideały mnicha! Trzymaj się ich! Klasztor jest najbliższą ze ścieżek. Między mnichem a jego Bogiem nie ma bożków! „Sannyasin stoi na głowie Wed!” głoszą Wedy, gdyż jest wolny od kościołów, sekt, religii, proroków i pism świętych. On jest widzialnym Bogiem na ziemi. Pamiętaj o tym i idź swoją drogą, śmiały sannyasinie, niosąc sztandar wyrzeczenia – sztandar pokoju, wolności, błogosławieństwa!'

Do ucznia, który chciał praktykować duchową dyscyplinę, aby osiągnąć własne zbawienie, Swami powiedział: „Pójdziesz do piekła, jeśli będziesz szukał własnego zbawienia! Szukaj zbawienia innych, jeśli chcesz osiągnąć Najwyższe. Zabij pragnienie osobistej mukti. To jest największa dyscyplina duchowa. Pracujcie, moje dzieci, pracujcie całym sercem i duszą! O to chodzi. Nie myślcie o owocach pracy. Co jeśli pójdziesz do piekła pracując dla innych? To jest warte więcej niż zdobycie nieba poprzez szukanie własnego zbawienia… Śri Ramakryszna przyszedł i oddał swoje życie za świat. Poświęcę też swoje życie. Wy też, każdy z was, powinien zrobić to samo. Wszystkie te dzieła i tak dalej to tylko początek. Uwierzcie mi, z przelania naszej krwi powstaną gigantyczni, bohaterscy robotnicy i wojownicy Boga, którzy zrewolucjonizują cały świat”.

Chciał, aby jego uczniowie byli wszechstronnymi ludźmi. „Musisz spróbować połączyć w swoim życiu ogromny idealizm z ogromną praktycznością. Musicie być przygotowani do wejścia w głęboką medytację teraz, a w następnej chwili musicie być gotowi do uprawiania pól. Musicie być przygotowani na wyjaśnienie zawiłości pism teraz, a w następnej chwili, aby sprzedać plony z pól na rynku… Prawdziwym mężczyzną jest ten, który jest silny jak sama siła, a jednocześnie posiada serce kobiety ”.

Mówił o sile wiary: „Historia świata jest historią kilku ludzi, którzy wierzyli w siebie. Ta wiara przywołuje wewnętrzną boskość. Możesz wszystko. Ponosisz porażkę tylko wtedy, gdy nie starasz się wystarczająco, by zamanifestować nieskończoną moc. Gdy tylko człowiek traci wiarę w siebie, przychodzi śmierć. Uwierz najpierw w siebie, a potem w Boga. Garstka silnych mężczyzn poruszy świat. Potrzebujemy serca do odczuwania, mózgu do poczęcia i silnego ramienia do wykonania pracy… Jeden człowiek zawiera w sobie cały wszechświat. Jedna cząsteczka materii ma na swoim grzbiecie całą energię wszechświata. W konflikcie między sercem a rozumem podążaj za głosem serca.”

„Jego słowa”, pisze Romain Rolland, „to wspaniała muzyka, frazy w stylu Beethovena, porywające rytmy jak marszowe chóry Haendla. Nie mogę dotknąć tych jego powiedzonek, rozsianych po kartach książek oddalonych o trzydzieści lat, żeby moje ciało nie przeszył dreszcz, jakby poraził je prąd. I jaki szok, jakie poruszenia musiały wywołać, gdy w płomiennych słowach wydobyły się z ust bohatera!

Swami czuł, że umiera. Ale powiedział: „Pozwólcie mi umrzeć w walce. Dwa lata cierpienia fizycznego odebrały mi dwadzieścia lat życia. Ale dusza się nie zmienia, prawda? Jest tam, ten sam szaleniec – Atman – szalony na punkcie jednej idei, zdecydowany i intensywny.


"Zwrócić się ku Światłu, przywołać choćby odrobinę Boskiej Świadomości z góry, i w jej świetle zapalić płomyczek wewnętrznej tęsknoty..."

Offline

 

#21 2023-04-05 20:42:55

Mariici

BUDZICIEL

Zarejestrowany: 2009-01-06
Posty: 241
Punktów :   

Re: Biografia Swami Vivekananda

DRUGA WIZYTA NA ZACHODZIE


16 grudnia 1898 r. Swami Wiwekananda ogłosił swój plan udania się na Zachód w celu sprawdzenia założonego przez siebie dzieła i rozpalenia płomienia. Wielbiciele i przyjaciele z zadowoleniem przyjęli ten pomysł, ponieważ myśleli, że podróż morska przywróci mu pogarszające się zdrowie. Planował zabrać ze sobą Siostrę Niweditę i Swami Turijanandę.

Zaznajomiony z pismami świętymi, Turijananda spędził większość swojego życia na medytacji i miał niechęć do prac publicznych. Nie mogąc przekonać go słowami, by towarzyszył mu do Ameryki, Wiwekananda objął szyję swego brata ucznia i zapłakał jak dziecko, mówiąc: „Drogi bracie, czy nie widzisz, jak kładę swoje życie cal po calu, wypełniając misję mojego Mistrza? Teraz doszedłem na skraj śmierci! Czy możesz na to patrzeć, nie próbując ulżyć mi w części mojego wielkiego ciężaru?”

Swami Turijananda był głęboko poruszony i zaproponował, że pójdzie za Swami, dokądkolwiek zechce. Kiedy zapytał, czy powinien zabrać ze sobą kilka pism Wedanty, Wiwekananda powiedział: „Och, mają dość nauki i książek! Ostatni raz, kiedy tam byłem widzieli wojownika; teraz chcę im pokazać bramina.”

Jako datę wypłynięcia z Kalkuty ustalono dzień 20 czerwca 1899 roku. W nocy 19–go odbyło się spotkanie w Beler Math, na którym młodsi członkowie klasztoru wygłosili przemówienia do obu Swami. Następnego dnia Matka Najświętsza ugościła ich i innych mnichów wystawną ucztą.

Parowiec „Golconda”, wiozący Swami i jego dwóch towarzyszy, dopłynął do Madrasu, ale pasażerom nie pozwolono wyjść na brzeg z powodu zarazy w Kalkucie. Było to wielkie rozczarowanie dla południowoindyjskich przyjaciół Swami Wiwekanandy. Statek kontynuował podróż do Kolombo, Adenu, Neapolu i Marsylii, by ostatecznie dotrzeć do Londynu 31 lipca.

Podróż w towarzystwie Swami była nauką dla Turijanandy i Niwedity. Od początku do końca trwał żywy przepływ myśli i historii. Nigdy nie wiadomo, w którym momencie nastąpi przebłysk intuicji i dźwięczne wypowiedzenie jakiejś świeżej prawdy. Ten encyklopedyczny umysł dotykał wszystkich tematów: Chrystusa, Buddy, Kryszny, Ramakryszny, folkloru, historii Indii i Europy, degradacji społeczeństwa hinduskiego i pewności o jego nadchodzącej wielkości, różnych systemów filozoficznych i religijnych oraz wielu innych tematów. Wszystko to zostało później wspaniale spisane przez siostrę Niweditę w Mistrz, Jakim Go Widziałam, z którego można zacytować następujące fragmenty.

„Tak”, powiedział pewnego dnia Swami, „im jestem starszy, tym bardziej wydaje mi się, że wszystko leży w męskości. To jest moja nowa ewangelia. Czyń nawet zło jak mężczyzna! Bądź niegodziwy, jeśli musisz, na wielką skalę!” Jakiś czas temu Niwedita pochwaliła Indie za małą liczbę przestępstw; przy tej okazji Swami powiedział w żałosnym proteście: „O Boże, gdyby na mojej ziemi było inaczej! Bo to jest zaprawdę cnotą śmierci.” Najwyraźniej według niego najpodlejszą zbrodnią było nie działać, nie robić nic.

Odnosząc się do idei konserwatywnych i liberalnych, powiedział: „Całym ideałem konserwatysty jest uległość. Twoim ideałem jest walka. W rezultacie to my cieszymy się życiem, a nie wy! Zawsze staracie się zmienić swoje na coś lepszego, a zanim milionowa część zmiany zostanie przeprowadzona, umieracie. Zachodnim ideałem jest działanie; Wschodnim, aby cierpieć. Idealne życie byłoby cudowną harmonią między działaniem a cierpieniem. Ale tak nigdy nie może być.”

Dla niego egoizm był największą przeszkodą w rozwoju duchowym:

„To samolubstwo musimy wyeliminować. Zauważyłem, że ilekroć popełniłem błąd w życiu, zawsze wynikało to z tego, że rachunku wtargnęło ego (ja). Tam, gdzie ja nie było zaangażowane, mój osąd trafiał prosto w sedno.”

– Całkowicie się mylisz – powiedział ponownie – jeśli myślisz, że walka jest oznaką wzrostu. Wcale tak nie jest. Absorpcja jest znakiem. Hinduizm jest prawdziwym geniuszem absorpcji. Nigdy nie zależało nam na walce. Oczywiście od czasu do czasu zadawaliśmy cios w obronie naszych domów. To było słuszne. Ale nigdy nie dbaliśmy o walkę dla niej samej. Każdy musiał się tego nauczyć. Więc niech te rasy nowicjuszy się kręcą! W końcu wszyscy zostaną przyjęci do Hinduizmu.

Będąc w innym nastroju tematem jego rozmowy była Kali i kult Straszliwej. Mówił wtedy: „Kocham terror dla niego samego, rozpacz dla niej samej, nędzę dla niej samej. Zawsze walcz. Walcz i walcz dalej, choć zawsze przegrywając. To jest ideał! To jest ideał!” Znowu: „Czcijcie Straszliwą! Czcijcie śmierć! Wszystko inne jest daremne. Wszelka walka jest daremna. To ostatnia lekcja. Jednak nie jest to miłość tchórza do śmierci, miłość słabych czy samobójców. To powitanie silnego człowieka, który zbadał wszystko dogłębnie i wie, że nie ma alternatywy”. A kim jest Kali, której woli nie można się oprzeć? „Całość wszystkich dusz, nie tylko samych ludzi, jest Osobowym Bogiem. Nic nie może się oprzeć woli całości. To jest to, co znamy jako Prawo. I to właśnie nazywamy Śiwa, Kali i tak dalej”.

O prawdziwej wielkości: „Wraz z wiekiem stwierdzam, że coraz bardziej szukam wielkości w małych rzeczach. Chcę wiedzieć, co jada i jak ubiera się wielki człowiek i jak rozmawia ze swoimi sługami. Chcę znaleźć wielkość Sir Philipa Sidneya. Niewielu mężczyzn pamiętałoby, by w chwili śmierci myśleć o innych.

„Ale każdy będzie świetny na świetnej pozycji! Nawet tchórz nabierze odwagi w blasku reflektorów. Świat patrzy. Czyje serce nie zadrży? Czyj puls nie przyspieszy, dopóki nie zrobi wszystkiego, co w jego mocy? Coraz bardziej widzę, że prawdziwa wielkość jest tą robaka, który spełnia swój obowiązek cicho, miarowo, z chwili na chwilę i z godziny na godzinę.”

Jeśli chodzi o różnice między jego własnymi planami odrodzenia Indii a tymi głoszonymi przez innych: „Nie zgadzam się z tymi, którzy chcą dawać swoje przesądy mojemu ludowi. Podobnie jak zainteresowanie egiptologa Egiptem, łatwo jest odczuć zainteresowanie Indiami, które jest czysto egoistyczne. Ktoś może zapragnąć ponownie zobaczyć Indie znane ze swoich książek, swoich studiów, swoich snów. Moją nadzieją jest ujrzeć mocne punkty tamtych Indii, wzmocnione przez mocne punkty tego wieku, ale w sposób naturalny. Nowy stan rzeczy musi być wzrostem od wewnątrz. Więc głoszę tylko Upaniszady. Jeśli spojrzysz, przekonasz się, że nigdy nie cytowałem niczego poza Upaniszadami. A z Upaniszad jest to tylko jedna idea – siła. Kwintesencja Wed, Wedanty i wszystkiego innego leży w tym jednym słowie. Nauczanie Buddy mówiło o niestawianiu oporu i niewyrządzaniu krzywdy. Ale myślę, że nasz sposób jest lepszą drogą nauczania tego samego. Bo za tym niekrzywdzeniem kryje się straszna słabość – słabość, która rodzi ideę oporu. Ale nie myślę o karaniu ani o ucieczce przed kroplą rozpryskanego morza. To nic dla mnie. Jednak dla komara byłoby to poważne. Teraz zadaję wszystkie obrażenia w ten sposób. Siła i nieustraszoność. Moim własnym ideałem jest ten olbrzym–święty, którego zabili podczas Powstania Sipajów i który, kiedy został dźgnięty nożem w serce przerwał milczenie mówiąc: „I ty także jesteś Nim”.

O Indiach i Europie Swami powiedział: „Widzę, że Indie to młody i żywy organizm. Europa jest także młoda i żywa. Żadne z nich nie osiągnęło jeszcze takiego etapu rozwoju, żeby można bezpiecznie krytykować ich instytucje. To dwa wielkie eksperymenty, z których żaden nie jest jeszcze zakończony”. Powinny sobie pomagać wzajemnie, ciągnął, ale jednocześnie oba powinny wzajemnie szanować swój swobodny rozwój. Powinny rosnąć ramię w ramię.

W ten sposób czas mijał, aż łódź dotarła do Tilbury Dock, gdzie grupa została powitana przez uczniów i przyjaciół Swami, wśród których były dwie Amerykanki, które przybyły aż do Londynu, aby spotkać się ze swoim nauczycielem. Sezon skończył się w Londynie, więc dwaj Swami popłynęli do Nowego Jorku 16 sierpnia.

Wycieczka była korzystna dla zdrowia Swami; morze było spokojne, a w nocy światło księżyca było czarujące. Pewnego wieczoru, gdy Swami przechadzał się po pokładzie ciesząc się pięknem natury, nagle wykrzyknął: „A jeśli cała ta maja jest taka piękna, pomyśl o cudownym pięknie Rzeczywistości, która się za nią kryje!”. Innego wieczoru, kiedy księżyc był w pełni, wskazał na morze i niebo i powiedział: „Po co recytować poezję, skoro jest w nich sama istota poezji?”

Tego popołudnia, kiedy Swami Wiwekananda przybył do Nowego Jorku, on i jego brat uczeń udali się z państwem Leggett do ich wiejskiego domu, Ridgely Manor, w Stone Ridge w górach Catskill, a nieobecny wtedy Swami Abhedananda był wówczas w Nowym Jorku, gdzie udzielał wykładów. Miesiąc później Niwedita przyjechała do Ridgely i 21 września, kiedy zdecydowała się przywdziać strój mniszki, Swami napisał dla niej swój piękny wiersz „Pokój”. Odpoczynek i dobry klimat poprawiały jego zdrowie, a on zabawiał wszystkich swoją zwykłą humorem i wesołością.

Pewnego dnia panna MacLeod zapytała go, czy smakuj mu ich domowe truskawki, a on odpowiedział, że żadnej nie próbował. Panna MacLeod była zaskoczona i powiedziała: „Dlaczego Swami, przecież od tygodnia codziennie serwujemy ci truskawki ze śmietanką i cukrem”. „Ach”, odpowiedział Swami z figlarnym błyskiem w oczach, „smakuję tylko śmietanki i cukru. W ten sposób nawet pinezki smakują słodko.”

W listopadzie Swami wrócił do Nowego Jorku i został powitany przez swoich starych przyjaciół i uczniów. Był zadowolony, widząc, jak praca rozwinęła się pod zdolnym przewodnictwem Swami Abhedanandy. Swami Wiwekananda wygłosił kilka przemówień i prowadził zajęcia.

Na jednym z publicznych spotkań w Nowym Jorku, po około piętnastu minutach przemawiania do skupionej publiczności, Swami nagle złożył formalny ukłon i oddalił się. Zebranie zostało przerwane, a ludzie odeszli bardzo rozczarowani. Przyjaciel zapytał go, kiedy wracał do domu, dlaczego przerwał wykład, akurat wtedy, gdy on i słuchacze się rozgrzewali. Czyżby zapomniał swojej przemowy? Czy stał się nerwowy? Swami odpowiedział, że na spotkaniu czuł, że ma za dużo mocy. Zauważył, że słuchacze byli tak pochłonięci jego ideami, że tracili własną indywidualność. Czuł, że stali się miękcy jak glina i że może nadać im dowolny kształt. Było to jednak sprzeczne z jego filozofią. Pragnął, aby każdy mężczyzna i każda kobieta wzrastali zgodnie z własnym wewnętrznym prawem. Nie chciał zmieniać ani niszczyć niczyjej indywidualności. Dlatego musiał się zatrzymać.

Swami Turijananda rozpoczął pracę w Montclair w stanie New Jersey, w niewielkiej odległości od Nowego Jorku i zaczął uczyć dzieci opowieści i folkloru Indii. Regularnie wykładał także w Vedanta Society w Nowym Jorku: jego artykuł o Śankaraćarji, odczytany przed konferencją w Cambridge, został wysoko oceniony przez profesorów z Harvardu.

Pewnego dnia, kiedy Swami przebywał w Ridgely Manor, panna MacLeod otrzymała telegram informujący ją, że jej jedyny brat jest poważnie chory w Los Angeles. Kiedy wyjeżdżała na zachodnie wybrzeże, Swami wypowiedział jej sanskryckie błogosławieństwo i powiedział, że wkrótce się tam z nią spotka. Udała się ona prosto do domu pani S. K. Blodgett, gdzie przebywał jej brat i po spędzeniu kilku minut z pacjentem zapytała panią Blodgett, czy jej może umrzeć w pokoju, w którym wtedy leżał; znalazła bowiem duży obraz Wiwekanandy, wiszący na ścianie, przy której stało łóżka pacjenta. Panna MacLeod opowiedziała swojej gospodyni o swoim zdziwieniu, gdy zobaczyła to zdjęcie, a pani Blodgett odpowiedziała, że słyszała Wiwekanandę w Parlamencie Religii w Chicago i pomyślała, że jeśli kiedykolwiek istnieje Bóg na ziemi, to jest to ten człowiek. Panna MacLeod powiedziała jej, że właśnie opuściła Swami w Ridgely Manor, a ponadto, że wyraził pragnienie przybycia do Los Angeles. Brat zmarł w ciągu kilku dni, a Swami wyruszył na Zachodnie Wybrzeże 22 listopada. Przerwał swoją podróż do Chicago, aby odwiedzić swoich starych przyjaciół, a po przybyciu do Los Angeles został gościem pani Blodgett, którą opisał w liście do Mary Hale jako „grubą, starą, niezwykle dowcipną i bardzo matczyną”.

Wrażenie, jakie Swami pozostawił w umyśle tej dobrej kobiety, można wywnioskować z następujących linijek listu napisanego przez nią do panny MacLeod po śmierci Swami: „Zawsze przypominam sobie te szybkie, jasne dni w czasie tej niezapomnianej zimy, przeżyte w prostej wolności i życzliwości. Nie mogliśmy wybrać nic innego poza byciem szczęśliwymi i dobrymi… Znałam go osobiście, ale krótko, ale w tym czasie mogłam zobaczyć na sto sposobów dziecięcą stronę charakteru Swami, która była ciągłym odwoływaniem się do cechy matki we wszystkich dobrych kobietach… Wracał do domu z wykładu, na którym musiał oderwać się od słuchaczy – tak chętnie gromadzili się wokół niego – i wpadał do kuchni jak chłopiec zwolniony ze szkoły wołając: „Teraz będziemy gotować!” Wkrótce Joe pojawiała się i odkrywała winowajcę wśród garnków i patelni w jego eleganckim stroju, którego oszczędna, czujna Joe upomniała, aby przebrał się w swoje domowe ubrania ... W domowej, staroświeckiej kuchni ty i ja widziałyśmy Swami w najlepszym wydaniu.”

Swami Wiwekananda wygłosił wiele wykładów przed dużą publicznością w Los Angeles i Pasadenie; ale niestety! nie było Godwina, który by je nagrał, w związku z czym większość tego, co powiedział, zaginęło. We fragmentarycznych notatkach jego uczniów zachowało się tylko trochę.

W Kościele Uniwersalistycznym w Pasadenie wygłosił swój słynny wykład „Chrystus, posłaniec”; i to był jedyny raz, jak powiedziała później panna MacLeod, że widziała go otoczonego aureolą. Po wykładzie Swami wracał do domu pogrążony w myślach, a panna MacLeod szła za nim w niewielkiej odległości, gdy nagle usłyszała, jak mówi: „Wiem, wiem!”.

'Co wiesz?' – spytała panna MacLeod.

„Jak oni to robią”.

„Jak oni co robią?”

„Zupę Mulligatawny [zupa pieprzowa pochodząca z kuchni południowo indyjskie – przyp. tłum]. Dla smaku dodają szczyptę liścia laurowego. A potem wybuchnął śmiechem.

Swami spędził około miesiąca w siedzibie „Domu Prawdy” w Los Angeles, prowadził regularne zajęcia i wygłosił kilka publicznych wykładów, z których w każdym uczestniczyło ponad tysiąc osób. Wielokrotnie przemawiał na temat różnych aspektów radża–jogi, tematu, którym Kalifornijczycy zdawali się być szczególnie zainteresowani.

Swami zjednał sobie członków Domu Prawdy swoim prostym zachowaniem, wielkim intelektem i duchową mądrością. Unity, magazyn organizacji, napisał o nim: „W Swami Wiwekanandzie jest połączenie wiedzy rektora uniwersytetu, godności arcybiskupa, z wdziękiem i urokiem wolnego i naturalnego dziecka. Wchodząc na platformę, bez chwili przygotowania, wkrótce był w samym środku swojego tematu, czasami stając się niemal tragiczny, gdy jego umysł wędrował od głębokiej metafizyki do warunków panujących w dzisiejszych krajach chrześcijańskich, których ludzie chcą nawracać Filipińczyków z mieczem w jednej ręce i Biblią w drugiej, czy w Afryce Południowej pozwalają dzieciom tego samego Ojca ciąć się na kawałki. W przeciwieństwie do tego stanu rzeczy opisał to co wydarzyło się podczas ostatniego wielkiego głodu w Indiach, gdzie ludzie woleli umierać z głodu obok swoich krów niż wyciągać rękę do zabijania.”

Członkom Domu Prawdy nie wolno było palić. Pewnego wieczoru Swami został zaproszony na kolację przez członka organizacji wraz z kilkoma innymi przyjaciółmi, którzy byli przeciwni używaniu tytoniu. Po obiedzie gospodyni była nieobecna w pokoju przez kilka minut, kiedy to Swami, być może z powodu nieznajomości zasady dotyczącej tytoniu, wyjął fajkę, napełnił ją i zaczął się zaciągać. Goście byli przerażeni, ale milczeli. Kiedy gospodyni wróciła, wpadła we wściekłość i zapytała Swami, czy Bóg chce, aby mężczyźni palili, dodając, że w takim przypadku wyposażyłby ludzką głowę w komin, aby dym się ulatniał.

„Ale dał nam mózg, abyśmy wynaleźli fajkę” – powiedział Swami z uśmiechem.

Wszyscy się śmiali, a Swami pozwolono palić w czasie pobytu jako gość w Domu Prawdy.

Swami Wiwekananda udał się do Oakland jako gość dr. Benjamina Fay Millsa, pastora Pierwszego Kościoła Unitarian i wygłosił tam osiem wykładów dla stłoczonej publiczności, która często liczyła nawet dwa tysiące osób. Dał również wiele wykładów publicznych w San Francisco i Alameda. Ludzie już czytali jego radża–jogę. Będąc pod wrażeniem jego wykładów, założyli ośrodek w San Francisco. Swami ofiarowano również w darze ziemię o powierzchni stu sześćdziesięciu akrów w południowej części doliny San Antone; otoczona lasami i wzgórzami i położona na wysokości 2500 stóp posiadłość znajdowała się zaledwie dwanaście mil od Obserwatorium Licka na Górze Hamilton. Od razu pomyślał o Swami Turijanandzie, któremu można by powierzyć opiekę nad miejscem, w którym mógłby szkolić gorliwych uczniów w medytacji.

Podczas swojej podróży powrotnej do Nowego Jorku przez kontynent amerykański, Swami był bardzo zmęczony. Po drodze zatrzymał się w Chicago i Detroit. W Chicago był gościem rodziny Hale, gdzie powspominano wiele starych wydarzeń. Rankiem w dniu jego wyjazdu Mary przyszła do pokoju Swami i zastała go w smutnym nastroju. Wyglądało na to, że jego łóżko było nietknięte, a zapytany o przyczynę, wyznał, że całą noc spędził bez snu. „Och” – powiedział prawie szeptem – „tak trudno jest zerwać międzyludzkie więzy!” Wiedział, że to jego ostatnia wizyta u tych oddanych przyjaciół.

W Nowym Jorku Swami wygłosił kilka wykładów w Vedanta Society, które do tego czasu pozyskało do aktywnej współpracy kilku profesorów z Harvardu i Uniwersytetu Columbia. Przy najbliższej okazji rozmawiał z Turijanandą o proponowanym darze ziemi w północnej Kalifornii, ale ten wahał się, czy przyjąć jakąkolwiek odpowiedzialność. Swami powiedział: „Wolą Matki jest, abyś zajął się tam pracą”.

Swami Turijananda był rozbawiony i powiedział z dobrym humorem: „Powiedz raczej, że taka jest twoja wola. Z pewnością nie słyszałeś, aby Matka w ten sposób komunikowała ci swoją wolę. Jak możesz słyszeć słowa Matki?”

„Tak, bracie” – powiedział Swami z wielkim wzruszeniem. „Tak, słowa Matki słychać tak wyraźnie, jak słyszymy siebie nawzajem. Ale trzeba mieć bardzo subtelne nerwy, żeby usłyszeć słowa Matki.”

Swami Wiwekananda wygłosił to oświadczenie z takim zapałem, że jego brat uczeń był przekonany, że Boska Matka przemawia przez niego. Dlatego radośnie zgodził się objąć kierownictwo nad Aśramą Śanti, Odosobnieniem dla Pokoju, jak nazwano to nowe miejsce.

Na pożegnanie Swami powiedział do Turijanandy: „Idź i załóż aśram w Kalifornii. Wywieś tam flagę Wedanty; od tej chwili zniszczcie nawet pamięć o Indiach! Przede wszystkim prowadź życie, a Matka dopilnuje reszty.”

Swami ponownie odwiedził Detroit na tydzień i 20 lipca popłynął do Paryża.

Zanim przejdziemy dalej do wątku życia Swami Wiwekanandy, dla czytelnika interesujące będzie rzucenie okiem na jego stan umysłu. W ciągu ostatnich dwóch lat Swami napisał do swoich przyjaciół, że przeszedł przez wielką udrękę psychiczną. Z pewnością jego przesłanie zaczęło docierać do coraz większej liczby ludzi zarówno w Indiach, jak i w Ameryce, i oczywiście ten fakt go uszczęśliwił; jednak bardzo cierpiał z powodu „ubóstwa, zdrady i mojej własnej głupoty”, jak napisał do Mary Hale 20 lutego 1900 roku. Chociaż na zewnątrz wyglądał jak surowy niedualista, miał delikatne serce, które był często obite przez ciosy świata. Do Margaret Noble napisał 6 grudnia 1899 roku: „Niektórzy ludzie są stworzeni do tego, by kochać bycie nieszczęśliwym. Gdybym nie złamał swego serca z powodu ludzi, wśród których się urodziłem, zrobiłbym to dla kogoś innego. Jestem tego pewny. Taka jest droga niektórych – teraz to widzę. Wszyscy gonimy za szczęściem, to prawda, ale niektórzy są szczęśliwi tylko w nieszczęściu – dziwaczne, prawda?”

Jakże był wrażliwy na cierpienia ludzi! „Przed laty pojechałem w Himalaje” – napisał do przyjaciela Amerykanina 12 grudnia 1899 r. – „aby już nigdy nie wrócić – a moja siostra popełniła samobójstwo, wiadomość dotarła do mnie tam, a to słabe serce odrzuciło mnie od tej perspektywy pokoju! To słabe serce wygnało mnie z Indii, aby szukać pomocy dla tych, których kocham i oto jestem! Szukałem pokoju, ale serce, ta siedziba bhakti, nie pozwalało mi go znaleźć. Walka i tortury, tortury i walka! Cóż, niech tak będzie, skoro taki jest mój los; a im szybciej to się skończy, tym lepiej.”

Jego zdrowie było marne jeszcze przed wyjazdem na Zachód. „Tego rodzaju nerwowe ciało” – pisał 15 listopada 1899 r. – „jest tylko instrumentem do grania czasem świetnej muzyki, a czasem do jęczenia w ciemności”. Podczas pobytu w Ameryce był leczony przez osteopatę i przez „magnetycznego uzdrowiciela”, ale nie uzyskał trwałej poprawy. W Los Angeles otrzymał wiadomość o poważnej chorobie swojego brata ucznia Niranjana. Pan Sturdy, jego ukochany angielski uczeń, porzucił Swami, ponieważ czuł, że nauczyciel nie prowadzi na Zachodzie życia ascety. Panna Henrietta Müller, która pomogła mu finansowo w zakupie Belur Math, opuściła go z powodu choroby; nie potrafiła kojarzyć choroby ze świętością. Jednym z celów wizyty Swami w Kalifornii było zebranie pieniędzy na promocję jego różnych działań w Indiach: ludzie licznie przychodzili na jego spotkania, ale pieniędzy otrzymywał bardzo mało. Pogrążył się w żałobie po odejściu swojego oddanego przyjaciela, pana George'a Hale'a z Chicago. Doniesienia o pracy w Nowym Jorku wzbudziły w nim wiele niepokoju. Swami Abhedananda nie radził sobie dobrze z niektórymi uczniami Wiwekanandy, a pan Leggett zerwał swoje stosunki z Towarzystwem. Wszystkie te rzeczy, jak wiele szponów, przeszyły serce Wiwekanandy. Co więcej, być może czuł teraz, że jego misja na ziemi dobiegła końca. Zaczął tracić zainteresowanie pracą. Strzała jednak nadal leciała, niesiona swoim pierwotnym impetem; ale zbliżał się koniec, kiedy miała upaść na ziemię.

Swami tęsknił za powrotem do Indii. 17 stycznia 1900 roku napisał do pani Ole Bull, że chce zbudować chatę nad brzegiem Gangesu i spędzić tam resztę życia z matką: „Ona wiele wycierpiała przeze mnie. Muszę spróbować załagodzić jej ostatnie dni. Czy wiesz, że właśnie to musiał zrobić sam wielki Śankaraćarja. Musiał wrócić do matki w ostatnich dniach jej życia. Akceptuję to. Jestem zrezygnowany.”

W tym samym liście do pani Ole Bull napisał: „Jestem tylko dzieckiem; jaką mam pracę? Moje moce przekazałem tobie. Widzę to. Więcej nie mogę mówić ze sceny. Nie mów tego nikomu – nawet Joe. Cieszę się. Chcę odpocząć; nie żebym był zmęczony, ale następną fazą będzie cudowny dotyk, a nie język – jak u Ramakryszny. Wiadomość dotarła do ciebie, chłopców i Margot.” (Odnosząc się do siostry Niwedity.)

Szybko tracił zainteresowanie czynną pracą. 7 kwietnia 1900 roku napisał do przyjaciela:

„Moja łódź zbliża się do spokojnego portu, z którego nigdy więcej nie będzie można jej wypchnąć. Chwała, chwała Matce! (Odnosząc się do Boskiej Matki Wszechświata.) Nie mam teraz żadnych życzeń ani ambicji. Błogosławiona bądź Matko! Jestem sługą Ramakryszny. Jestem tylko maszyną. Nic więcej nie wiem. Ani nie chcę wiedzieć.”

Ostatnio edytowany przez Mariici (2023-04-07 01:04:46)


"Zwrócić się ku Światłu, przywołać choćby odrobinę Boskiej Świadomości z góry, i w jej świetle zapalić płomyczek wewnętrznej tęsknoty..."

Offline

 

#22 2023-04-05 20:44:47

Mariici

BUDZICIEL

Zarejestrowany: 2009-01-06
Posty: 241
Punktów :   

Re: Biografia Swami Vivekananda

Do innego przyjaciela napisał 12 kwietnia w podobnym duchu:

„Praca zawsze niesie ze sobą brud. Za nagromadzony brud zapłaciłem złym stanem zdrowia. Cieszę się, że mój umysł jest dzięki temu lepszy. W życiu panuje teraz łagodność i spokój, jakiego nigdy wcześniej nie było. Uczę się teraz, jak być przywiązanym na równi z byciem oderwanym – i mentalnie staję się swoim własnym panem… Matka wykonuje Swoją własną pracę. Nie martwię się teraz zbytnio. Ćmy takie jak ja giną tysiącami co minutę. Jej praca trwa nieprzerwanie. Chwała Matce!... Dla mnie – samotność i dryfowanie w nurcie woli Matki było moim życiem. W momencie, w którym próbowałem to przerwać, w tym momencie zostałem zraniony. Jej wola się spełni... Jestem szczęśliwy, pogodzony ze sobą i bardziej sannjasinem niż kiedykolwiek. Miłość do moich bliskich z każdym dniem maleje, a do Matki rośnie. Znowu budzą się wspomnienia długich nocy czuwania ze Śri Ramakryszną pod figowcem w Dakszineśwar. A praca? Czym jest praca? Czyja praca? Dla kogo pracować? Jestem wolny. Jestem dzieckiem Matki. Ona pracuje, ona się bawi. Dlaczego mam planować? Co mam zaplanować? Rzeczy przychodziły i odchodziły, tak jak Ona chciała, bez mojego planowania, pomimo mojego planowania. Jesteśmy Jej maszynami. Ona pociąga za sznurki.”

Wraz ze zbliżającym się końcem swojej misji i ziemskiego życia coraz wyraźniej uświadamiał sobie, jak sceną jest ten świat. W sierpniu 1899 roku napisał do panny Marie Halboister: „Nie byłoby tego świata zabawek, ta gra nie mogłaby trwać, gdybyśmy znali graczy. Musimy grać z zasłoniętymi oczami. Niektórzy z nas wcielili się w rolę łotra ze sztuki; niektórzy w rolę bohatera – nieważne, to wszystko jest zabawą. To jedyne pocieszenie. Na scenie są demony, lwy, tygrysy i co jeszcze, ale wszystkie mają założone kagańce. Kłapią, ale nie mogą ugryźć. Świat nie może dotknąć naszych dusz. Jeśli chcesz, nawet jeśli ciało jest rozdarte i krwawiące, możesz cieszyć się największym spokojem umysłu. A drogą do tego jest osiągnięcie beznadziejności. Wiesz czym jest? Nie idiotyczną postawą rozpaczy, ale pogardą zdobywcy dla tego, co osiągnął, dla tego, o co walczył, a potem odrzucił jako będące poniżej jego wartości.”

Do Mary Hale, która „zawsze była najsłodszą nutą w moim zgrzytliwym i pełnym sprzeczności życiu”, napisał 26 marca 1900 roku:

Chcę, żebyś wiedziała: „Jestem bardzo szczęśliwy”. Nie żebym popadał w jakiś mroczny optymizm, ale moja siła cierpienia wzrasta. Jestem wznoszony ponad zaraźliwy wyziew radości i smutków tego świata. Gubią one swój sens. To kraina snów. Nie ma znaczenia, czy ktoś się cieszy, czy płacze – to tylko sny i jako takie muszą prędzej czy później się skończyć... Osiągam spokój, który przewyższa zrozumienie – który nie jest ani radością, ani smutkiem, ale czymś ponad nimi. Powiedz to Matce (mając na myśli panią Hale). Pomogło mi w tym moje przejście przez dolinę śmierci – fizycznej, psychicznej – przez ostatnie dwa lata. Teraz zbliżam się do tego Pokoju, wiecznej Ciszy. Teraz chcę widzieć rzeczy takimi, jakie są – wszystko w tym Pokoju – doskonałe na swój sposób. „Ten, którego radość jest tylko w nim samym, którego pragnienia są tylko w nim samym”, nauczył się swoich lekcji. To jest wielka lekcja, której jesteśmy tutaj się nauczyć, aby nauczyć się poprzez miriady narodzin, niebios i piekieł: Nie ma niczego, czego można by szukać, prosić, pragnąć, poza sobą samym. Najwspanialszą rzeczą, jaką mogę uzyskać, jestem ja sam. Jestem wolny – dlatego nie potrzebuję nikogo innego do mojego szczęścia. Sam przez wieczność – ponieważ byłem wolny, jestem wolny i pozostanę wolny na zawsze. To jest Wedantyzm. Tak długo głosiłem teorię, ale och, radość! Mario, moja droga siostro, urzeczywistniam ją teraz każdego dnia. Tak, jestem. Jestem wolny – Sam – Sam. Jestem, Jedynym bez drugiego.

Oczy Wiwekanandy patrzyły na światło innego świata, jego prawdziwej siedziby. I jak żywo i wzruszająco wyraził swoją nostalgiczną tęsknotę za powrotem do niej w liście z 18 kwietnia 1900 roku, napisanym z Alameda w Kalifornii do panny MacLeod, swej zawsze lojalnej Joe:

Właśnie otrzymałem list powitalny od ciebie i pani Bull. Kieruję to do Londynu. Tak się cieszę, że pani Leggett jest na dobrej drodze do wyzdrowienia.

Bardzo mi przykro, że pan Leggett zrezygnował z funkcji prezydenta.

Cóż, milczę z obawy przed stworzeniem dalszych problemów. Wiesz, że moje metody są niezwykle surowe, a kiedy już się wzburzę, mogę wstrząsnąć Abhedanandą za bardzo by mógł to znieść jego spokój ducha.

Napisałem do niego tylko po to, by powiedzieć mu, że jego poglądy na temat pani Bull są całkowicie błędne.

Praca jest zawsze trudna. Módl się za mnie, Joe, aby moja praca została zatrzymana na zawsze i aby cała moja dusza została wchłonięta przez Matkę. Jej pracę zna Ona.

Musisz się cieszyć z tego, że znowu jesteś w Londynie – starzy przyjaciele – przekaż im wszystkim całą moją miłość i wdzięczność.

Czuję się dobrze, bardzo dobrze psychicznie. Resztę duszy odczuwam bardziej niż tą część w ciele. Bitwy są przegrane i wygrane. Spakowałem swoje rzeczy i czekam na Wielkiego Wybawiciela.

„Śiwa, o Śiwa, przenieś moją łódź na drugi brzeg!”

W końcu, Joe, jestem tylko chłopcem, który z zachwytem słuchał cudownych słów Ramakryszny pod figowcem (banjan) w Dakszineśwar. Taka jest moja prawdziwa natura – prace i działania, czynienie dobra i tak dalej, to wszystko nakłada się na siebie. Teraz znowu słyszę jego głos, ten sam stary głos, który porywa moją duszę. Więzy się łamią – miłość umiera, praca staje się bez smaku – życie odchodzi od blasku. Teraz tylko głos Mistrza wzywa – „Przychodzę, Panie, przychodzę.” – „Niech umarli grzebią umarłych. Pójdź za Mną.” – „Przychodzę, mój umiłowany Panie, przychodzę”.

Tak, przychodzę, Nirwana jest przede mną. Czasami to czuję, ten sam nieskończony ocean spokoju, bez zmarszczek, oddechu.

Cieszę się, że się urodziłem, cieszę się, że tak cierpiałem, cieszę się, że popełniłem wielkie gafy, cieszę się, że wszedłem w pokój. Nie zostawiam nikogo w więzach, nie biorę żadnych zobowiązań. Niezależnie od tego, czy to ciało upadnie i mnie uwolni, czy też wejdę w wolność w ciele, stary człowiek odszedł, odszedł na zawsze i nigdy więcej nie wróci!

Odszedł przewodnik, guru, przywódca, nauczyciel; chłopiec, uczeń, służący zostaje w tyle.

Rozumiesz, dlaczego nie chcę mieszać się do Abhedanandy. Kim ja jestem, żeby się do kogoś wtrącać, Joe? Już dawno zrezygnowałem ze stanowiska lidera – nie mam prawa podnosić głosu. Od początku tego roku nie dyktowałem niczego w Indiach. Wiesz to. Wielkie dzięki za to, czym ty i pani Bull byliście dla mnie w przeszłości. Wszystkie błogosławieństwa podążają za tobą zawsze. Najsłodsze chwile w moim życiu były wtedy, gdy dryfowałem. Znów dryfuję – z jasnym, ciepłym słońcem i masą roślinności wokół – a w upale wszystko jest takie ciche, takie spokojne – i dryfuję leniwie – w ciepłym sercu rzeki. Nie śmiem zrobić plusku rękoma ani stopą – z obawy przed przerwaniem cudownej ciszy, ciszy, która daje mi pewność, że to iluzja!

Za moją pracą stała ambicja, za moją miłością była osobowość, za moją czystością był strach, za moim przewodnictwem pragnienie władzy. Teraz znikają, a ja dryfuję. Przychodzę, Matko, przychodzę w Twym ciepłym łonie, unosząc się, gdziekolwiek mnie zabierzesz, w bezdźwięcznym, w dziwnym, w krainie czarów, przychodzę – jako widz, już nie jako aktor.

Och, jest tak spokojnie! Wydaje mi się, że moje myśli pochodzą z bardzo, bardzo dużej odległości, z wnętrza mojego serca. Wydają się słabymi, odległymi szeptami, a nad wszystkim panuje spokój, słodki, słodki spokój – taki, jaki odczuwa się przez kilka chwil tuż przed zaśnięciem, kiedy rzeczy widzi się i odczuwa jak cienie – bez strachu, bez miłości, bez emocji – pokój, który czuje się, gdy jest się samotnym, otoczony posągami i obrazami. – Przychodzę, Panie, przychodzę.

Świat jest, ale nie piękny ani brzydki, ale jak doznania, które nie wzbudzają żadnych emocji. Och, Joe, jakie to błogosławieństwo! Wszystko jest dobre i piękne; wszystko bowiem traci dla mnie swoje względne proporcje – moje ciało jako pierwsze. Om To Istnienie!

Mam nadzieję, że wielkie rzeczy spotkają was wszystkich w Londynie i Paryżu. Świeża radość – świeże korzyści dla umysłu i ciała.”

Ale strzała życia Swami Wiwekanandy jeszcze nie zakończyła lotu. Następnie widziano go w Paryżu na Kongresie Historii Religii, odbywającym się z okazji Wystawy Uniwersalnej. Ten Kongres, w porównaniu z Parlamentem Religii w Chicago, był raczej łagodną sprawą. Dyskusje ograniczały się do teorii technicznych dotyczących pochodzenia obrzędów religijnych; hierarchia katolicka, najwyraźniej nie chcąc powtórki triumfu idei wschodnich w amerykańskim parlamencie, nie pozwoliła na żadną dyskusję o doktrynach religijnych. Swami Wiwekananda ze względu na zły stan zdrowia wziął udział tylko w dwóch sesjach. Odrzucił teorię niemieckiego orientalisty Gustava Opperta, że lingam Śiwy był jedynie symbolem fallicznym. Opisał Wedy jako wspólną podstawę zarówno hinduizmu, jak i buddyzmu i utrzymywał, że zarówno Kryszna, jak i Bhagawadgita były wcześniejsze od buddyzmu. Ponadto odrzucił teorię helleńskiego wpływu na dramat, sztukę, literaturę, astrologię i inne nauki rozwinięte w Indiach.

W Paryżu poznał swojego wybitnego rodaka J. C. Bose, odkrywcę życia i układu nerwowego roślin, którego zaproszono do udziału w sekcji naukowej Kongresu. Swami nazwał indyjskiego naukowca „dumą i chwałą Bengalu”.

W Paryżu Swami Wiwekananda był gościem państwa Leggett, w którego domu spotkał wielu znamienitych ludzi. Wśród nich był młody książę Richelieu, potomek starej, arystokratycznej rodziny francuskiej. Tytuł został stworzony przez Ludwika XIII, a jeden z przodków księcia był premierem za Ludwika XVIII. Urodzony w Paryżu, wykształcony w jezuickiej szkole we Francji, a później ukończył Uniwersytet w Aix–en–Provence, książę Richelieu bardzo przywiązał się do Swami i często go odwiedzał. W przeddzień wyjazdu Wiwekanandy z Paryża Swami zapytał księcia, czy wyrzeknie się świata i zostanie jego uczniem. Książę chciał wiedzieć, co zyska w zamian za takie wyrzeczenie, a Swami powiedział: „Dam ci pragnienie śmierci”. Poproszony o wyjaśnienie, Swami oświadczył, że da księciu taki stan umysłu, że w obliczu śmierci będzie się z niej śmiał. Ale książę wolał robić światową karierę, chociaż przez całe życie był oddany Swami Wiwekanandzie.

Podczas pobytu w Paryżu Swami spotkał tak wybitne osoby, jak profesor Patrick Geddes z Uniwersytetu w Edynburgu, Pere Hyacinthe, Hiram Maxim, Sarah Bernhardt, Jules Bois i Pani Emma Calve. Pere Hyacinthe był karmelitańskim mnichem, który wyrzekł się ślubów, ożenił się z Amerykanką i przyjął imię Charles Loyson. Jednakże Swami zawsze zwracał się do niego jego starym zakonnym imieniem i opisywał go jako obdarzonego „bardzo słodką naturą” i temperamentem miłośnika Boga. Maxim, wynalazca broni kojarzonej z jego imieniem, był wielkim znawcą i miłośnikiem Indii i Chin. Sarah Bernhardt również bardzo kochała Indie, które często opisywała jako „bardzo starożytne, bardzo cywilizowane”. Odwiedzenie Indii było marzeniem jej życia.

Madame Calve Swami spotkał w Ameryce i teraz poznał ją bliżej. Została jedną z jego oddanych naśladowców. „Urodziła się biedna”, napisał o niej kiedyś, „ale dzięki swoim wrodzonym talentom, ogromnemu wysiłkowi i pracowitości, a także zmaganiu się z wieloma trudnościami jest teraz niezwykle bogata i budzi szacunek królów i cesarzy… Rzadkie połączenie piękna, młodości, talentu i „boskiego” głosu przyznało Calve najwyższe miejsce wśród śpiewaczek Zachodu. Rzeczywiście, nie ma lepszego nauczyciela niż nędza i bieda. Ta ciągła walka ze straszną biedą, nędzą i trudnościami dni jej dzieciństwa, która doprowadziła do jej obecnego triumfu nad nimi, wniosła do jej życia wyjątkową sympatię i głębię myśli z szerokimi perspektywami.”

Po odejściu Swami Madame Calve odwiedziła Belur Math, siedzibę Misji Ramakryszny. Na starość przyjęła wiarę katolicką i musiała oficjalnie zrezygnować z lojalności wobec Swami Wiwekanandy. Ale można się zastanawiać, czy była w stanie wymazać go ze swojego serca.

Jules Bois, u którego Swami spędził kilka dni w Paryżu, był wybitnym pisarzem. „Mamy – napisał Swami do ucznia – wiele wspólnych pomysłów i czujemy się razem szczęśliwi”.

Większość czasu spędzonego w Paryżu Swami poświęcił na studiowaniu kultury francuskiej, a zwłaszcza języka. Napisał kilka listów po francusku. Jeśli chodzi o kulturę, jego uznanie było wymieszane z krytyką. Mówił o Paryżu jako o „domu wolności”; tam ukształtowała się etyka i społeczeństwo Zachodu, a tamtejszy uniwersytet był wzorem dla wszystkich innych. Ale w liście do Swami Turijanandy, datowanym na 1 września 1900 roku, napisał również: „Ludzie Francji są zwykłymi intelektualistami. Gonią za ziemskimi rzeczami i mocno wierzą, że Bóg i dusze to zwykłe przesądy; bardzo niechętnie rozmawiają na takie tematy. To naprawdę materialistyczny kraj.”

Po zakończeniu Kongresu Historii Religii Swami spędził kilka dni w Lannion w Bretanii jako gość pani Ole Bull. Siostra Niwedita, która właśnie wróciła z Ameryki była także w tym towarzystwie. Tam, w swoich rozmowach, Swami skupiał się głównie na Buddzie i jego naukach. Porównując buddyzm z hinduizmem, pewnego dnia powiedział, że ten pierwszy nawoływał ludzi, by „uznali to wszystko za iluzję”, podczas gdy hinduizm prosił ich, by „zdali sobie sprawę, że w iluzji jest Rzeczywistość”. Jeśli chodzi o sposób, w jaki należy to zrobić, hinduizm nigdy nie zakładał ogłaszania jakichkolwiek sztywnych praw. Nakaz buddyjski mógł być wykonany tylko poprzez monastycyzm; Hindus może być spełniony w każdym stanie życia. Wszystkie jednakowo były drogami do Jednej Rzeczywistości. Jedno z najwyższych i najwspanialszych przejawów Wiary jest włożone w usta rzeźnika, który z polecenia zamężnej kobiety naucza sannjasina. W ten sposób buddyzm stał się religią zakonu monastycznego, ale hinduizm, pomimo wywyższenia monastycyzmu, pozostaje na zawsze religią wierności codziennym obowiązkom, jakie by one nie były jako ścieżce, którą człowiek może dojść do Boga.

Z Lannion, w dzień św. Michała, odwiedził Mont St. Michel. Uderzyło go podobieństwo rytuałów hinduizmu i katolicyzmu. Powiedział: „Chrześcijaństwo nie jest obce Hinduizmowi”.

Niwedita pożegnała się ze Swami w Bretanii i wyjechała do Anglii, aby zebrać fundusze na swoją pracę na rzecz indyjskich kobiet. Błogosławiąc ją, Swami powiedział: „Istnieje osobliwa sekta muzułmanów, o której mówi się, że jest tak fanatyczna, że bierze każde nowo narodzone dziecko i obnaża je, mówiąc: „Jeśli stworzył cię Bóg, zgiń! Jeśli stworzył cię Ali, żyj!” To, co mówią do dziecka, ja mówię do ciebie, ale w odwrotnym sensie, tej nocy: „Idź naprzód w świat i tam, jeśli to ja cię stworzyłem, bądź zniszczona. Jeśli to Matka cię stworzyła, żyj!” Być może Swami pamiętał, jak niektórzy z jego ukochanych uczniów z Zachodu, niezdolni do zrozumienia głębi jego życia i nauk, opuścili go. Zdawał sobie również sprawę z trudności, jakie napotykają ludzie Zachodu w całkowitym utożsamianiu się ze zwyczajami Indii. Powiedział Niwedicie, zanim opuścili Indie, że musi powrócić, jakby nigdy ich nie zerwała, do wszystkich swoich starych zwyczajów i norm społecznych Zachodu.

24 października 1900 roku Swami Wiwekananda opuścił Paryż i udał się na Wschód, przez Wiedeń i Konstantynopol. Oprócz Swami w skład towarzystwa wchodzili Monsieur i Madame Loyson, Jules Bois, Madame Calve i panna MacLeod. Swami był gościem Calve'a.

W Wiedniu Swami zauważył: „Jeśli Turcję nazywa się „chorym człowiekiem Europy”, to Austria powinna być nazywana „chorą kobietą Europy”! Towarzystwo przyjechało do Konstantynopola po przejściu przez Węgry, Serbię, Rumunię i Bułgarię. Następnie Swami i jego przyjaciele przybyli do Aten. Odwiedzili kilka wysp i grecki klasztor. Z Aten popłynęli do Egiptu, a Swami był zachwycony wizytą w muzeum w Kairze. Będąc w Kairze, on i jego wielbicielki pewnego dnia podczas zwiedzania nieświadomie weszli do części miasta, w której mieszkały dziewczęta o złej sławie, a gdy przebywające tam kobiety zaczęły obrzucać Swami ordynarnymi dowcipami ze swoich werand, jego towarzyszki chciały go stamtąd zabrać; ale odmówił pójścia. Niektóre prostytutki wyszły na ulicę, a wielbicielki zobaczyły z oddali, że klękają przed nim i całują rąbek jego szaty. Wkrótce Swami dołączył do swoich przyjaciół i odjechał.

W Kairze Swami miał przeczucie, że panu Sevierowi coś się stało. Nie mógł się doczekać powrotu do Indii, wziął pierwszą dostępną łódź i w pojedynkę popłynął do Bombaju.

Podczas jego europejskiej podróży przyjaciele Swami zauważyli, że coraz bardziej odrywał się od spektaklu zewnętrznych rzeczy i pogrążał się w medytacji. Stopniowo ogarniała go jakaś obojętność wobec świata. 14 sierpnia napisał do przyjaciela, że nie spodziewa się długiego życia. Z Paryża napisał do Turijanandy: „Moje ciało i umysł są złamane; bardzo potrzebuję odpoczynku. Poza tym nie ma ani jednej osoby, na której mógłbym polegać; z drugiej strony, dopóki żyję, wszyscy będą bardzo samolubni, polegając na mnie we wszystkim.” W Egipcie wydawało się, że Swami przewraca ostatnie strony swojego życiowego doświadczenia. Jeden z uczestników zauważył później: „Wydawał się zmęczony i znużony światem!”. Niwedita, która miała okazję przyjrzeć mu się z bliska podczas jego drugiej podróży na Zachód, pisze:

Wyjątkowe wrażenie, jakie wywarła postawa Swami podczas tych wszystkich miesięcy życia w Europie i Ameryce, polegała na prawie całkowitej obojętności na otoczenie. Obecne oceny wartości kompletnie go nie dotykały. Nigdy nie był w żaden sposób zdumiony albo niedowierzający sukcesowi, będąc zbyt głęboko przekonanym o wielkości Mocy, która przez niego działała, by być tym zaskoczonym. Ale też nie wytrącały go z równowagi zewnętrzne niepowodzenia. Zarówno zwycięstwo, jak i porażka przychodziły i odchodziły. Był ich świadkiem… Poruszał się nieustraszony i bez wahania przez luksus Zachodu. Z taką samą determinacją, z jaką widziałam go w Indiach, ubranego w dwie szaty prostego ludu, siedzącego na podłodze i jedzącego palcami, tak samo bez zwątpienia lub kurczenia się akceptował złożoność życia w Ameryce lub Francji. Powiedział, że mnich i król są awersem i rewersem tego samego medalu. Od najlepszego używania do wyrzeczenia się wszystkiego był tylko jeden krok. W przeszłości Indie roztoczyły prestiżem biedę. W przyszłości prestiż miał roztoczony wokół bogactwa…

Od jakiegoś czasu Swami próbował uwolnić się od obowiązków związanych z pracą. Przepisał już akt własności Belur Math z własnego nazwiska na Powierników organizacji. 25 sierpnia 1900 roku napisał z Paryża do Niwedity:

Teraz jestem wolny, ponieważ nie zachowałem dla siebie żadnej mocy, autorytetu ani pozycji w pracy. Zrezygnowałem również z przewodnictwa w Misji Ramakrishna. Math itp. należą teraz do bezpośrednich uczniów Ramakryszny oprócz mnie. Prezydencja należy teraz do Brahmanandy – następna z kolei spadnie na Premanandę itd. Tak się cieszę, że zrzuciłem z siebie cały ciężar. Teraz jestem szczęśliwy... Nikogo już nie reprezentuję ani przed nikim nie odpowiadam. Co do moich przyjaciół, miałem chorobliwe poczucie obowiązku. Przemyślałem to dobrze i stwierdziłem, że nikomu nic nie jestem winien – jeśli w ogóle. Dałem z siebie najlepszą energię, prawie aż do śmierci, a otrzymałem w zamian tylko obelgi, szkodzenie i udrękę...

Twój list wskazuje, że jestem zazdrosny o twoich nowych przyjaciół. Musisz wiedzieć raz na zawsze, że urodziłem się bez zazdrości, bez chciwości, bez chęci rządzenia; z jakimikolwiek innymi wadami mogłem się urodzić. Nigdy wcześniej tobą nie kierowałem; teraz, po tym, gdy stałem się nikim w pracy, nie mam żadnego kierunku. Wiem tylko tyle: dopóki całym sercem służysz „Matce”, Ona będzie twoim przewodnikiem.

Nigdy nie byłem zazdrosny o to, jakich masz przyjaciół. Nigdy nie krytykowałem moich braci za mieszanie się w cokolwiek. Tylko ja wierzę, że ludzie Zachodu mają tę szczególną cechę, że próbują narzucić innym wszystko, co im się wydaje dobre, zapominając, że to, co jest dobre dla ciebie, może nie być dobre dla innych. W związku z tym obawiam się, że na nowych przyjaciołach próbowałabyś wymusić kierunek w jakim może zacząć podążać twój umysł. To był jedyny powód, dla którego czasami próbowałem powstrzymać wywieranie jakiegoś poszczególnego wpływu i nic więcej.

Jesteś wolna. Miej swój własny wybór, swą własną pracę...

Przyjaciele lub wrogowie, wszyscy są narzędziami w Jej rękach, które pomagają nam wypracować naszą własną karmę, poprzez przyjemność lub ból. Jako taka, „Matka” błogosławi wszystkich.”

W jaki sposób Ameryka zrobiła wrażenie na Swami Wiwekanandzie podczas jego drugiej wizyty na Zachodzie? Jakie wrażenia wyniósł do Indii ze stanu rzeczy w Nowym Świecie? Podczas swojej pierwszej wizyty był zachwycony prawie wszystkim, co zobaczył – władzą, organizacją, dobrobytem materialnym, demokracją, duchem wolności i sprawiedliwości. Ale teraz był bardzo rozczarowany. W ogromnych przekrętach Ameryki i zaciekłej walce o dominację odkrył moc mamony. Widział, że duch handlowy składał się w większości z chciwości, samolubstwa i walki o przywileje i władzę. Był zniesmaczony bezwzględnością bogatych biznesmenów, pochłaniających drobnych handlarzy za pomocą wielkich przekrętów. To rzeczywiście była tyrania. Mógł podziwiać organizację; „ale co za piękno kryje się w stadzie wilków?” powiedział do ucznia. Zauważył także całkowicie obnażone wady społeczne i arogancję rasy, religii i koloru skóry. Ameryka, zwierzył się pannie MacLeod, nie będzie narzędziem do zharmonizowania Wschodu i Zachodu.

Podczas swojej podróży po Europie Wschodniej, od Paryża po Konstantynopol, poczuł zapach wojny. Czuł smród, który unosił się ze wszystkich stron. „Europa” – zauważył – „to ogromny obóz wojskowy”.

Ale tragedia Zachodu nie umknęła mu zupełnie, nawet podczas jego pierwszej wizyty. Już w 1895 roku powiedział do siostry Krystyny: „Europa stoi na skraju wulkanu. Jeśli ogień nie zostanie ugaszony przez powódź duchowości, wybuchnie”.

Nie można nie być zdumionym proroczą intuicją Swami, wyrażoną w następujących uwagach skierowanych do Christine w 1896 roku: „Następny wstrząs przyjdzie z Rosji lub Chin. Nie widzę dokładnie z którego z tych krajów, ale będzie to ten pierwsze albo drugi. Dalej powiedział: 'Świat znajduje się w trzeciej epoce, pod panowaniem waiśjów. Czwarta epoka będzie pod panowaniem śudrów.”


"Zwrócić się ku Światłu, przywołać choćby odrobinę Boskiej Świadomości z góry, i w jej świetle zapalić płomyczek wewnętrznej tęsknoty..."

Offline

 

#23 2023-04-07 00:52:36

Mariici

BUDZICIEL

Zarejestrowany: 2009-01-06
Posty: 241
Punktów :   

Re: Biografia Swami Vivekananda

KU KOŃCOWI


Swami Wiwekananda wysiadł w Bombaju i natychmiast wsiadł w pociąg do Kalkuty, docierając do Belur Math późnym wieczorem 9 grudnia 1900 roku. Swami nie poinformował nikogo o swoim powrocie. Brama klasztoru była zamknięta na noc. Usłyszał dzwonek obiadowy i pragnąc dołączyć do mnichów przy posiłku, wspiął się na bramę. Radość z jego powrotu do domu była wielka.

W Math Swami Wiwekananda dowiedział się o odejściu swojego ukochanego ucznia, pana Seviera w Mayavati w Himalajach. To była smutna wiadomość, co do której miał przeczucie w Egipcie. Był bardzo zmartwiony i 11 grudnia napisał do panny MacLeod: „W ten sposób dwaj wielcy Anglicy (drugim był pan Goodwin) oddali życie za nas – za nas, Hindusów. To jest męczeństwo, jeśli w ogóle jest. Ponownie napisał do niej 26 grudnia: „Został poddany kremacji na brzegu rzeki, która przepływa obok jego aśramu, jak Hindus, pokryty girlandami, bramini nieśli ciało a chłopcy śpiewali Wedy. Sprawa ma już dwóch męczenników. To sprawia, że kocham drogą Anglię i jej heroiczną rasę. Matka podlewa roślinę przyszłych Indii najlepszą krwią Anglii. Chwała Jej!”

Swami przebywał w Math przez osiemnaście dni i wyjechał do Mayavati, aby zobaczyć się z panią Sevier. Odległość od stacji kolejowej do klasztoru w Mayavati wynosiła sześćdziesiąt pięć mil. Swami nie dał towarzyszom wystarczająco dużo czasu na zorganizowanie wygodnego transportu.

W pośpiechu opuścił stację kolejową w towarzystwie Śiwanandy i Sadanandy. Zima tego roku była szczególnie surowa w Himalajach; po drodze padał obfity śnieg, a przy obecnym stanie zdrowia prawie nie mógł chodzić. Do klasztoru dotarł jednak 3 stycznia 1901 roku.

Spotkanie z panią Sevier wzbudziło w nim emocje. Był jednak zachwycony wspaniałym widokiem wiecznego śniegu, a także postępem prac. Z powodu ostrej zimy przez większość czasu musiał przebywać w domu. Była to wspaniała okazja dla członków aśramu. Rozmowy Swami były inspirujące. Mówił o oddaniu jego zachodnich uczniów dla jego sprawy i w związku z tym szczególnie wymienił nazwisko pana Seviera. Podkreślał także konieczność lojalności wobec podjętej pracy, lojalności wobec lidera i lojalności wobec organizacji. Ale przywódca, powiedział Swami, musi wzbudzać szacunek i posłuszeństwo swoim charakterem. Będąc w Mayavati, pomimo duszącego ataku astmy, był zajęty obszerną korespondencją i napisał trzy artykuły do magazynu Prabuddha Bharata. Najmniejszy wysiłek fizyczny go wyczerpywał. Pewnego dnia wykrzyknął: „Moje ciało jest skończone!”.

Advaita Aśram w Mayavati został założony, jak można sobie przypomnieć, w celu umożliwienia swoim członkom rozwoju życia duchowego poprzez praktykę niedualistycznej dyscypliny. Surowo wykluczono wszelkie formy rytuału i kultu. Ale niektórzy członkowie, przyzwyczajeni do rytuałów, przeznaczyli pokój na świątynię, w której codziennie umieszczano obraz Śri Ramakryszny i oddano mu cześć. Pewnego ranka Swami przypadkowo wszedł do tego pokoju, gdy trwało nabożeństwo. Nic wtedy nie powiedział, ale wieczorem surowo upomniał mieszkańców za łamanie regulaminu klasztoru. Ponieważ nie chciał zbytnio zranić ich uczuć, nie poprosił ich o przerwanie nabożeństwa, ale zostało ono przerwane przez samych członków.

Jednak jeden z nich, którego serce było nastawione na kult dualistyczny, poprosił o radę Matkę Najświętszą. Napisała: „Śri Ramakryszna był całkowicie Adwaitą i głosił Adwaitę. Dlaczego nie mielibyście podążać za Adwaitą? Wszyscy jego uczniowie są Adwajtynami.”

Po powrocie do Belur Math Swami powiedział w trakcie rozmowy: „Myślałem o posiadaniu przynajmniej jednego ośrodka, z którego wykluczono by zewnętrzne wielbienie Śri Ramakryszny. Ale odkryłem, że Stary Człowiek już się tam zadomowił. No cóż! No cóż!”

Powyższe zdarzenie nie powinno wskazywać na brak szacunku Swami Wiwekanandy dla Śri Ramakryszny czy dualistycznego kultu. W ostatnich latach życia okazywał Mistrzowi żarliwą miłość. Po powrocie do Belur Math zorganizował, jak zobaczymy za chwilę, święto urodzin Śri Ramakryszny i kult Boskiej Matki, zgodnie z tradycyjnymi rytuałami.

Prawdziwą naturą Swami była miłość do Boga, chociaż na zewnątrz wydawał się filozofem. Ale we wszystkich swoich naukach, zarówno w Indiach, jak i za granicą, kładł nacisk na filozofię niedualistyczną. Ostateczna Rzeczywistość w hinduskiej tradycji duchowej jest niedualna. Dualizm jest etapem na drodze do niedualizmu. Zdaniem Swami, jedynie dzięki niedualizmowi można zharmonizować różne dualistyczne koncepcje Boga Osobowego. Bez fundamentu niedualistycznego Absolutu, dualizm rodzi fanatyzm, ekskluzywność i niebezpieczny emocjonalizm. Widział zarówno w Indiach, jak i za granicą karykaturę dualizmu w kulcie sprawowanym w świątyniach, kościołach i innych miejscach kultu.

W Indiach Swami odkrył, że niedualizm przerodził się w czystą intelektualną spekulację. Chciał więc przywrócić niedualizmowi jego nieskazitelną czystość. W tym celu założył Advaita Aśram w Mayavati, z widokiem na wspaniały, wieczny śnieg Himalajów, gdzie umysł w naturalny sposób wznosi się ku kontemplacji Nieskończoności, i tam zakazał wszelkich śladów dualistycznego kultu. Swami wierzył, że w przyszłości wszystkie religie otrzymają nowy kierunek z niedualistycznej doktryny i rozszerzą dobrą wolę wśród ludzi.

W drodze do Mayavati Swami Wiwekananda usłyszał melancholijną wiadomość o odejściu radży Khetri, jego wiernego ucznia, który poniósł ciężar finansowy jego pierwszej podróży do Ameryki. Radża podjął się naprawy wysokiej wieży grobowca cesarza Akbara w pobliżu Agry i pewnego dnia podczas prowadzenia inspekcji pracy stracił równowagę, spadł kilka stóp i zmarł. „W ten sposób”, napisał Swami do Mary Hale, „czasami popadamy w smutek z powodu naszej gorliwości dla starożytności. Uważaj, Mary, nie bądź zbyt gorliwa w stosunku do swojego kawałka indyjskiej starożytności. (Odnosząc się do siebie.) „Widzisz”, Swami ponownie napisał do Marii, „jest ze mną ciężko, a moje zdrowie jest w opłakanym stanie. Jednak jestem pewien, że wkrótce się podniosę i czekam na następny przełom”.

Swami opuścił Mayavati 18 stycznia i przez cztery dni podróżował po śliskich zboczach, częściowo przez śnieg, zanim dotarł do stacji kolejowej. Przybył do Belur Math 24 stycznia.

Swami Wiwekananda przebywał w swoim klasztorze od siedmiu tygodni, kiedy ze Wschodniego Bengalu zaczęły napływać pilne zaproszenia do odwiedzenia i prowadzenia wykładów. Co więcej, jego matka wyraziła gorące pragnienie odwiedzenia świętych miejsc znajdujących się w tej części Indii. 26 stycznia napisał do pani Ole Bull: „Zabieram matkę na pielgrzymkę… To jest jedno wielkie życzenie hinduskiej wdowy. Przez całe życie sprowadzałem tylko nieszczęście na swoich bliskich. Próbuję spełnić to jedno jej życzenie.”

18 marca, w towarzystwie dużej grupy swoich sannjasinów, Swami wyruszył do Dacca, głównego miasta Bengalu Wschodniego, i przybył tam następnego dnia. Był w złym stanie zdrowia, cierpiał na astmę i cukrzycę. Podczas ataku astmy, kiedy ból był ostry, powiedział na wpół sennie: „Jakie to ma za znaczenie! Dałem im dość na tysiąc pięćset lat.” Ale prawie nie miał odpoczynku. Ludzie oblegali go dzień i noc, prosząc o pouczenie. W Dakce wygłosił dwa publiczne wykłady, a także odwiedził dom Nag Mahaśaj, gdzie przyjmowała go żona świętego.

Następnie udał się do Chandranath, świętego miejsca w pobliżu Chittagong, i do świętej Kamakhya w Assam. Będąc w Assam, spędził kilka dni w Shillong, aby odzyskać zdrowie, i tam spotkał Sir Henry'ego Cottona, głównego urzędnika rządowego i przyjaciela Hindusów w ich dążeniach narodowych. Obaj wymienili wiele pomysłów i na prośbę Sir Henry'ego rządowy lekarz zajął się zdrowiem Swami.

Wiwekananda powrócił do klasztoru Belur w drugim tygodniu maja. Odnosząc się do wrażeń z podróży, powiedział, że pewna część Assam była obdarzona niezrównanym naturalnym pięknem. Mieszkańcy Bengalu Wschodniego byli bardziej mocni, aktywni i zdecydowani niż mieszkańcy Bengalu Zachodniego. Ale w poglądach religijnych byli raczej konserwatywni, a nawet fanatyczni. Odkrył, że niektórzy naiwni ludzie wierzyli w pseudoinkarnacje, z których kilka mieszkało w tym czasie w samej Dakce. Swami nawoływał ludzi do pielęgnowania męskości i zdolności rozumowania. Do sentymentalnego młodzieńca z Dakki powiedział: „Mój chłopcze, posłuchaj mojej rady; rozwijaj swoje mięśnie i mózg, jedząc dobre jedzenie i wykonując zdrowe ćwiczenia, a wtedy będziesz mógł myśleć samodzielnie. Bez pożywnego jedzenia twój mózg wydaje się nieco osłabiony. Innym razem na publicznym spotkaniu oświadczył, odnosząc się do młodzieży, która miała bardzo małą wytrzymałość fizyczną: „Będziecie bliżej Nieba dzięki piłce nożnej niż dzięki studiowaniu Gity”.

Bracia uczniowie i jego właśni uczniowie byli bardzo zaniepokojeni stanem zdrowia Swami, który stawał się coraz gorszy. Wilgotny klimat Bengalu zupełnie mu nie odpowiadał; pogorszyło to jego astmę, a ponadto był bardzo, bardzo zmęczony. Poproszono go usilnie, aby wiódł spokojne życie i aby zadowolić swoich przyjaciół, Swami mieszkał w klasztorze przez około siedem miesięcy we względnej samotności. Próbowali zabawiać go lekką pogawędką. Ale nie można było go odwieść od udzielania wskazówek swoim uczniom, ilekroć nadarzyła się okazja.

Uwielbiał swój pokój na drugim piętrze, w południowo–wschodnim narożniku budynku klasztornego, do którego z radością wracał z podróży na Zachód lub inne rejony Indii. Ten duży pokój z czterema oknami i trojgiem drzwi służył zarówno jako gabinet, jak i sypialnia. W rogu na prawo od drzwi wejściowych stało lustro wysokie na około pięć stóp, a obok niego wieszak z jego ubraniami w kolorze ochry. Na środku pokoju stało żelazne łóżko ze sprężynowym materacem, które otrzymał od jednego ze swych zachodnich uczniów. Ale rzadko go używał; wolał bowiem spać na małej kanapie ustawionej obok. Biurko z listami, rękopisami, piórem, atramentem, papierem i bibułą, dzwonek, kilka kwiatów w metalowym wazonie, fotografia Mistrza, skóra jelenia, której używał podczas medytacji, a mały stolik z zestawem do herbaty dopełniał umeblowania.

Tutaj pisał, udzielał wskazówek swoim uczniom i braciom mnichom, przyjmował przyjaciół, obcował z Bogiem w medytacji, a czasami spożywał posiłki. I to właśnie w tym pokoju ostatecznie wszedł w ostateczną ekstazę, z której już nigdy nie wrócił do zwykłej świadomości. Pokój został zachowany tak, jak był, gdy Swami był w swoim fizycznym ciele, wszystko w nim zachowano jak w ostatnim dniu jego życia, kalendarz na ścianie wskazuje 4 lipca 1902.

19 grudnia 1900 roku napisał do amerykańskiego ucznia: „Zaprawdę, jestem wędrownym ptakiem. Wesoły i ruchliwy Paryż, ponury stary Konstantynopol, lśniące małe Ateny i piramidalny Kair zostały pozostawione w tyle, a ja tutaj piszę w moim pokoju nad Gangesem, w Math. Jest tak cicho i spokojnie! Szeroka rzeka tańczy w jasnym słońcu, tylko od czasu do czasu łódź towarowa przerywa ciszę pluskiem fal. Jest tu chłodna pora roku, ale środek dnia jest ciepły i jasny każdego dnia. To jest jak zima w południowej Kalifornii. Wszystko jest zielone i złote, a trawa jest jak aksamit, ale powietrze jest zimne, rześkie i rozkoszne.”

Po powrocie Swami ze Wschodniego Bengalu wiódł spokojne życie w klasztorze, otoczony zwierzętami domowymi: psem Bagha, kozą Hansi, antylopą, bocianem, kilkoma krowami, owcami, kaczkami i gęsiami oraz koźlęciem zwanym Matru, który był ozdobiony kołnierzem z małych dzwoneczków i z którym Swami biegał i bawił się jak dziecko. Zwierzęta go uwielbiały, Matru, mały koziołek, który był – a przynajmniej udawał że był – jego krewnym w poprzednim życiu, spał w jego pokoju. Kiedy umarł, Swami zasmucił się jak dziecko i powiedział do ucznia: „Jakie to dziwne! Kogokolwiek kocham, umiera wcześnie. Przed dojeniem Hansi na herbatę zawsze pytał ją o pozwolenie. Bagha, która brała udział w hinduskich ceremoniach, kąpała się w Gangesie z wyznawcami podczas świąt, na przykład wtedy, gdy gongi i muszle ogłaszały koniec zaćmienia. Był w pewnym sensie przywódcą grupy zwierząt w Math. Po śmierci został pochowany na terenie klasztoru.

Odnosząc się do swoich domowych zwierząt, napisał do amerykańskiego ucznia 7 września 1901 roku: „Deszcze spadły na dobre i jest to potop – lej, leje, leje, dzień i noc. Rzeka podnosi się, zalewając brzegi; stawy i zbiorniki przelały się. Właśnie skończyłem pomagać w wykopaniu głębokiego odpływu w celu odprowadzenia wody z terenów Math. Woda deszczowa miejscami jest głęboka na kilka stóp. Mój ogromny bocian jest pełen radości, podobnie jak kaczki i gęsi. Moja oswojona antylopa uciekła z Math i potrzymała nas kilka dni w niepokoju w czasie gdy jej szukaliśmy. Jedna z moich kaczek niestety wczoraj zdechła. Od ponad tygodnia nie mogła złapać oddechu. Jeden z moich żartobliwych starych mnichów mówi: „Panie, nie ma sensu żyć w Kalijudze, w której kaczki przeziębiają się od wilgoci i deszczu, a żaby kichają!” Jednej z gęsi spadły pióra. Nie znając innej metody leczenia, zostawiłem ją na kilka minut w wannie z wodą zmieszaną z łagodnym kwasem karbolowym, żeby mógł ją albo zabić, albo wyleczyć – i teraz wszystko jest w porządku.”

W ten sposób Swami Wiwekananda starał się wieść beztroskie życie w klasztorze, czasem chodząc po terenie w przepasce biodrowej, czasem nadzorując przygotowania do gotowania i samemu przygotowując przysmaki dla więźniów, a czasem dołączając do swoich uczniów i braci mnichów w śpiewaniu pieśni religijnych. Innym razem udzielał duchowych wskazówek odwiedzającym lub angażował się w głębokie rozmyślania, ilekroć jego wewnętrzny duch był pobudzany, zajmował się poważnymi studiami w swoim pokoju lub wyjaśniał członkom Math zawiłe fragmenty pism świętych i objawiał im swój plan przyszłej pracy.

Chociaż jego ciało z dnia na dzień słabło, jego umysł był jasny. Chwilami jego oczy spoglądały w dal, pokazując, jak bardzo jest zmęczony światem. Pewnego dnia powiedział: „Za jedną rzecz możemy być wdzięczni: to życie nie jest wieczne”.

Choroba nie ustępowała, ale to nie zniechęciło go do pracy. Gdy ponaglano go by odpoczął, powiedział do ucznia: „Mój synu, nie ma dla mnie odpoczynku. To, co Śri Ramakryszna nazwał „Kali”, zawładnęło moim ciałem i duszą na trzy lub cztery dni przed jego odejściem. To sprawia, że pracuję i pracuję i nigdy nie pozwala mi usiedzieć w miejscu ani oglądać się na mój osobisty komfort.” Następnie opowiedział uczniowi, jak Mistrz przed śmiercią przekazał mu swoją duchową moc.

W drugiej połowie 1901 roku Swami obchodził wszystkie święta religijne w Math. Podczas Durga–pudży, Lakszmi–pudży i Kali–pudży czczono Boską Matkę w ściśle ortodoksyjny sposób. Z okazji Durga–puja biedni otrzymali wystawną ucztę. W ten sposób Swami zademonstrował skuteczność rytuałów religijnych w rozwoju życia duchowego. W lutym 1902 roku w Belur Math obchodzono rocznicę urodzin Śri Ramakryszny i z tej okazji zgromadziło się ponad trzydzieści tysięcy wielbicieli. Ale Swami miał gorączkę. Był ograniczony do swojego pokoju przez obrzęk nóg. Z okien obserwował tańce i muzykę wielbicieli.

Towarzyszącemu mu uczniowi Swami powiedział: „Ten, kto urzeczywistnił Atmana, staje się magazynem wielkiej mocy. Z niego jako centrum emanuje siła duchowa, działająca w określonym promieniu; ludzie, którzy wchodzą w ten krąg, inspirują się jego pomysłami i są nimi przytłoczeni. W ten sposób bez większego wysiłku religijnego czerpią korzyści z duchowego doświadczenia osoby oświeconej. To się nazywa łaska. „Błogosławieni ci”, kontynuował Swami, „którzy widzieli Sri Ramakrysznę. Wy wszyscy również otrzymacie jego wizję. Kiedy tu przybyłeś, jesteś bardzo blisko Niego. Nikt nie był w stanie zrozumieć tego, który przyszedł na ziemię jako Śri Ramakryszna. Nawet jego najbliżsi wielbiciele nie mają o tym pojęcia. Tylko niektórzy mają o tym małe pojęcie. Z czasem wszyscy zrozumieją.”

Mówi się, że miejsce bezpośrednio pod lampą jest ciemno. I tak oto ortodoksyjni mieszkańcy sąsiednich wiosek prawie nie rozumieli idei i ideałów Belur Math. Tamtejsi mnisi nie pod każdym względem prowadzili życie ortodoksyjnych sannjasinów. Do klasztoru przybywali wierni z zagranicy. W sprawach wyżywienia i ubioru mieszkańcy byli liberalni. W ten sposób stali się obiektem krytyki. Wieśniacy wymyślali na ich temat skandale, a pasażerowie łodzi płynących wzdłuż Gangesu wytykali klasztor oskarżycielskim palcem.

Kiedy Swami to wszystko usłyszał, powiedział: „To dobrze. To prawo natury. Tak jest ze wszystkimi założycielami religii. Bez prześladowań lepsze idee nie mogą przeniknąć do serca społeczeństwa”.

Ale krytyka sąsiadów z czasem ustąpiła miejsca dumie z posiadania wśród nich tak wielu świętych dusz.

W tym czasie Swami odwiedzało wielu wybitnych Hindusów. Z niektórymi z nich omawiał pomysł założenia instytucji wedyjskiej dla promocji starożytnej kultury aryjskiej i znajomości sanskrytu. Była to jedna z ulubionych myśli Swami, nad którą rozmyślał nawet ostatniego dnia swojego życia na ziemi.

Pod koniec 1901 roku dwóch uczonych buddystów z Japonii przybyło do Belur Math, aby nakłonić Swami do wzięcia udziału w Kongresie Religii, który był wówczas rozważany w Japonii. Jednym z nich był słynny artysta i krytyk sztuki Okakura, a drugim Oda, naczelny kapłan buddyjskiej świątyni. Swami szczególnie polubił Okakurę i powiedział: „Jesteśmy dwoma braćmi, którzy ponownie się spotykają, przybywając z krańców ziemi”. Choć naciskali go goście, nie mógł przyjąć zaproszenia do wyjazdu do Japonii, częściowo z powodu pogarszającego się stanu zdrowia, a częściowo dlatego, że był sceptyczny, czy Japończycy docenią monastyczny ideał niedualistycznej wedanty. W liście do kobiety z Zachodu, napisanym w czerwcu 1902 roku, Swami poczynił następującą interesującą obserwację dotyczącą związku między ideałem monastycznym a wiernością w życiu małżeńskim:

Moim zdaniem rasa musi najpierw kultywować wielki szacunek dla macierzyństwa poprzez uświęcenie i nienaruszalność małżeństwa, zanim będzie mogła osiągnąć ideał doskonałej czystości. Rzymscy katolicy i Hindusi, uznając małżeństwo za święte i nienaruszalne, wydali na świat wielkich, czystych mężczyzn i kobiety o ogromnej mocy. Dla Araba małżeństwo jest kontraktem lub przymusowym posiadaniem, które można rozwiązać według własnego uznania, i nie znajdujemy tam rozwinięcia idei dziewictwa brahmaćarina. Współczesny buddyzm – upadłszy wśród ras, które nie doszły jeszcze do ewolucji małżeństwa – uczynił parodię z monastycyzmu. Tak więc, dopóki w Japonii nie rozwinie się wielki i święty ideał małżeństwa (oprócz wzajemnego przyciągania i miłości), nie rozumiem, jak mogą istnieć wielcy mnisi i mniszki. Tak jak doszliście do przekonania, że chwałą życia jest czystość, tak i moje oczy otworzyły się na konieczność tego wielkiego uświęcenia dla ogromnej większości, aby można było wytworzyć kilka czystych mocy na całe życie.

Swami zwykł mawiać, że absolutna lojalność i oddanie między mężami i żonami przez trzy kolejne pokolenia znajdują swój wyraz w narodzinach idealnego mnicha.

Okakura gorąco poprosił Swami, aby towarzyszył mu w wizycie w Bodh–Gaya, gdzie Budda osiągnął oświecenie. Korzystając z kilkutygodniowego wytchnienia od dolegliwości, Swami przyjął zaproszenie. Pragnął także zobaczyć Waranasi. Podróż trwała przez styczeń i luty 1902 roku i była stosownym zakończeniem wszystkich jego wędrówek. Przybył do Bodh–Gaya rankiem w swoje ostatnie urodziny i został przyjęty z prawdziwą uprzejmością i gościnnością przez ortodoksyjnego hinduskiego mnicha odpowiedzialnego za świątynię. Tak ten jak i podobny szacunek i przywiązanie, jakie okazywali kapłani w Waranasi, świadczyły o jego wpływie na ludzkie serca. Warto pamiętać, że Bodh–Gaya była pierwszym ze świętych miejsc, które odwiedził za życia Śri Ramakryszny. A kilka lat później, kiedy był jeszcze nieznanym mnichem, pożegnał się z Waranasi słowami: „Do dnia, kiedy spadnę na społeczeństwo jak grom z jasnego nieba, nie odwiedzę już tego miejsca”.

W Waranasi Maharadża zaoferował Swami pewną sumę pieniędzy na założenie tam klasztoru. Przyjął ofertę i po powrocie do Kalkuty wysłał Swami Śiwanandę, aby zorganizował pracę. Jeszcze przed wizytą Swami Wiwekanandy w Waranasi, kilku młodych mężczyzn, z inspiracji Swami, założyło tam małą organizację mającą na celu zapewnienie biednym pielgrzymom żywności, schronienia i pomocy medycznej. Zachwycony ich niesamolubnym duchem, Swami powiedział do nich: „Macie prawdziwego ducha, moi chłopcy, i zawsze będziecie mieli moją miłość i błogosławieństwo! Bądźcie dzielnie; nie zważajcie na ubóstwo. Pieniądze przyjdą. Wyrośnie z tego coś wspaniałego, co przerośnie wasze najśmielsze nadzieje.” Swami napisał apel, który został opublikowany wraz z pierwszym raportem o „Domu Służby Ramakryszny”, jak zaczęto nazywać tę instytucję. W późniejszych latach stała się ona wiodącą instytucją tego rodzaju założoną przez Misję Ramakryszny.

Swami wrócił z Waranasi. Ale ledwie przybył do Belur, jego choroba zaczęła się nasilać w wilgotnym powietrzu Bengalu. Przez ostatnie półtora roku życia był z przerwami pod ścisłym nadzorem lekarzy. Cukrzyca przybrała postać obrzęu. Jego stopy spuchły, a niektóre części ciała stały się nadwrażliwe. Ledwie mógł zamknąć oczy we śnie. Miejscowy lekarz kazał mu przestrzegać bardzo surowego reżimu: musiał unikać wody i soli. Przez dwadzieścia jeden dni nie przepuszczał przez gardło ani kropli wody. Do ucznia powiedział: „Ciało jest tylko narzędziem umysłu. Temu, co dyktuje umysł, będzie musiało być posłuszne ciału. Teraz nawet nie myślę o wodzie. Wcale mi tego nie brakuje... Widzę, że mogę wszystko.”

Chociaż jego ciało zostało poddane wyniszczającej chorobie, jego umysł zachował swój zwykły wigor. W tym okresie widziano go czytającego nowo opublikowaną Encyklopedię Britannica. Jeden z jego uczniów–gospodarzy zauważył, że trudno jest opanować te dwadzieścia pięć tomów w ciągu jednego życia. Ale Swami skończył już dziesięć tomów i był zajęty czytaniem jedenastego. Powiedział uczniowi, aby zadał mu dowolne pytanie z dziesięciu tomów, które przeczytał, i ku całkowitemu zdumieniu Swami nie tylko wykazał się znajomością wielu zagadnień technicznych, ale nawet zacytował tu i ówdzie język książki. Wyjaśnił uczniowi, że nie ma w tym nic cudownego. Oświadczył, że człowiek, który przestrzega ścisłej czystości myśli i czynów, może rozwinąć w umyśle zdolność zapamiętywania i odtworzyć dokładnie to, co usłyszał lub przeczytał tylko raz, nawet wiele lat wcześniej.

Odrodzenie Indii było zawsze powracającym tematem myśli Swami. Dwa z projektów bliskich jego sercu to utworzenie Kolegium Wedyjskiego i klasztoru dla kobiet. Ten ostatni miał powstać na brzegu Gangesu pod kierunkiem Świętej Matki i miał być całkowicie oddzielony od klasztoru Belur. Nauczyciele wyszkoleni w klasztorze mieli zająć się edukacją indyjskich kobiet zgodnie z zasadami narodowymi.

Ale serce Swami zawsze wyrażało współczucie dla biednych i zaniedbanych mas. W drugiej połowie 1901 r. wielu robotników Santhal było zaangażowanych w wyrównywanie terenu wokół klasztoru. Byli biedni i poza nawiasem społeczeństwa. Swami odczuwał szczególną radość rozmawiając z nimi i z wielkim współczuciem słuchał relacji o ich nieszczęściu. Pewnego dnia zorganizował dla nich ucztę i podał im przysmaki, których nigdy wcześniej nie próbowali. Potem, kiedy posiłek się skończył, Swami powiedział do nich: „Jesteście Narajanami. Dzisiaj zabawiłem Samego Pana karmiąc was.”

Powiedział do ucznia: „Naprawdę widziałem w nich Boga. Jacy oni są niewinni!” Następnie powiedział, zwracając się do mnichów z Belur Math:

„Zobaczcie, jak prostoduszni są ci biedni, niepiśmienni ludzie! Czy będziecie w stanie przynajmniej w pewnym stopniu ulżyć ich nieszczęściom? Jeśli nie to jaki jest pożytek z noszenia ochrowej szaty sannjasina? Prawdziwym monastycyzmem jest móc poświęcić wszystko dla dobra innych. Czasami myślę w sobie: "Jaki jest pożytek z budowania klasztorów i tak dalej? Dlaczego nie sprzedać ich i nie rozdzielić pieniędzy wśród biednych, niezamożnych Narajanów? O jakie domy powinniśmy dbać, my, którzy uczyniliśmy drzewo naszym schronieniem? Zaprawdę! Jak możemy mieć serce, by włożyć kęs do ust, kiedy nasi rodacy nie mają dość, by się wyżywić lub odziać?... Matko, czy nie będzie dla nich zadośćuczynienia? Jak wiecie, jednym z celów mojego wyjazdu, by głosić religię na Zachodzie, było sprawdzenie, czy uda mi się znaleźć jakiś sposób na zapewnienie bytu mieszkańcom mojego kraju. Widząc ich biedę i rozpacz myślę czasem: „Odrzućmy wszystkie akcesoria kultu – dmuchanie w konchę, dzwonienie w dzwon i wymachiwanie światłami przed obrazem… Odrzućmy wszelką dumę z nauki i studiowania Pisma Świętego i wszelkie duchowe dyscypliny dla osiągnięcia osobistego wyzwolenia. Idźmy od wioski do wioski, poświęcając się służbie ubogim. Poprzez moc naszego charakteru i duchowości oraz poprzez nasze ascetyczne życie przekonajmy bogatych by wypełniali swoje obowiązki wobec mas i zdobądźmy pieniądze oraz środki, aby służyć biednym i cierpiącym… Niestety! Nikt w naszym kraju nie myśli o poniżonych, biednych, nieszczęśliwych! Ci, którzy są kręgosłupem narodu, których praca wytwarza żywność, tych, których jednodniowa nieobecność w pracy wywołuje w mieście krzyk powszechnej rozpaczy – gdzie jest w naszym kraju człowiek, który z nimi sympatyzuje, który dzieli ich radości i smutki? Spójrzcie jak z pragnienia sympatii ze strony Hindusów, tysiące pariasów staje się chrześcijanami w prezydencji w Madrasie! Nie myślcie, że to jedynie szczypta głodu popycha ich do przyjęcia chrześcijaństwa. Dzieje się tak dlatego, bo nie dostają waszego współczucia. Ciągle im mówisz: „Nie dotykaj mnie”. „Nie dotykaj tego ani tamtego!” Czy w tym kraju pozostało jakieś poczucie wspólnoty lub poczucie dharmy? Teraz jest tylko „Nie dotykaj”! Wyrzuć wszystkie takie poniżające zwyczaje! Jakże pragnę znieść bariery „nie dotykania” i wyjść i zgromadzić wszystkich razem, wołając: „Przyjdźcie wszyscy, którzy jesteście biedni i pozbawieni środków do życia, upadli i zdeptani! Jesteśmy jednym w imię Ramakryszny!" Dopóki nie zostaną wywyższeni, Wielka Matka Indie nigdy się nie obudzi! Do czego się nadajemy, jeśli nie możemy zapewnić im żywności i odzieży? Niestety, nie znają oni zasad świata i dlatego nie zarabiają wystarczająco na życie, choć ciężko pracują dzień i noc. Zbierzcie wszystkie wasze siły, aby zdjąć zasłonę z ich oczu. To, co widzę jasno jak słońce, to to, że jest w nich ten sam Brahman, ta sama Śakti, co we mnie! Istnieje tylko różnica w stopniu manifestacji – to wszystko. Czy widzieliście kiedyś aby jakiś kraj w całej historii świata podniósł się, jeśli nie było jednolitego krążenia krwi narodowej w całym ciele? Wiedzcie na pewno, że niewiele da się zrobić z tym ciałem, którego jedna kończyna jest sparaliżowana, chociaż inne są zdrowe.”

Jeden ze świeckich uczniów zwrócił uwagę na trudności w ustanowieniu jedności i harmonii między różnymi sektami w Indiach. Wiwekananda odpowiedział z irytacją:

“Nie przychodź tu więcej, jeśli uważasz, że jakieś zadanie jest zbyt trudne. Dzięki łasce Boga wszystko staje się łatwe do osiągnięcia. Twoim obowiązkiem jest służyć biednym i cierpiącym bez względu na kastę i wyznanie. Jaki masz interes w rozważaniu owoców swojego działania? Twoim obowiązkiem jest pracować dalej, a wszystko ułoży się w odpowiednim czasie i samo zadziała. Moją metodą pracy jest budowanie, a nie niszczenie tego, co już istnieje… Wszyscy jesteście inteligentnymi chłopcami i twierdzicie, że jesteście moimi uczniami – powiedzcie mi, co zrobiliście. Czy nie możecie poświęcić jednego życia dla innych? Niech czytanie Wedanty i praktyka medytacji i tym podobne pozostaną na następne życie! Niech to ciało służy  innym – wtedy będę wiedział, że nie przyszliście do mnie na próżno!”

Nieco później powiedział:

„Po tak wielkiej tapasji, wyrzeczeniu, poznałem, że najwyższą prawdą jest to: „On jest obecny we wszystkich istotach. To są wszystkie Jego zamanifestowane formy. Nie ma innego Boga, którego można by szukać! Tylko ten wielbi Boga, który służy wszystkim istotom.””

W tym napomnieniu znajduje się przesłanie Wiwekanandy w całej jego wyrazistości. Słowa te są skierowane zarówno do Indii, jak i świata zachodniego. Zachód też ma swoich pariasów. Ten, kto wykorzystuje drugiego człowieka, bliskiego lub dalekiego, obraża Boga i prędzej czy później zapłaci za to. Wszyscy ludzie są synami tego samego Boga, wszyscy noszą w sobie tego samego Boga. Kto chce służyć, musi służyć człowiekowi – przede wszystkim człowiekowi w najskromniejszej, najbiedniejszej, najbardziej zdegradowanej formie. Tylko przełamując bariery między człowiekiem a człowiekiem, można zaprowadzić królestwo niebieskie na ziemi.

Ostatnio edytowany przez Mariici (2023-04-07 01:05:06)


"Zwrócić się ku Światłu, przywołać choćby odrobinę Boskiej Świadomości z góry, i w jej świetle zapalić płomyczek wewnętrznej tęsknoty..."

Offline

 

#24 2023-04-07 00:57:45

Mariici

BUDZICIEL

Zarejestrowany: 2009-01-06
Posty: 241
Punktów :   

Re: Biografia Swami Vivekananda

Były chwile, kiedy Wiwekananda czuł się przygnębiony. Jego ciało słabło i tylko kilku młodych mężczyzn zgłosiło się, aby pomóc mu w pracy. Chciał więcej takich, którzy zapaleni niezłomną wiarą w Boga i w siebie wyrzekną się wszystkiego dla dobra innych. Mawiał, że mając tuzin takich ludzi, mógłby skierować na nowy tor cały nurt myślowy kraju. Nie zważając na cierpienia fizyczne, nieustannie inspirował swoich uczniów do kultywowania tej nowej wiary.

Tak więc widzimy go pewnego dnia siedzącego na płóciennym łóżku pod drzewem mango na dziedzińcu klasztoru. Otaczający go sannjasini i bramini byli zajęci wykonywaniem swoich codziennych obowiązków. Jeden zamiatał podwórko wielką miotłą. Swami Premananda po kąpieli wchodził po schodach do świątyni. Nagle oczy Swami Wiwekanandy rozbłysły. Drżąc ze wzruszenia, powiedział do ucznia:

„Gdzie pójdziesz szukać Brahmana? On jest immanentny we wszystkich istotach. Oto, oto widzialny Brahman! Hańba tym, którzy zaniedbując widzialnego Brahmana, skupiają się na innych rzeczach! Oto widzialny przed wami Brahman, tak namacalny jak owoc w czyjejś dłoni! Czy nie widzisz? Tutaj – tutaj – jest Brahman!”

Te słowa wstrząsnęły otaczającymi go ludźmi czymś w rodzaju porażenia prądem. Przez kwadrans tkwili przyklejeni do miejsca, jakby skamieniali. Miotła w ręku zamiatającego zatrzymała się. Premananda wpadł w trans. Wszyscy doświadczyli nieopisanego spokoju. W końcu Swami powiedział do Premanandy: „Teraz idź się modlić”.

Bracia uczniowie próbowali powstrzymać działalność Swami, zwłaszcza nauczanie gości i poszukiwaczy. Ale był nieustępliwy. „Spójrzcie!” – powiedział do nich pewnego dnia. „Do czego służy to ciało? Niech idzie pomagać innym. Czyż Mistrz nie uczył do samego końca? I czy ja nie zrobię tego samego? Nie obchodzi mnie ani trochę, że ciało odejdzie. Nie możecie sobie wyobrazić, jak bardzo się cieszę, gdy spotykam gorliwych poszukiwaczy prawdy, z którymi mogę porozmawiać. W dziele budzenia Atmana w moich bliźnich chętnie umrę raz po raz!”

Do samego końca Swami pozostał wielkim przywódcą klasztoru, kierując twardą ręką detalami jego codziennego życia, pomimo własnego cierpienia. Nalegał na gruntowną czystość i sprawdzał łóżka, aby upewnić się, że są wietrzone i odpowiednio zadbane. Sporządził tygodniowy rozkład zajęć i dopilnował, aby był on skrupulatnie przestrzegany. Zajęcia z Wed i Puran odbywały się codziennie, a on sam je prowadził, kiedy pozwalało mu na to zdrowie. Zniechęcał do zbytniego rytualizmu w kaplicy. Ostrzegał mnichów przed przesadnym sentymentalizmem i wąskim sekciarstwem.

Ale przywódca surowo czuwał nad praktyką codziennej medytacji ze strony pensjonariuszy klasztoru. Dzwon rozbrzmiewał o stałych porach na posiłki, naukę, dyskusję i medytację. Mniej więcej na trzy miesiące przed śmiercią ustanowił regułę, że o czwartej rano od pokoju do pokoju należy dzwonić dzwonkiem ręcznym, aby obudzić mnichów. W ciągu pół godziny wszyscy powinni zebrać się w kaplicy na medytację. Ale on jak zawsze był przed nimi. Wstał o trzeciej i poszedł do kaplicy, gdzie siedział zwrócony twarzą na północ, medytując w bezruchu przez ponad dwie godziny. Nikomu nie pozwolono opuścić miejsca, zanim Swami nie dał przykładu. Wstając, cicho intonował: „Śiwa! Śiwa! Kłaniając się wizerunkowi Śri Ramakryszny, schodził na dół i spacerował po dziedzińcu, śpiewając pieśń o Boskiej Matce lub Śiwie. Naturalnie jego obecność w kaplicy stworzyła intensywną duchową atmosferę. Swami Brahmananda powiedział: „Ach! Od razu zostaje się pochłoniętym, jeśli siada się do medytacji w towarzystwie Narena! Nie czuję tego, kiedy siedzę sam.”

Pewnego razu, po kilkudniowej nieobecności spowodowanej chorobą, wszedł do kaplicy i zastał tam tylko dwóch mnichów. Zdenerwował się; aby zdyscyplinować nieobecnych, zakazał im spożywania posiłków w klasztorze. Musieli wyjść i żebrać o jedzenie. Nie oszczędził nikogo, nawet ukochanego brata ucznia, którego darzył najwyższym szacunkiem i którego akurat tego ranka nie było w kaplicy.

Innego dnia znalazł brata ucznia, Swami Śiwanandę, w łóżku w porze medytacji. Powiedział do niego: „Bracie! Wiem, że nie potrzebujesz medytacji. Zrealizowałeś już najwyższy cel dzięki łasce Śri Ramakryszny. Ale powinieneś codziennie medytować z młodzieżą, aby dać im przykład.”

Od tego dnia Śiwananda, chory czy zdrowy, zawsze obcował z Bogiem we wczesnych godzinach porannych. Na starość, kiedy chodzenie do kaplicy stawało się fizycznie niemożliwe, siadywał na swoim łóżku do medytacji.

Ale Swami, zajęty szkoleniem swoich indyjskich uczniów, nigdy nie zapomniał o swoich zachodnich uczniach. Również ich dobro zawsze było w jego myślach i modlitwach.

Do panny MacLeod napisał 14 czerwca 1901 roku:

Cóż, Joe, trzymaj się zdrowo i na duchu… Gloire et honneur czeka na ciebie – i mukti. Naturalną ambicją kobiety jest, poprzez małżeństwo, wspiąć się na górę, opierając się na mężczyźnie; ale te czasy minęły. Będziesz wielka bez pomocy żadnego człowieka, taka jaka jesteś, zwykła, droga Joe – nasza Joe, wieczna Joe ....

Widzieliśmy wystarczająco dużo tego życia, żeby nie przejmować się żadnymi jego bąbelkami, prawda, Joe? Od miesięcy ćwiczę odpędzanie wszelkich sentymentów; dlatego na tym kończę i żegnam się teraz. Matka zarządziła, żebyśmy razem pracowali; przyniosło to już dobro wielu; będzie to dla dobra wielu innych. Niech tak zostanie. Bezużyteczne jest planowanie bezużytecznych wysokich lotów; Matka znajdzie swoją własną drogę... bądź pewna.

Do Mary Hale 27 sierpnia 1901 roku napisał ze swoim zwykłym dowcipem:

Chciałbym, żeby moje zdrowie było takie, jakiego oczekujesz – przynajmniej po to, by móc napisać do Ciebie długi list. Właściwie z każdym dniem jest coraz gorzej – a i bez tego jest tyle komplikacji i kłopotów, że w ogóle przestałem to zauważać.

Życzę ci wszelkiej radości w twym uroczym domku w Suisse – wspaniałego zdrowia, dobrego apetytu i lekkiego studiowania szwajcarskich lub innych antyków, żeby wszystko trochę ożywić. Bardzo się cieszę, że oddychasz górskim powietrzem, ale przykro mi, że Sam nie jest w najlepszym zdrowiu. Cóż, nie ma się czym martwić; on ma tak naturalnie dobrą budowę ciała.

„Kobiecych nastrojów i szczęścia mężczyzn – sami bogowie nie znają, nie mówiąc już o mężczyznach”. Moje instynkty mogą być bardzo kobiece – ale w tej chwili zajmuje mnie to, żebyś nabrała w sobie odrobiny męskości. Och! Mary, twój mózg, zdrowie, uroda, wszystko zmarnuje się tylko z powodu braku tego jednego istotnego – afirmacji indywidualności. Twoja wyniosłość, duch itp. to wszystko nonsens – tylko kpina. Jesteś co najwyżej dziewczyną ze szkoły z internatem – bez kręgosłupa! bez kręgosłupa!

Niestety! Ten trwający całe życie przewodnia sprawa! To bardzo surowe, bardzo brutalne – ale nic na to nie poradzę. Kocham Cię Mary – szczerze, prawdziwe. Nie mogę cię oszukać wymyślnymi słodkimi cukierkami. Nigdy też do mnie nie przychodzą.

Z drugiej strony jestem umierającym człowiekiem; Nie mam czasu na wygłupy. Obudź się, dziewczyno! Oczekuję teraz od ciebie listów we właściwej kolejności. Oddaj to prosto – potrzebuję sporo pobudzenia...

Jestem w pewnym sensie emerytem. Nie zajmuję się zbytnio tym, co dzieje się w Ruchu. Poza tym Ruch się rozrasta i nie jest możliwe, aby jeden człowiek wiedział o nim wszystko w najdrobniejszych szczegółach. Teraz nie robię nic poza jedzeniem, spaniem i pielęgnacją ciała przez resztę czasu.

Żegnaj, kochana Mary. Mam nadzieję, że spotkamy się jeszcze gdzieś w tym życiu – ale bez względu na to czy się spotkamy czy nie, pozostanę na zawsze twoim kochającym bratem, Wiwekanandą.

Do swej ukochanej uczennicy Niwedity napisał 12 lutego 1902 roku: „Niech przyjdą do ciebie wszystkie moce! Niech Sama Matka będzie twoimi rękami i umysłem! To o ogromną moc – nieodpartą – modlę się za ciebie, a jeśli to możliwe, także o nieskończony z nią pokój… „Jeśli w Śri Ramakrysznie była jakakolwiek prawda, niech On weźmie cię w Swoje prowadzenie, tak jak wziął mnie, albo nie, tysiąc razy bardziej!”

I znowu do panny MacLeod: „Nawet w wyobraźni nie jestem w stanie spłacić ogromnego długu wdzięczności, który jestem ci winien. Gdziekolwiek jesteś, nigdy nie zapominasz o moim dobrobycie; a tam tylko ty dźwigasz wszystkie moje ciężary, wszystkie moje brutalne wybuchy...”

Słońce, spowite złotą poświatą, szybko schodziło za horyzont. Ostatnie dwa miesiące życia Swami na ziemi obfitowały w wydarzenia zapowiadające zbliżający się koniec. Jednak niewielu uważało, że koniec jest tak blisko.

Wkrótce po powrocie z Waranasi Swami bardzo zapragnął zobaczyć swoich uczniów sannjasinów i napisał do nich, aby przybyli na Belur Math, choćby tylko na krótki czas. „Wielu jego uczniów z odległych zakątków świata”, pisze siostra Niwedita, „zgromadziło się wokół Swami. Choć wyglądał na chorego, prawdopodobnie nikt nie podejrzewał, jak bliski jest koniec. A jednak składano mu wizyty i wymieniano pożegnania, które wymagały podróży przez pół świata.”

Coraz częściej widziano, jak Swami uwalnia się od wszelkich obowiązków, pozostawiając pracę w innych rękach. „Jakże często – powiedział – człowiek rujnuje swoich uczniów, pozostając zawsze z nimi! Kiedy ludzie są już wyszkoleni, ważne jest, aby ich przywódca opuścił ich, ponieważ bez jego nieobecności nie mogą się rozwijać.” „Rośliny”, powiedział jakiś czas temu, „pod dużym drzewem zawsze pozostają małe”. Jednak bliscy myśleli, że z pewnością pożyje jeszcze trzy lub cztery lata.

Odmówił wyrażenia jakiejkolwiek opinii w sprawie pytania dnia. „Nie mogę już wchodzić w sprawy zewnętrzne” – powiedział; „Już jestem w drodze.” Przy innej okazji powiedział: „Możesz mieć rację; ale nie mogę już więcej wchodzić w te sprawy. Zmierzam do śmierci. Wiadomości ze świata spotkały się tylko z jego odległą odpowiedzią.

15 maja 1902 roku napisał do panny MacLeod, być może po raz ostatni: „Czuję się trochę lepiej, ale oczywiście daleko od tego, czego się spodziewałem. Przyszła mi do głowy wspaniała myśl o wyciszeniu. Idę na emeryturę na dobre – nie ma już dla mnie pracy. Jeśli to możliwe, powrócę do moich dawnych czasów żebractwa. Wszystkie błogosławieństwa cię otaczają, Joe; byłaś dla mnie dobrym aniołem.”

Trudno mu było jednak zrezygnować z tego, co było mu droższe niż życie: z pracy. W ostatnią niedzielę przed końcem powiedział jednemu ze swoich uczniów: „Wiesz, praca jest zawsze moim słabym punktem. Kiedy myślę, że to może się skończyć, jestem niespełniony.” Mógł łatwo wycofać się ze słabości i przywiązania, ale praca wciąż zachowywała swoją moc by go poruszyć.

Śri Ramakryszna i Boska Matka zaprzątali jego umysł. Zachowywał się tak, jakby był dzieckiem Matki lub chłopcem bawiącym się u stóp Śri Ramakryszny w Dakszineśwarze. Powiedział: „Ogarnęła mnie wielka tapasja i medytacja, i przygotowuję się na śmierć”.

Jego uczniowie i bracia duchowi martwili się, widząc jego kontemplacyjny nastrój. Przypomnieli sobie słowa Śri Ramakriszny, że Naren po zakończeniu swojej misji wejdzie na zawsze z samadhi i odmówi życia w swoim fizycznym ciele, jeśli zda sobie sprawę z tego, kim jest. Pewien brat mnich zapytał go pewnego dnia, całkiem zwyczajnie: „Czy już wiesz, kim jesteś?”. Nieoczekiwana odpowiedź: „Tak, teraz wiem!” uciszyła wszystkich zdumionych obecnych. Nie zadano więcej pytań. Wszyscy pamiętali historię wielkiego nirwikalpa samadhi z młodości Narena i jak, kiedy to się skończyło, Śri Ramakryszna powiedział: „Teraz Matka pokazała ci wszystko. Ale ta świadomość, podobnie jak klejnot zamknięty w szkatułce, będzie przed tobą ukryta i będzie przechowywana pod moją opieką. Kluczyk będę miał przy sobie. Dopiero po wypełnieniu swojej misji na tej ziemi skrzynia zostanie otwarta i będziesz wiedział wszystko tak, jak wiesz teraz.”

Pamiętali również, że w jaskini Amarnath, latem 1898 roku, otrzymał łaskę Śiwy – aby nie umierał, dopóki sam tego nie zechce. Patrzył śmierci w twarz bez lęku, gdy się zbliżała.

Wszystko, co dotyczyło Swami w tych dniach, było celowe i znaczące, jednak nikt nie mógł pojąć prawdziwego znaczenia tego. Ludzie dali się zwieść jego zewnętrznej wesołości. Od początku czerwca wydawało się, że wraca do zdrowia.

Pewnego dnia, mniej więcej tydzień przed końcem, poprosił ucznia, aby przyniósł mu bengalski almanach. Widziano go kilka razy w kolejnych dniach, jak uważnie studiował księgę, jakby nie był zdecydowany na coś, co chciał wiedzieć. Po jego odejściu bracia mnisi i uczniowie zdali sobie sprawę, że zastanawiał się nad dniem, w którym powinien wyrzucić śmiertelne ciało. Ramakryszna również przed śmiercią wspierał się almanachem.

Trzy dni przed mahasamadhi, Wiwekananda wskazał Swami Premanandzie szczególne miejsce na terenie klasztoru, gdzie życzył sobie, aby jego ciało zostało skremowane.

W środę Swami pościł zgodnie z ortodoksyjną zasadą: był to jedenasty dzień księżyca. Siostra Niwedita przyszła do klasztoru, aby zadać mu kilka pytań dotyczących jej szkoły; ale nie był zainteresowany i skierował ją do innych Swami. Nalegał jednak, by podać Niwedicie poranny posiłek. Cytując słowa Siostry:

„Każde danie, tak jak było oferowane – gotowane nasiona chlebowca, gotowane ziemniaki, sam ryż i lodowate mleko – stanowiło przedmiot żartobliwej pogawędki; w końcu, aby zakończyć posiłek, sam polał wodą jej ręce i wytarł je ręcznikiem.

To ja powinnam robić te rzeczy dla ciebie, Swamidżi! Nie ty dla mnie!” było protestem, jaki pojawił się w naturalny sposób. Ale jego odpowiedź była zaskakująca w swojej powadze – „Jezus umył nogi swoim uczniom!”

Coś powstrzymało odpowiedź: „Ale to był ostatni raz!” kiedy napłynęła do ust, a słowa pozostały niewypowiedziane. To było dobre. Bo i tutaj także czas nadszedł.

W tych dniach nic w Swami nie było smutnego ani poważnego. Starano się go nie męczyć. Rozmowy były prowadzone tak lekkie, jak to możliwe, dotykając tylko otaczających go zwierząt domowych, jego eksperymentów w ogrodzie, książek i nieobecnych przyjaciół. Ale przez cały ten czas człowiek był świadomy świetlistej obecności, której cielesna postać Swami wydawała się jedynie cieniem lub symbolem. Członkowie klasztoru nigdy nie czuli tak mocno jak teraz przed nim, że stoją w obecności nieskończonego światła; jednak nikt nie był przygotowany na tak rychły koniec, a już najmniej w ten piątek, czwartego lipca, w którym wydawał się o wiele silniejszy i zdrowszy, niż był przez lata.

W najwyższy dzień, piątek, wstał bardzo wcześnie. Idąc samotnie do kaplicy, wbrew zwyczajowi zamknął okna i zaryglował drzwi, po czym medytował przez trzy godziny. Schodząc po schodach świątyni, zaśpiewał piękną pieśń o Kali:

Czy Kali, moja Matka, jest naprawdę czarna?
Naga, choć wydaje się Ona czarna,
Zapala Lotos serca.
Mężczyźni nazywają Ją czarną, ale jednak mój umysł
Nie uwierzy, że Ona jest taka:
Teraz jest biała, teraz czerwona, teraz niebieska;
Teraz pojawia się również jako żółta.
Prawie nie wiem, kim jest Matka,
Chociaż całe życie rozmyślałem:
Teraz Purusza, teraz Prakriti,
A teraz wydaje się Ona Pustką być.
Medytowanie o tych wszystkich rzeczach
Wprawia w zakłopotanie rozum biednego Kamalakanty.


Potem powiedział prawie szeptem: „Gdyby był inny Wiwekananda, zrozumiałby, co zrobił ten Wiwekananda! A jednak – ilu Wiwekanandów narodzi się w czasie!'

Wyraził pragnienie oddania czci Matce Kali w Math następnego dnia i poprosił dwóch swoich uczniów, aby zdobyli wszystkie niezbędne artykuły na ceremonię. Następnie poprosił ucznia Suddhanandę, aby przeczytał fragment Jadźurwedy z komentarzem znanego wykładowcy. Swami powiedział, że nie zgadza się z komentatorem i napomniał ucznia, aby przedstawił nową interpretację tekstów wedyjskich.

Południowy posiłek spożywał z wielkim smakiem w towarzystwie członków Math, choć zazwyczaj w tym czasie jadał sam w swoim pokoju z powodu choroby. Zaraz potem, pełen życia i humoru, przez trzy godziny udzielał braminom lekcji gramatyki sanskryckiej. Po południu wybrał się na około trzy kilometrowy spacer ze Swami Premanandą i przedyskutował swój plan założenia wedyjskiego kolegium w klasztorze.

„Jaki będzie pożytek ze studiowania Wed?” – zapytał Premananda.

„To zabije przesądy” – powiedział Swami Wiwekananda.

Po powrocie Swami bardzo czule wypytywał o każdego członka klasztoru. Potem długo rozmawiał ze swymi towarzyszami o powstaniu i upadku narodów. „Indie są nieśmiertelne” – powiedział – „jeśli wytrwają w poszukiwaniu Boga. Ale jeśli zaangażują się w politykę i konflikty społeczne, zginą”.

O godzinie siódmej wieczorem w kaplicy zadzwonił dzwonek na nabożeństwo. Swami udał się do swojego pokoju i powiedział towarzyszącemu mu uczniowi, że nikt nie może do niego przychodzić, dopóki nie zostanie wezwany. Spędził godzinę na medytacji i odmawianiu różańca, po czym zawołał ucznia i poprosił go, aby otworzył wszystkie okna i wachlował jego głowę. Położył się spokojnie na swoim łóżku, a pomocnik pomyślał, że albo śpi, albo medytuje.

Pod koniec godziny jego ręce trochę drżały i raz odetchnął bardzo głęboko. Przez minutę lub dwie zapadła cisza, po czym znowu odetchnął w ten sam sposób. Jego oczy zatrzymały się na środku brwi, jego twarz przybrała boski wyraz i zapadła wieczna cisza.

„Było”, powiedział brat uczeń Swami, „trochę krwi w jego nozdrzach, wokół ust i w oczach”. Według pism jogi oddech życia oświeconego jogina wychodzi przez otwór na czubku głowy, powodując przepływ krwi w nozdrzach i ustach.

Wielka ekstaza miała miejsce dziesięć minut po dziewiątej. Swami Wiwekananda zmarł w wieku trzydziestu dziewięciu lat, pięciu miesięcy i dwudziestu czterech dni, wypełniając w ten sposób swoje własne proroctwo: „Nie dożyję czterdziestu lat”.

Bracia uczniowie myśleli, że mógł popaść w samadhi i intonowali imię Mistrza, aby przywrócić mu świadomość. Ale on leżał na plecach bez ruchu.

Posłano po lekarzy i dokładnie zbadano ciało. Zdaniem lekarza życie zostało tylko zawieszone; próbowano sztucznego oddychania. Jednak o północy stwierdzono zgon Swami Wiwekanandy, którego przyczyną, zgodnie z naukami medycznymi, był apopleksja lub nagła niewydolność serca. Ale mnisi byli przekonani, że ich przywódca dobrowolnie porzucił swoje ciało w samadhi, tak jak przepowiedział Śri Ramakryszna.

Rano napływali ludzie ze wszystkich stron. Niwedita siedziała przy ciele i wachlowała je, aż o godzinie 14:00 zostało sprowadzone na dół na werandę prowadzącą na dziedziniec. Pokryty był ochrowymi szatami i ozdobiony kwiatami. Palono kadzidło i odprawiano nabożeństwo ze światłami, konchami i dzwonkami. Bracia mnisi i uczniowie pożegnali się po raz ostatni i procesja ruszyła powoli przez dziedziniec i trawnik, aż dotarła do drzewa vilva w pobliżu miejsca, w którym sam Swami chciał skremować swoje ciało.

Zbudowano stos pogrzebowy, a ciało wrzucono do płomieni rozpalonych drzewem sandałowym. Po drugiej stronie Gangesu, na drugim brzegu, Ramakryszna został skremowany szesnaście lat wcześniej.

Niwedita zaczął płakać jak dziecko, tarzając się po ziemi. Nagle wiatr zdmuchnął jej na kolana kawałek ochrowej szaty ze stosu, a ona przyjęła to jako błogosławieństwo. Było już po zmroku, gdy płomienie opadły. Zebrano święte relikwie, a stos obmyto wodą z Gangesu. Miejsce to jest teraz oznaczone świątynią, a stół ołtarza stoi dokładnie w miejscu, gdzie ciało Swami spoczywało w płomieniach.

Mrok i spustoszenie spadły na klasztor. Mnisi modlili się w głębi serca: „Panie! Bądź wola Twoja!' Ale w głębi smutku wszyscy czuli, że to nie koniec. W uszach dźwięczały im słowa przywódcy, wypowiedziane na długo przed śmiercią:

„Może okaże się, że dobrze będzie wyjść poza swoje ciało – zrzucić je jak znoszone ubranie. Ale nie przestanę działać. Będę inspirował ludzi wszędzie, aż świat pozna, że jest jednym z Bogiem.”

I: „Niech będę rodził się wciąż na nowo i cierpiał tysiące nieszczęść, abym mógł czcić jedynego Boga, który istnieje, jedynego Boga, w którego wierzę, sumę wszystkich dusz”.

Przez stulecia ludzie na całym świecie będą inspirowani przesłaniem Swami Wiwekanandy: O człowieku! najpierw uświadom sobie, że jesteś jednym z Brahmanem – aham Brahmasmi – a następnie uświadom sobie, że cały wszechświat jest naprawdę tym samym Brahmanem – sarvam khalvidam Brahma.


https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/e/eb/Swami_Vivekananda_%28San_Francisco%29%2C_California_1900.jpg



KONIEC

Ostatnio edytowany przez Mariici (2023-04-11 20:42:49)


"Zwrócić się ku Światłu, przywołać choćby odrobinę Boskiej Świadomości z góry, i w jej świetle zapalić płomyczek wewnętrznej tęsknoty..."

Offline

 

Om Om Om! Om Namah Śivaya! Mahadevaya! Mahakalaya! Om Namah Himavantyai Namah! MahaTripuraSundaryai! Om Śri Gurave Namah! Om Śri Lalitamohane Namah! Om Om Om!


pun.pl - załóż darmowe forum dyskusyjne PunBB

Firefox New

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB 1.2.23
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
www.grupak.pun.pl www.nasza-ekipa.pun.pl www.neptunkonskiejuniorzy.pun.pl www.gradragonballz.pun.pl www.bakugan-pbf.pun.pl